wtorek, 22 kwietnia 2014

Rozdział 36

Powiedziałeś mi, że nie ma potrzeby 
Rozmawiać o tym, ponieważ jest już za późno,
Aby to kontynuować, a ja powoli
Przyjmowałam do siebie te słowa, i odeszłam
{It's Alright, it's okey}







Mały chłopczyk ubrany na czarno, stał koło swojego ojca. Potrzebował teraz jego miłości, wsparcia. Niestety ojciec nie mógł tego swojemu synkowi teraz dać. Obydwoje byli pogrążeni w żałobie. Właśnie byli na pogrzebie mamy chłopca. Aż dziw bierze, że taki bardzo młody chłopczyk przeżywa już taką tragedię. Jednak Dylan nie płakał. Stał twardo z niedowierzaniem i żalem parzył na trumnę swojej mamy. Wiedział, że już jej nigdy nie zobaczy. Jak na sześciolatka był mądry. Nie płakał. Ludzie, którzy przyszli na pogrzeb myśleli, że po prostu nie jest on świadom śmierci swojej mamy. Jak bardzo mylili się. Dziecko stało i trzymało za rękę swojego ojca. Chciał pokazać, że jest teraz z nim, mimo, że on także potrzebował otuchy. 
Po pogrzebie chłopczyk oddalił się na koniec cmentarza. Nie mógł już znieść tego smutku. Pozwolił sobie na łzy. Tu go nikt nie widział. Był sam. Przynajmniej tak mu się wydawało. Po chwili poczuł rękę na swoim ramieniu i podniósł głowę. Koło niego stała ruda dziewczynka w jego wieku. Była ubrana na czarno. Smutek oraz współczucie malowały się jej na twarzy. Znał ją z przedszkola, mimo, że ze sobą nigdy nie rozmawiali. 
- Nie smuć się. - Powiedziała sześciolatka. - Kiedyś to minie. 
- Łatwo ci mówić. - Odpowiedział łapiąc łapczywie powietrze chłopiec. Nie umiał prawie oddychać. Sprawiało mu to trudności. 
- Wcale nie. Wiem jak to jest. Też straciłam rodzica. Wierze, że poradzisz sobie. - Przytulili się do siebie. Takie proste słowa pocieszenia, a na prawdę zadziałały. Dodały otuchy chłopczykowi. Nie zagoiło to jego rany w sercu, ale pomogło. Pojawiła się nadzieja, że kiedyś to minie, że kiedyś razem z tatą będą szczęśliwi, mimo, że mamy nie będzie już z nimi dawno. Chłopczyk wierzył, że z nieba mama uśmiecha się do niego i mówi jaka jest dumna, że jej chłopczyk jest taki silny. Wiedział, że i on i ona i tata będą za sobą tęsknili. Ale w końcu kiedyś się spotkają. Kiedyś w innym świecie. I będą szczęśliwi. Mogłoby się wydawać, że od tej krótkiej rozmowy będą się wspierać, zostaną najlepszymi przyjaciółmi,  jednak tak nie było. Każde z nich zaczęło zadawać się z kimś innym i ich drogi, które ledwo się napotkały, rozeszły się. 


Dylan potrząsnął głową. Czemu gdy próbował wybić ją sobie z głowy, ona non stop powracała. Wtedy na cmentarzu miał z nią po raz pierwszy do czynienia. Później już ze sobą nigdy nie rozmawiali, aż do tego roku. Mimo to on, przez tyle lat był nią zaintrygowany. Jej przenikliwe spojrzenie patrzące na niego z żalem i wiarą, że sobie poradzi. Była wtedy mała, ale też wtedy przeżyła tragedię. Zielone tęczówki sześciolatki przenikały jego ciało, jego duszę. Miał wrażenie, że wiedziała wtedy wszystko. Teraz z resztą było tak samo. Gdy na niego spojrzała miał wrażenie, że wie o czym chłopak myśli. On sam gdy patrzył w jej oczy widział szczerość, radość, nadzieję, może i jakiś skraweczek miłości? Nadal nie wierzył, że dał się tak oszukać. Była tak prawdziwa przy nim. Nie mogła udawać. Nie mogła być złodziejką. Jednak okazało się inaczej. I chłopak musiał się teraz z tym pogodzić. Był taki głupi! Prawie uwierzył, że jego ktoś może obdarzyć uczuciem! Czemu zawsze on musiał cierpieć? Niestety nie zdawał sobie sprawy, że nad nim w pokoju Patricii i Amber śpi zapłakana dziewczyna, która równie mocno cierpiała. Obydwoje czuli jakby stracili cząsteczkę siebie. Zły i zrozpaczony chłopak dał upust swojej złości. Nie, nie płakał. Zaczął rzucać poduszkami w ścianę, aż zrozumiał, że nie ma to sensu i nic to nie da. Usiadł z powrotem na łóżku i ukrył
twarz w dłoniach. Po chwili usłyszał ciche pukanie do drzwi. 
- Dylan? - Zapytał głos zza drzwi. Głos tak dobrze znany, chociaż przez tak krótki czas się znali. Jednak nie był to ten głos, którego podświadomie tak pragnął usłyszeć. 
- Nie ma mnie! - Warknął i wrócił do swoich rozmyśleń. Jednak Mercer nie dała za wygraną. W końcu ona się nie poddaje. Dziewczyna uchyliła drzwi i weszła powoli. Gdzieś w środku poczuł jakieś ukłucie żalu, że chłopak cierpi, ale zaraz ten żal odszedł w zapomnienie, gdy uświadomiła sobie, że przez ten czas póki chłopak jest pokłócony z Lydią, ona może działać.
- Jak się trzymasz? - Zapytała brunetka siadając koło chłopaka na łóżku.
- A jakbyś ty się trzymała, gdybyś się wczoraj dowiedziała, że osoba, którą darzyłaś uczuciem jest kłamcą i złodziejką? - Syknął wściekły Parker, nie patrząc na przyjaciółkę. Joy starała się nie pokazać urazy, jaką poczuła gdy chłopak mówił do niej takim tonem.
- Przykro mi. Nikt nie wiedział, że ona kradnie. - Spróbowała pocieszyć chłopaka. Jednak z marnym skutkiem.
- Byłem taki głupi!
- To prawda. - Joy nawet nie starała się zaprzeczyć. Pragnęła, by chłopak doszedł to tego jakiego błędu popełnił i wreszcie się nią zainteresował. Do miłość nie można nikogo zmusić. Doskonale to wiedziała, ale ona pragnęła miłości, chciała poczuć się kochana i potrzebna. Chciała aby ktoś się o nią troszczył. Na początku znajomości z Dylanem, chłopak wyraźnie był zainteresowany nią. Aż pojawiła się Lydia. Ta dziewczyna jest gorsza niż wrzód na tyłku. - Pomyślała zła dziewczyna. Wybije brunetowi ją z głowy, choćby siłą.  - Pozwól, że pomogę ci o niej zapomnieć. - Dodała przysuwając się do lekko zdezorientowanego chłopaka.
- Najpierw będę musiał z nią porozmawiać. Wczoraj za bardzo wybuchłem. - Powiedział nieco oschle brunet. Z resztą kradzież, to prawda, że przestępstwo, ale dziewczyna nie zabiła nikogo. Jednak mimo, że rudowłosa była zawsze szczera z chłopakiem, ten o tym nie wiedział. A dla niego zawsze przede wszystkim liczyła się szczerość w przyjaźni czy związku.
- Zachowałeś się odpowiednio. Dostała za swoje, przecież okradła cię.
- Tak, ale może miała jakieś niewytłumaczalne dowody. Muszę usłyszeć jej wersję. - Powiedział stanowczo, na co Mercer wywróciła oczami.
- Jaki jest tego sens? Zacznie kłamać. Znam takie osoby jak ona. Ale skoro chcesz, to jest u góry w pokoju Patt i Amber. Została na noc, wiedząc jak cię zraniła. Słyszałam o tym, że chce się też tu przenieść. - Joy nie dała za wygraną. Nie odpuści tak łatwo Lydii. Co to to nie.
- Że co?! - Krzyknął Parker.
- Słyszałeś. Ona jest nie warta twoich uczuć. Znowu cię zrani.
- Masz rację... - Brunet urwał na chwilę. - Nie wiem co powinienem zrobić. - Jęknął żałośnie, już zraniony.
- Powinieneś o niej zapomnieć. - Powtórzyła po raz drugi Joy.
- Tak. Proszę pomóż mi  o niej zapomnieć. 


***


- Victorze! Nie ignoruj mnie! - Głos Patricii rozległ się po całym domu Anubisa. - Rozmawiamy o poważnej sprawie. - Spróbowała po raz kolejny nastolatka, która męczyła woźnego od ponad godziny. A było ledwo po siódmej rano.
- Jakby była to poważna sprawa, to bym cię wysłuchał, smarkulo! - Mruknął zirytowany Rodenmaar. Nie dość, że musiał na co dzień znosić te bachory to jeszcze teraz chyba najgorsza z nich, się do niego przyczepiła. Ktoś tam na górze robi sobie z niego jaja. Innego wytłumaczenia nie ma.
- Ale to jest poważne! - Wrzasnęła idąc za mężczyzną.
- Powiedziałem, nie. I koniec dyskusji! - Warknął Victor i zamknął przed Patricią drzwi od piwnicy. Dziewczyna czerwona ze wściekłości skierowała swe kroki do salonu. Nie rozumiała jak można być takim bezuczuciowym, starym czymś. Przecież to niesprawiedliwe! Ale kto jak kto Patricia Williamson się nie podda! Dziewczyna usiadła na kanapie koło Miller'a.
- Co oglądasz? - Zapytała oddychając głęboko, aby się uspokoić.
- W sumie już nic, bo dzięki tobie nie będę nic słyszał.
- Jak mi przykro. Wydaje mi się, że jestem troszkę ważniejsza od telewizora.
- Jak dobrze, że tylko tak ci się wydaje. - Mruknął po cichu Eddie za co dostał porządnie w ramię od brunetki. - Tak w ogóle to coś ty taka wściekła?
- Ponieważ ktoś mi nie pomógł z Victorem, plus on się nie zgodził. - Warknęła dziewczyna opierając głowę o ramię chłopaka.
- Mówiłem ci, że on się nie zgodzi. A jak Lydia się trzyma? - Zapytał z nagłą troską w głosie Miller.
- Prawie całą noc płakała, szczerze mówiąc Amber tylko pogorszyła sprawę. Trzeba będzie to jakoś wszystko wytłumaczyć. - Patricia nagle się wyprostowała i spojrzała z powagą na blondyna. - Wiesz, ona opowiedziała mi wczoraj wszystko. I teraz mam pewność, że muszę jej pomóc.
- A co takiego ci powiedziała?
- No wszystko, ale nie mogę ci tego powiedzieć. A jak Dylan się ma?
- Siedzi zamknięty w pokoju i narzeka jakie życie jest niesprawiedliwe, i że ktoś tam na górze go nienawidzi.
- Będzie ciężko. - Stwierdziła Patricia, po czym opadła zrezygnowana na kanapę. Nie miała pojęcia jak mogą istnieć tacy zawistni ludzie. Takie osoby, które krzywdząc innych są dowartościowane. Kiedyś się na nich to odbije. A do tych pokrzywdzonych los się uśmiechnie. Brunetka wiedziała, że to nie Lydia ukradła pamiątkę po mamie Dylanowi, ale teraz trzeba to było jakoś udowodnić. Pytanie brzmi : jak?
- A co z naszym spotkaniem na r? - Szepnął do dziewczyny blondyn. Ta natomiast przewróciła tylko oczami.
- Nadal się boisz tego słowa wypowiedzieć? W takim razie to chyba nie ma sensu. - Westchnęła teatralnie.
- Co? Nie, po prostu Amber może usłyszeć, a wtedy nie da nam już spokoju z tą randką. - Zanim Eddie zdążyła powiedzieć słowo na r, a salonie akurat zjawiła się wspomniana blondynka.
- Co randka?! Czy ja dobrze usłyszałam?! Idziecie na randkę?! O matko, ja wam wszystko przygotuję, zostawcie to mi! - Zaczęła piszczeć uradowana panna Millington. Patricia spojrzała na Miller'a zabójczym wzrokiem i obróciła się do współlokatorki.
- Nie, nie idziemy na randkę. Przesłyszałaś się.
- Jaka szkoda, a już się ucieszyłam, że przygotuję wam niezapomniany wieczór. Tak w ogóle mogłabyś pozbyć się już tej Lydii? Siedzi w naszym pokoju i ryczy. Próbowałam z nią porozmawiać i wykopać, ale to nic nie daje.
- Weź ty już tą Lydię zostaw w spokoju. Dziewczyna ma się ciężko. - Powiedziała zdenerwowana Patricia, no co Eddie szybko przytaknął.
- Jest złodziejką. Na pewno, dobrze wybrałaś?
- Nie jest złodziejką. Powiedziała mi wszystko. - Williamson sama się sobie dziwiła, że tak popiera kogoś. Czuła, że musi pomóc rudowłosej, że to jest jej obowiązek, jednak czemu? Niedawno czuła się tak potrzebna z Joy, kiedy ta przejmowała się tym, że Fabian ją nie kocha.
- Jak tam chcesz, ale weź się jej już pozbądź. - Brunetkę, zdziwiło lekko zachowanie Millington w stosunku do Lydii, skoro z tego co wiedziała, to miały z sobą już do czynienia i się zakolegowały.
- Spokojnie już idę. - Dziewczyny spojrzały w kierunku schodów. Stała tam trochę roztrzęsiona Hudson. - Dziękuję wam za przenocowanie, ale nie uniknę powrotu.
- Nie musisz tam wracać, coś wymyślimy. - Zaczął Miller.
- Nie ma sensu. Słyszałam jak Patt kłóciła się z tym Victorem. Poradzę sobie. - Westchnęła cicho i ruszyła w kierunku drzwi wyjściowych. W tej samej chwili brunetka i blondyn podnieśli się z kanapy i ruszyli za nową przyjaciółką.
- Nie zostawimy tak tego. Obiecuje. - Powiedział Eddie. Stwierdził, że skoro jego Patt wierzy tej dziewczynie to on także. Z resztą było w tej małej rudej osóbce co dawało jej wiarygodność. Nie wiedział co to było, ale było.
- Dziękuję. Jesteście wielcy. - Dziewczyna uśmiechnęła się smutno i przytuliła ich. Mimo, że straciła Dylana czuła, że zaczyna się jej przyjaźń z tą dwójką.
- Odprowadzimy cię. - Zadecydowała Williamson i zaczęła się ubierać. Cała trójka wyszła z domu Anubsa i udała się parkiem w stronę akademika Hudson. Dzień był chłodny. W wydychanym powietrzu co chwilę pojawiały się białe obłoczki. Za niedługo miał się zacząć grudzień więc nic dziwnego. Szli w ciszy. Do domu Hathor nie było tak daleko, więc za niedługo znaleźli się na miejscu. Wszyscy czuli się dziwnie. Patt i Eddie, ponieważ musieli tam zostawić dziewczynę, a Lydia, ponieważ znowu musiała wracać do tego chorego akademika.
- Och! Przypomniało mi się. Miałam coś załatwić. - Zaczęła Patricia. Miller i Hudson spojrzeli na nią pytająco. - Zapomniałam czegoś wziąć z pewnego miejsca. - Blondyn zrozumiał od razu, że chodzi o starą bibliotekę, za do rudowłosa nie przejęła się zbytnio miejscem.
- No to idź. - Powiedziała do niej dziewczyna.
- Pójdę. Eddie zostań jeszcze z Lydią załatwię to i zaraz wracam. - Zaproponowała Williamson, mają złudną nadzieję, że chłopak się zgodzi.
- Wybacz Lydio, ale wolę potowarzyszyć mojej dziewczynie. - Chłopak przykulił koleżankę na pożegnanie. Ta spojrzała na nich z ciekawością.
- To wy jesteście razem?
- Nie tak oficjalnie. - Wyjaśniła brunetka.
- No to Miller na co czekasz? Bierz się do roboty. - Dziewczyna uśmiechnęła się szczerze, pierwszy raz tego dnia i z podniesioną głową weszła po schodach prowadzących do akademika.


***


Patricia rozejrzała się po bibliotece w poszukiwaniu kartek, które zostawiła tu dzień wcześniej. Miała nadzieję, że Miller nie zacznie zadawać zbędnych pytań. Jednakże jak się myliła, ponieważ następnymi wypowiedzianymi przez chłopaka słowami były.
- Tak w ogóle to czego zapomniałaś? - Zapytał również rozglądając się w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogła by zapomnieć jego prawie dziewczyna. Nagle zauważył. Niewielki stosik kartek położonych na stoliku. Podszedł do stolika i wziął je w rękę.
- Paru kartek. Były tam różne zapiski do szkoły. - Powiedziała bez zastanowienia nad konsekwencjami.
- Takich jak to? - Zapytał blondyn pokazując dziewczynie.
- Tak to te. Oddaj mi je. - Patricia wyciągnęła rękę czekając aż Miller odda jej kartki, jednak to nie nastąpiło. Zamiast tego zaczął się z nimi oddalać chcąc zobaczyć co tam za notatki miała jego przyjaciółka.
- Zastanowię się nad tym. Trochę dziwnie wyglądają te notatki. Na starym papierze? - Zapytał patrząc kpiąco na brunetkę, która zrobiła się czerwona na twarzy. - Czy ty myślisz, że jestem taki głupi?
- No może troszkę. - Odpowiedziała Patt starając się zacząć droczyć z chłopakiem.
- Daruj sobie. Co to jest? Ale tak bez oszukiwania. - Powiedział stanowczo, i zaczął tupać nogą i oczekiwaniu. Brunetka w tej chwili biła się ze własnymi myślami. Powiedzieć czy nie powiedzieć? Jeśli nie powie to sam się dowie, ponieważ znając blondyna nie odda jej ich. Zrezygnowana usiadła na kanapie i poklepała miejsce obok siebie. Eddie od razu usiadł obok niej. Gestem dziewczyna wskazała mu, żeby oddał jej kartki. Nadeszła pora zwierzeń.
- To trochę długa historia.
- Nigdzie mi się nie spieszy. Po prostu mów o co chodzi. - Dziewczyna zbierała się jakiś czas aby zacząć mówić. Miller aby dodać jej otuchy ścisnął mocniej jej dłoń.
- A więc tak. Wychodzi na to, że moja rodzina wywodzi się od jakiś Obdarzonych. Do końca nie wiem na czym to polega. Zostaje się tym co drugie pokolenie. Padło na mnie. W dniu moich siedemnastych urodzin będę musiała wybrać dobro lub zło. Albo zostanę do szpiku kości zła, albo dobra. Jeśli zostanę naznaczona przez zło, będę służyła egipskiemu bogowi. Nie ma w tedy ratunku. A wiesz co jest najgorsze, że ty nie będziesz w stanie mnie ochronić. Jeśli cokolwiek pójdzie nie tak to ty musisz ochronić Ninę. - Zakończyła swoja opowieść brunetka nie patrząc w kierunku przyjaciela. Przez jakiś czas siedzieli w ciszy. Dziewczyna oczekiwała reakcji Miller'a, a ten z kolei przyswajał sobie nowe wiadomości. Nie mógł pozwolić aby dziewczynie na której mu najbardziej zależy coś się stało.
- Coś wymyśliły. Jak zawsze. - Odpowiedział cicho.
- A jeśli nie? - Chłopak postanowił nie odpowiadać na to pytanie, ponieważ nie znał na nie odpowiedzi.
- Dowiedziałaś się jeszcze czegoś?
- Gdzieś była mała wzmianka o tym, że jest dwóch Obrońców. Ale nie wiem o chodzi. - Mruknęła dziewczyna.
- No to czas się dowiedzieć.


***


- Możesz mi powiedzieć co ty do cholery odwalasz?! - Ostry głos Dylana rozniósł się po parku późnym popołudniem. Chłopak nie mogąc dłużej przebywać w zamknięciu postanowił się przejść. Za radą Joy chciał zapomnieć o Lydii. Mimo, że cały czas siedziała w jego głowie i sercu. Jednak pech chciał aby w parku zauważył spacerującą rudowłosą. Wtedy jego złość na dziewczynę wzrosła i nie wiedząc co robi zaczął kierować się w jej kierunku i usłyszał jak słowa wypływają z jego ust. Natomiast Hudson gwałtownie odwróciła się w stronę z której pochodził głos. Za sobą zobaczyła wściekłego bruneta.
- Nie wiem o co ci chodzi. - Powiedziała niepewna za co teraz się wścieka. Chłopak popatrzył na nią z niedowierzaniem oraz niechęcią wypisaną na twarzy.
- Możesz przestać kłamać?! Nie znudziło ci się?! - Głos chłopaka ociekał jadem, przemieszanym z nienawiścią. Przechodnie spoglądali na nich z zaciekawieniem.
- Chciałam ci wytłumaczyć tą sprawę. Ja naprawdę niczego nie ukradłam. - Do oczu dziewczyny mimowolnie napłynęły łzy. Nie chciała by chłopak je widział, nie chciała go jeszcze bardziej denerwować. Z kolei chłopak mimo wściekłości poczuł jakieś niemiłe ukłucie w środku, że doprowadził dziewczynę na której mu zależało do płaczu. Chwila, zależało mu wcześniej, przed tym wszystkim. Miał o niej zapomnieć. Jednak jak łatwo jest powiedzieć, a jak ciężko wykonać. Teraz był zły i na nią, i na siebie za to, że ulokował uczucia w niewłaściwej dziewczynie.
- Ja pierniczę jaka ty jesteś tępa. Na prawdę myślałaś, że się nie dowiem?
- Ale to nie tak... Daj mi wszystko wytłumaczyć. - Zaczęła błagać Lydia.
- Nie chcę twoich wyjaśnień, rozumiesz? Chcę żebyś dała mi spokój. - Warknął chłopak podchodząc do dziewczyny. Nie miał pojęcia jak ranią ją te słowa.
- Jeśli tego chcesz. - Szepnęła.
- Tak! Chcę tego, ale ty postanowiłaś wprowadzić się do Anubisa! Nie chcę cię tam widzieć rozumiesz?! Nie chcę! Ma cię tam nie być! - Powiedział, a raczej wykrzyczał i nie czekając na odpowiedź, odwrócił się na pięcie i odszedł. Odszedł. Tak po prostu. Po policzkach dziewczyny zaczęły spływać potoki łez. Cała ta jej nadzieja niczym płomień zgasła. Nie było już jej deski ratunku. Jedyne co jej zostało to utonąć. Zejść z tego świata. Kto by pomyślał, że czasami takie nierozważne myśli mogą się spełnić. Słowa mają poważną wagę, przed chwilą już się o tym przekonała. Zabolało. Cholernie ją to zabolało. Ale tym samym poczuła, że przez tą niedługą znajomość poczuła go bruneta coś więcej. I tak teraz nie było sensu. Miała zejść mu z oczu. I tak zrobi. Próbowała przekonać samą siebie, że niczego do niego nie poczuła. Wcale się nie zakochała.


***


Eddie przez resztę wieczora myślał o tym co powiedziała mu dziś brunetka. Obdarzona? Co to znowu było? Druga Wybrana to za mało? Wiedział, że jest Osirionem Niny i tak dalej, ale nie wybierze Niny przed Patricię. To Gaduła była dla niego ważna. Ją chciał ochronić. Za wszelką cenę. Dlatego nie dopuści to tego aby jej się coś stało. Nie dopuści. Zrobi wszystko aby uchronić ją. Wszystko. Nie ważne jaka będzie cena. Był gotów nawet zawszeć pakt z diabłem. Blondyn siedział na łóżku Patricii i czekał na dziewczynę, która próbowała przekonać Trudy, że Lydia powinna się wprowadzić. Nagle chłopak dostał sms'a. Chcesz uchronić swoją dziewczynę? Numer nieznany. Wiedział, że Patt dostawała czasami takie sms'y. Zwykle były one zablokowane, a on mógł na ten numer odpisać. Jednak zostawił tę sprawę na późnej, ponieważ do pokoju wpadła wściekła brunetka.
- Mieszkamy w domu wariatów! - Krzyknęła, siadając koło blondyna.
- Jakbym nie wiedział. - Uśmiechnęli się do siebie. Czuli się przy sobie tak swobodnie. Rozumieli się bez słów, jakby byli sobie od dawna przeznaczeni. Może nawet tak było?
- Dobra. Koniec tej sprawy na dziś. Co robimy? - Zapytała opierając się o chłopaka.
- Możemy obejrzeć jakiś film.
- Okey. Poczekaj przyniosę laptopa. - Dziewczyna z niezadowoleniem podniosła się.
- Co nie zadowolona, że musiałaś na chwilę opuścić, tą umięśnioną klatę? - Zapytał z uśmiechem na ustach chłopak.
- Oczywiście. Jakby była umięśniona to bym była niezadowolona. A tak to... No cóż... Trochę sporo brakuje ci do umięśnionej klaty. - Powiedziała dziewczyna za co chłopak objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Po chwili oboje leżeli obok siebie na łóżku.
- Patt? - Zapytał blondyn.
- Tak?
- Mogę cię o coś zapytać?
- Nie, nie masz także bicepsów. Jesteś wątły i kościsty. - Zaśmiała się z satysfakcją Williamson.
- Dzięki. Ale mówię poważnie.
- Wiesz, że mnie możesz spytać o wszystko. - Zapewniła go brunetka i obróciła się na łóżku twarzą do niego.
- Czy jest szansa abyśmy byli kiedykolwiek razem? - Zapytał bardzo poważnym tonem blondyn. Chciał wiedzieć na czym stoi.
- Człowieku nawet nie wziąłeś mnie na prawdziwą randkę. Ta wczorajsza się nie odbyła. - Powiedziała lekko Patricia, jednak gdy spojrzała na poważną minę chłopaka, również spoważniała i tym razem odpowiedziała poważnie. - Tak. Myślę, że możemy być kiedyś razem.
- No to. Moja Gaduło pójdziesz w następnym tygodniu ze mną na drugą pierwszą randkę? - Zapytał Miller zadowolony z faktu, że za niedługo będzie z Patt jako para.
- Może pójdę, może nie.
- Dobra, czyli idziemy. A teraz oglądajmy. - Dziewczyna puściła jakiś mało ciekawy film, wtuliła się w Eddie'go i zaczęła oglądać. Po jakimś czasie powieki zaczęły jej ciążyć i dziewczyna zasnęła. Miller, gdy zorientował się, że jego przyjaciółka już śpi wyciągnął z kieszeni telefon i zaczął pisać wiadomość. Wziął głęboki oddech i wcisnął wyślij na ten numer co wcześniej napisał do niego. Odpowiedź brzmiała : Tak.


***


W środku nocy, kiedy wszyscy mieszkańcy domu Anubisa byli już pogrążeni we śnie, ktoś kto miałby dobry słuch dałby radę usłyszeć cichą rozmowę dochodzącą z piwnicy. Rozmowę czy może raczej coś w stylu inicjacji pomiędzy dwoma zdrajcami akademika.
- Dowiedziałaś się wszystkiego. A teraz nie masz wyboru musisz, mi zaufać i pomóc, rozumiesz? - Zapytała pewna dziewczyna władczym tonem. Nie lubiła sprzeciwu i wierzyła. Ba! Była pewna, że jej rozmówczyni się zgodzi. Nawet jeśli to nie miała wyboru, za dużo już wiedziała.
- Zaufam ci. Chcę wreszcie wygrać.
- Bardzo dobrze. A więc, czy zrzekasz się bycia Obrońcą na rzecz osoby o której mówimy? - Zapytała i podniosła prawą rękę w stronę serca.
- Zrzekam się. Zrzekam się jakiegokolwiek powiązania z potomkinią bogini Izydy, oraz przekazuje swoje umiejętności drugiemu Obrońcy skazanemu na śmierć. - Odpowiedziała dziewczyna przykładając jak jej poprzedniczka dłoń do serca.
- Teraz aby przypieczętować przysięgę masz ten nóż, przetnij sobie dłoń i krew upuść do kielicha. - Tak jak jej rozkazano dziewczyna zrobiła. Podniosła nóż, który zalśnił przy blasku świec i szybkim ruchem przecięła sobie skórę od wewnętrznej strony dłoni. Poczuła ból. Syknęła. Jednak nie przestała swojej czynności, ścisnęła dłoń i upuściła kilka bordowych kropel do złotego kielicha po czym podała nóż prowadzącej, która zrobiła to samo i powiedziała. - Od teraz nie łączy cię nic z potomkinią Izydy oraz drugim Obrońcą. Od teraz jesteś wolna. A drugi Obrońca za niedługo zginie.





                                                                                             

Oł Gad. Co to ma być? Przepraszam was za takie straszne coś ;c Jakiś tam pomysł mam, tylko jak mam się zabrać do pisania to mi się odechciewa, ale jak już zacznę pisać to piszę do końca. Trochę z dużo chyba Lydii i Dylana, mam nadzieję, że nie jesteście złe. Po prostu polubiłam tą parę. 
Tak w ogóle to składam wam już bardzo spóźnione, bo już po świętach życzenia. Wszystkiego co
najlepsze, dużo weny tym co piszą, spełnienia marzeń, osiągnięcia wymarzonych celów, szczęścia w
miłości ( ja go nie mam, więc może wam się uda
I need a hero ^^ Nie oszukujmy się ja skończę jako stara panna z kotem ) Ogólnie tego co najlepsze, powodzenia tym co piszą egzaminy gimnazjalne. Ja mam jeszcze rok, będzie masakra. 

Parę chętnych się znalazło więc prolog wstawiony. Oto mój nowy blog. Jeśli za niedługo go nie usunę to będzie cud. Jeszcze dodam parę rzeczy, ponieważ czuję się forever alone. Jakby ktoś chciał pogadać, o czymkolwiek, lub pośmiać się ze mnie to proszę ask, moje gg 50143639 Zapraszam ;) 

Dziękuję za poprzednie komentarze. Myślałam, że będzie ich zdecydowanie mniej. 
Za błędy przepraszam, jest po 24.00 nie chce mi się sprawdzać. To tyle. 

Da napisania 

Stevie ;*




środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział 35


Dla nas płonęło całe miasto,
Mogliśmy zginąć za siebie nawzajem
W mym sercu są małe iskry,
Tam gdzie jesteś i ty
{Cue the rain}






W domu Anubisa nastał nowy dzień. Poniedziałek. Znienawidzony przez wszystkich dzień tygodnia. No bo w końcu kto lubi wstawać po weekendzie i iść wcześnie do szkoły? No, może Mara. I w sumie Fabian. Ale oni są wyjątkami. Wszyscy uczniowie akademika zaspani, idąc jak zombie, schodzili się do jadalni. Zombie, chyba jednak nawet lepiej chodzą. Z resztą nie ważne. Większość była już w mundurkach szkolnych, z wyjątkiem Patricii i Eddie'go.
- Gwiazdki, co z wami? Przecież za dwadzieścia minut zaczynają się lekcje. Spójrzcie na siebie. Zanim zjecie śniadanie, marsz się przebrać. - Powiedziała Trudy, widząc niekontaktujących jeszcze nastolatków. Patricia poczekała jeszcze chwilę, aż dotrą do niej słowa opiekunki, i dopiero wtedy odpowiedziała.
- Trudy, spokojnie. Ja nie mogę nic robić na pusty żołądek. - Mruknęła, biorąc do ręki bułkę z dżemem.
- Ja tak samo. Ja nawet nie myślę z pustym żołądkiem. - Poparł Williamson blondyn.
- JA TEŻ! W sumie to już jestem głodny. - Wtrącił się szczęśliwy Alfie.
- Eddie, ty nigdy nie myślisz. Z resztą Trudy, jak ja mam się wyszykować, skoro Amber zajmuje łazienkę od czterdziestu minut.
- To dla tego jesteś dziś brzydsza niż zwykle. - Odparł Miller udając, że zastanawia się nad tą sprawą i przyglądając się intensywnie przyjaciółce.  - Haha... To było za tamten komentarz, o tym że nie myślę.
- Bo nie myślisz.
- A ty jesteś brzydka. - Para zaczęła się kłócić o bardzo... mało ważny temat.
- Dobra wy moi zakochańce, przestańcie już. Za dużo tej miłości. - Powiedziała Amber, schodząc po schodach już gotowa. Odkąd Patricia i Eddie wrócili z piwnicy, Millington wiedziała, że coś jest na rzeczy.
Czuła, że coś się wydarzyło. A skoro to czuła, to nie mogło być inaczej. Jednak gdy blondynka próbowała podpytać o to Patt, dostało jej się parę nie za miłych komentarzy. Jednak wiedziała, że było to tylko forma obrony koleżanki. Patricia i Eddie, postanowili zignorować komentarz przyjaciółki, wiedząc, że i tak to by nic nie dało.
- Dobra, łazienka wreszcie wolna. To ja idę. Szczęśliwa Trudy? - Zapytała Patricia przewracając oczami i wstając z miejsca.
- Bardzo. - Odpowiedziała kobieta z uśmiechem i wróciła do swoich zajęć. Gdy Williamson była już na schodach, usłyszała wołający ją głos.
- Poczekaj na mnie, pójdziemy razem.
- Dobra, za dziesięć minut bądź gotowy. - Ruszyła do łazienki. Po ostatnich wydarzeniach Patricia musiała poukładać sobie wszystko dokładnie w głowie. Najważniejsze było to że całowała się z Eddie'm. Ona z tym idiotą. Nie umiała jej ta myśl wyjść z głowy. Obiecała sobie, że zostaną tylko przyjaciółmi. Jednak nie potrafiła zaprzeczyć tej więzi, która ich łączyła. To było coś wyjątkowego. Jednak przerażała ją myśl, że teraz powinni skoczyć na wyższy poziom. Nie wiedziała, czy jej się uda. Nie była typem dziewczyny, która pragnie mieć chłopaka. Ona potrzebowała osoby, której zaufa, która będzie zawsze. I tym kimś wydawał się jej Eddie.

Po 10 min. dziewczyna stała już gotowa w holu czekając na przyjaciela. Kto by pomyślał, że chłopak potrafi siedzieć w łazience dłużej od dziewczyny. Patricia stała i przytupywała nogą patrząc jak nieogarnięty do końca Miller biegnie w jej kierunku. Zatrzymał się przed nią i zaczął, a raczej starał się zawiązać krawat.
- Spóźniłeś się. - Od razu przeszła do sedna dziewczyna.
- No i co z tego, kochanie? - Zapytał Eddie z błyskiem w oczach.
- To z tego, że się spóźnimy, idioto. I nie nazywaj mnie kochanie. - Warknęła w jego kierunku Williamson.
- Dobrze, kotku.
- Jesteś gorszy niż Amber. - Mruknęła, ignorując odpowiedź chłopaka. - Daj to, bo inaczej nas tu noc zastanie. - Powiedziała, przewracając oczami i zaczęła zawiązywać przyjacielowi krawat, z którym biedny się jeszcze nie uporał. Gdy już skończyła spojrzała w górę i napotkała wzrok chłopaka. Widziała, że pod maską tej obojętności, którą starał utrzymać, znajduje się chłopak, który troszczy się o najważniejsze osoby, który patrzy na nią z troską. A Williamson, która nigdy nie straciła głowy dla chłopaka teraz wpatrywała się w jego błękitne tęczówki  zahipnotyzowana. Z resztą Miller robił to samo. Jeszcze chwila i pewnie by się pocałowali, gdyż ich głowy znajdowały się coraz bliżej, ale Patt, która pierwsza odzyskała rozum odsunęła się.
- Gotowe. - Powiedziała nie patrząc na blondyna, speszona. Tak twarda Patricia Williamson przy Eddie'm się peszyła.
- Dzięki. Chodź bo teraz serio się spóźnimy.


***


Czasami nie za bardzo masz pojęcie co ze sobą zrobić. Jednocześnie pragniesz czyjejś obecności, a z drugiej wiesz, że sprowadzi to tylko niepotrzebne kłopoty. Z resztą, ten chłopak był tylko kolegą. Pomógł jej, gdy myślała, że już po niej, że przestanie walczyć. Jednak on wyciągnął do niej pomocną dłoń. Lydia, była mu za to wdzięczna. Po paru latach, kiedy świat stracił wszystkie barwy, na szarym obrazie pojawiła się jasna plamka, która powoli się rozrastała. Co z tego, że jej świat w większości był szary, ona pragnęła się uczepić tego jednego, małego, jasnego punkcika. Punkcika zwanego nadzieją. Rozmarzona rudowłosa, nie koncentrowała się na lekcji i malowała w zeszycie. Jakby z oddali usłyszała głos wołający jej imię. Czyżby to jej anioł stróż próbował dać znać, że obserwuje ją i nie zostanie sama? Niestety, to nie była rzeczywistość.
- Lydia Hudosn! - Głos nauczycielki, przyciągnął Lydie z powrotem na ziemię. Nie tylko głos co i uderzenie dziennikiem o jej ławkę.
- Przepraszam zamyśliłam się. - Bąknęła cicho dziewczyna, patrząc w zeszyt. Wiedziała, że ta chwila spokoju, była ciszą przed burzą.
- Może raczysz powiedzieć o czym to tak zawzięcie myślałaś? Skoro to, co zajmuje twój umysł, nie pozwala ci skupić się na lekcji.
- Nie o czym, tylko o kim myślała. - Hudson usłyszała za sobą szepty. Czuła jak jej policzki się czerwienią.
- Teraz będę już słuchała. Jeszcze raz przepraszam. - Powiedziała dziewczyna do nauczycielki, i przez całą lekcję próbowała zniknąć z pola widzenia kolegów i koleżanek z klasy.

Wreszcie lekcje się skończyły i każdy uczeń z ulgą wypisaną na twarzy wychodził z budynku szkoły. Największą radość chyba koniec lekcji sprawił Alfie'mu i Dylanowi. Czemu czarnoskóremu? Chyba nie trzeba tłumaczyć. Za to Parker cieszył się życiem. W szkole, czuł się jak w klatce. Jak ptak uwięziony w małej klatce. Zamknięty. Teraz wreszcie mógł zaczerpnąć świeżego powietrza, co prawda już jesiennego, które przeszywało płuca, ale nie było mu już duszno. Schodził po schodach, kiedy zauważył rudą czuprynę idącą kawałek dalej. Nie mógł się nadziwić jak osoba, która była pewna siebie, i gdy była młodsza miała się na królewnę czy coś w ten deseń, mogła przejść taką przemianę w cichą, nieśmiałą, zagubioną dziewczynę. Nigdy nie miał w przeszłości takiej prawdziwej okazji porozmawiania z królewną Hudson, która wprost miażdżyła spojrzeniem, a teraz mógł rozmawiać z totalnym jej przeciwieństwem. Coś musiało się stać, kiedy się tutaj przeprowadziła. I kto jak kto, ale Parker miał zamiar się dowiedzieć co się stało. Robiąc to co
kazało mu serce, zbiegł szybciej ze schodów i zrównał się z krokiem z Hudson.
- Hej. Masz jakieś ambitne plany na dziś? - Zapytał, gdy dziewczyna go zauważyła.
- Nie. Oprócz nauki nie mam nic do roboty. - Westchnęła ciężko. Cały dzień chodziła zamyślona, z głową w chmurach.
- No to może porobimy coś razem?
- Miło by było, ale wątpię.
- Dlaczego? - Zapytał Dylan zbity z tropu.
- Ponieważ pewnym osobom nie pasuje, że się spotykamy. - Mówiąc to dziewczyna, wskazała głową na krzak, za którym czaiła się pewna wariatka, zwana potocznie Joy Mercer. Chłopak popatrzył w tamtą stronę, kręcąc z politowaniem głową.
- Nie przejmuj się nią. Z tego co wiem, to ona miewa takie zachowania. To u niej naturalne.  A jak u ciebie? - Chłopak ściszył głos. - Miałaś jeszcze takie ataki?
- Na szczęście nie. Co prawda czuję, jakieś takie rozchwianie emocjonalne, ale tylko trochę.
- To dobrze. Gdyby tylko coś się działo daj mi znać. - Rudowłosa spojrzała na przyjaciela z czułością. Dawno nie czuła się w czyimś towarzystwie tak dobrze. Ktoś wreszcie się zaczął o nią troszczyć. Chciała tego. Pragnęła. Jednak spychała to w ciemne zakątki umysłu. Nie chciała, później znowu być zraniona. Nie. Wymazać tamto zdanie. Przecież przedtem mówiła, że nic do chłopaka nie czuje. I tak miało zostać. Przyjaciele. Nic więcej, nic mniej.
- No to jesteśmy umówieni na dziś? - Zapytał po raz drugi Parker. Lydia przygryzła dolną wargę, zastanawiając na co się umówili. Przez chwilę znowu przestała słuchać.
- No co? - Poddając się, zapytała bruneta. Jednak ten chyba nawet nie zauważył, że dziewczyna przestała słuchać.
- No do kina. Dzisiaj wszedł nowy film. O osiemnastej? - Zapytał, a gdy dziewczyna kiwnęła głową, dodał. - Przyjdę po ciebie.
- Nie! Ja przyjdę. - Gdy zobaczyła pytającą minę chłopaka wytłumaczyła. - Od Anubisa jest bliżej, niż od domu Hathor, przecież ten akademik znajduje się na zadupiu.
- No, dobrze... Będę czekał. - Powiedział. I już w tym momencie, oboje zaczęli wyobrażać sobie ten wieczór.



Uciekała. Przed wszystkimi? Przed nim? Czy może przed samą sobą? Zaraz po lekcjach pognała do biblioteki na wzgórzu. Sama nie wiedziała czemu. Nie miała czego się bać. No, może z wyjątkiem boga Seta i Rufusa. Ale to całkiem inna bajka. Ona bała się swoich uczuć. Nie wiedziała co zrobić. Nigdy nie miała do czynienia z prawdziwym uczuciem, a takie wyraźnie zaiskrzyło między nią a Miller'em. Więc czego się bała? Wychodziło na to, że samej siebie. Patricia właśnie siedziała na kanapie, przeglądając wyrwane kartki, z książki którą znalazła w tej dziwnej biblioteczce w piwnicy. W czerwcu będzie musiała wybrać. Dobro lub zło. Pragnęła wybrać dobro, ale nie miała pojęcia na czym będzie to polegało. Bała się, że jeśli zostanie opętana przez zło, to zrobi coś osobom które kocha. Które są dla niej wszystkim. Trzymała w ręce te kartki, lecz jej myśli wcale nie zastanawiały się nad sensem słów.


Wychodząc z piwnicy, trzymali się za ręce. Przed chwilą mu nie wierzyła, nie ufała. Kto by pomyślał, że jeden pocałunek zmieni to nastawienie. Nigdy Patricia nie była osobą, na którą takie tanie chwyty na podryw działają, ale to było coś innego. Jej zależało. Ale nie chciała pokazać tego po sobie. Wiedziała, że i tak to nic nie da. Wiedziała, że Eddie, wie jakie mniej więcej są jej uczucia. Znał ją lepiej, niż ona siebie samą. Mimo to, że będąc blisko siebie czuli się jak w niebie, wychodząc puścili swoje dłonie. Niby nic takiego, ale jednak. Dla nich to znaczyło dużo. Weszli do gabinetu, i zauważyli swoich przyjaciół, którzy czekali na nich. Co prawda Lewis już pod sypiał z resztą jak Amber i Nina, ale nie mieli zamiaru się stamtąd ruszyć, dopóki ich przyjaciele nie wrócą cali i zdrowi. 
Williamson poczuła, że jej policzki zaczynając przybierać czerwony odcień pod natarczywym wzrokiem przyjaciół, więc starała się ukryć głowę pomiędzy opadającymi włosami. Ukradkiem również spojrzała na Miller'a. Ten miał dla odmiany obojętny wyraz twarzy, ale wiedziała, że to tylko maska przed osobami, które nie miały zobaczyć tego co teraz czuł. A dziewczyna mogła się założyć, że czuł to co ona. 
- No, więc.... Co się stało? - Zaczęła piszczeć Millington podbiegając do brunetki. 
- A co się miało stać? - Zapytała Patricia udając, że nie domyśla się o co chodzi. 
- Jak to co? Ty i Eddie? Co się wydarzyło? - Blondyna świdrowała ją wzrokiem, wyobrażając sobie zapewne różne scenariusze. 
- Nic się nie wydarzyło. Amber. Ile razy ci trzeba mówić... - Jednak nie dane było jej dokończyć, gdyż do rozmowy włączył się Fabian. 
- A co znaleźliście? 
- Jakiś taki badyl. Nie wiem po co to, ale za łatwo to nie było go dostać. - Odpowiedział Eddie patrząc przy okazji na Williamson. 
- No mniejsza z tym. Mamy to co trzeba było. Podobno jest to ważne. - Zakończyła głosem bez emocji i zaczęła się zbierać w stronę wyjścia. Gdy zobaczyła, że nikt się nie ruszył z miejsca zapytała. - Idziecie? 
- Co?... A tak. - Odpowiedziała Nina oglądając drążek wraz z Fabianem. 
- Nie nic. Zastanowimy się później do czego to służy. - Zadecydowała Ruttter i ruszył w kierunku wyjścia, wyprzedzając tym Patricie. - Dobranoc. 
- Branoc. - Odpowiedział Miller i podszedł do dziewczyny. - Nie uważasz, po powinniśmy porozmawiać? 
- Nie. Nie ma o czym. 
- Jest. Też to czujesz...
- Nie teraz. W inny dzień. 
- Niech ci będzie. Ale wiedz, że nie zostawię tak tej sprawy. - Powiedział Eddie uśmiechając się. Razem z Patricią ruszyli za pozostałymi. Po drodze ich ręce znowu się złączyły w jedność. 




Joy Mercer stała przed oknem w salonie i przyglądała się Dylanowi i Lydii, którzy wybierali się do kina. Jednym słowem można było określić opinię dziewczyny na temat rudowłosej. Nienawidziła jej. Joy nie potrafiła zrozumieć, co ten uroczy debil widzi w tej dziewczynie. Nie była ani ładna, ani mądra, ani tak wspaniała jak Mercer. Jednak zdobyła Parkera. Nawet jeśli nie zdawała sobie z tego sprawy.
- Joy już nie patrz się tak na nich jakbyś miała ich zabić. - Wyrwała z zamyślenia Mercer, Nina która
podeszła i też zaczęła przyglądać się parze na zewnątrz.
- Nie chce ich zabić. Tylko ją. Zjawia się nie wiadomo skąd, i zdobywa mojego chłopaka. - Odpowiedziała jadowitym tonem, nie patrząc na koleżankę.
- Ty go po prostu wcześniej nie zauważyłaś. Pozwól im być szczęśliwym.
- Nic z tego. Ta zołza, nie odbierze mi go. Ledwo co, na twoje szczęście zapomniałam o Fabianie, a teraz o kolejnego muszę walczyć. - Tak. To prawda. Joy prawie już odpuściła sobie Ruttera, gdy tylko zobaczyła, że Parker nie jest już nią zainteresowany i postanowiła walczyć. Co z tego, że znowu była na przegranej pozycji. W końcu była z Mercer'ów, a oni się nigdy nie poddają.
- Nie musisz walczyć. Miłość przyjdzie sama do ciebie. W najmniej odpowiednim momencie.
- Łatwo ci mówić. Z resztą nieważne. Nie mam pojęcia dlaczego akurat tobie się zwierzam. - Mruknęła brunetka, odwracając się w stronę Martin.
- Ponieważ musisz się komuś wygadać. - Odpowiedziała z uśmiechem na ustach szatynka. Czuła, że razem z Mercer mogą złapać wspólny język.
- Mam od tego Patt. - O właśnie! Martin trafił w czuły punkt. Zobaczyła w oczach Joy smutek, który starała się ukryć.
- Patt? Przecież ona cały czas lata za Miller'em. Myślisz, że długo będzie jeszcze się z tobą przyjaźnić? - Powiedziała Nina z kpiącym uśmiechem na twarzy.
- Co masz na myśli? - Joy czuła się teraz zdezorientowana.
- Przecież za chwilę, obstawiam, że zaprzyjaźni się z Hudson. Nie wmówisz mi, że ciebie Patricia nie zaczęła denerwować. - Szatynka wiedziała już, że Mercer należy do niej.
- No może trochę. - Mruknęła cicho.
- Widzisz? Mam pomysł. Pomożemy sobie.
- My?
- Tak my. Mam plan, dzięki któremu oby dwie skorzystamy. I ty i ja. Powiem ci tylko, że rozgryzłam już o co chodzi w całym zadaniu.



- Eddie? Co ty tutaj robisz? - Zapytała Williamson, zrywając się z kanapy i starając się ukryć kartki. Jeszcze nie powiedziała mu. Nie powiedziała, co ją czeka. W dniu jej urodzin. Nie chciała aby wiedział. Nie chciała, by później cierpiał, gdy będzie musiał obronić Ninę przed nią samą.
- Nie było cię nigdzie, więc pomyślałem, że będziesz tutaj. - Chłopak podszedł do kanapy i usiadł obok brunetki. Dziewczyna mimo tego, że nie chciała, poczuła przyjemny drzesz przechodzący przez jej ciało. Jednak nie dała po sobie tego poznać.
- No i trafiłeś. Po co mnie szukałeś? - Zapytała obojętnie. No cóż, stwarzanie pozorów jest ważniejsze.
- A co nie cieszysz się, że mnie widzisz? Wiem, że tak.
- Nie, nie cieszę się. Oglądać twoją gębę, nie jest miło.
- Twoją też rano. Wyglądasz wtedy strasznie. - Powiedział uśmiechając się kpiąco.
- Wal się. - Odpowiedziała dziewczyna i uderzyła chłopaka w ramię.
- Tylko na tyle cię stać? Myślałem, że kto jak kto, ale Patricia Williamson umie bić. - Zaśmiał się. Z jednej strony brunetka poczuła się szczęśliwa, że spędza z chłopakiem czas, ale z drugiej strony strasznie ją denerwował.
- Chcesz na prawdę dostać?
- No nie, żartuje sobie tylko. Uwielbiam kiedy jesteś wkurzona.
- A ja nie cierpię kiedy zachowujesz się jak debil. - Mruknęła, przewracając oczami. Nie miała pojęcia jakim cudem wytrzymuje z tym chłopakiem tyle czasu. Nie miała pojęcia jakim cudem ona się w tym chłopaku zakochała. Jakim cudem, obdarzyła go tym wspaniałym uczuciem, które kwitło z każdym dniem. Nie rozumiała tego. Na świecie było tylu chłopaków, a ona poczuła coś do tego. Czuła, że łączy ich więź, że bez niego mimo, że nie chciała się przyznawać sobie nie poradzi. Już raz czuła to uczucie, kiedy myślała, że to wszystko było kłamstwem, ta cała przyjaźń, te całe coś, co ich łączyło. Tam w tunelach. Czuła jakby coś rozrywało ją od środka. A teraz? Wszystko wydawało się na swoim miejscu. Mimo, że zachowywali się jak zachowywali, ale to chyba właśnie było w nich urocze.
- Ale ja się zawsze zachowuję jak debil.
- No wiem. - Mruknęła tylko.
- No to chyba czas wrócić do naszej rozmowy. - Powiedział blondyn, mimo to, że poczuł gulę rosnącą w jego gardle.
- Jakiej rozmowy? - Zapytała brunetka udając, że nie ma pojęcia o co chodzi.
- Wiesz jakiej. To co się stało w tunelach... - Zaczął chłopak nagle się pesząc.
- A co się stało?
- No my, ten teges. - Miller dalej plątał się w odpowiedzi, za to dziewczyna miała ubaw z zachowania przyjaciela.
- Co ten teges? Weź mów jak człowiek, idioto. - Powiedziała uśmiechając się.
- Ale mi pomagasz. Dzięki. Nie widzisz jak się staram? - Zapytał udając oburzonego Eddie.
- No nie widzę.
- No... kiedy my się całowaliśmy. - Dokończył wreszcie z ulgą wymalowaną na twarzy, że to wykrztusił. - Nie sądzisz, że powinniśmy o tym porozmawiać?
- Nie sądzę. Obydwoje wiemy, co wtedy poczuliśmy. Nie ma nic do obgadania.
- No, ale... myślałem, że może....
- Człowieku, jeśli chcesz mnie zaprosić na randkę to zaproś! - Nie wytrzymała już Williamson, po czym zaraz zrzedła jej mina, gdy trafiło do niej to co powiedziała.
- Jak dobrze, że powiedziałaś to za mnie. Ufff... Co za ulga. - Odetchnął Miller. - No to co, na osiemnastą do kina?
- Nie powiedziałam, że się zgadzam.
- Nie pytałem się, czy chcesz? Zapytałem tylko czy na tą godzinę. Z resztą nie ważne. Idziesz, choćbym miał cie zaciągnąć siłą. - Uśmiechnął się i mrugnął do lekko zaskoczonej Patricii.
- Cóż, za romantyk. - Mruknęła.
- No co? Nie lubisz romantycznych rzeczy? Kobieto zdecyduj się! Romantyk - nie, pewny siebie - też nie. No to co ja mam robić?
- Być sobą.
- No... Też może być. Okey. To idziemy na film z Lydią i Dylanem, tylko z tego co wiem to oni już poszli, bo jeszcze gdzieś planowali iść.



***



Czasami, nie musi się nic wydarzyć, aby wiedzieć, że za niedługo wydarzy się coś nie przyjemnego. Niektóre osoby to po prostu wiedzą. Czują. Jest za pięknie, jak na jej życie. Świat potrzebuje równowagi. Więc jeśli coś za długo jest dobrze, to wiadomo, że za chwilę, będzie źle. Coś się stanie. Tylko nigdy nie wiadomo co. Nigdy nie wiadomo, co takiego się wydarzy, że świat znowu może nabrać szarych barw.
Lydia po przeprowadzce do Londynu, miała cały czas pod górkę. Ani razu nie czuła się szczęśliwa. Dziewczyny z akademika się do niej przyczepiły i zniszczyły ją. Upadła. I nie potrafiła się podnieść. Była sama. Samiutka jak palec. Bez przyjaciół. I do pewnego czasu tak zostało, aż pojawił się Dylan, i jej świat nabrał barw. Zaczęła czuć, że wszystko może się jeszcze ułożyć. Z przyjacielem. Z kimś kto jej pomoże wstać. Z kimś, kto poda jej dłoń. Mimo, że los chciał ją zniszczyć, ona jeszcze się nie poddała.
Hudson wraz z Dylanem i jego przyjaciółmi z akademika siedziała w sami kinowej. Eddie'go poznała jak raz była u Dylana, a Patricie dopiero teraz. Dziewczyna wydawała jej się nie przyjacielska, albo tylko taką udawała. Mimo to na pewno była lepszą osobą, niż jej koleżanki z domu Hathor. Wszyscy w Anubisie byli lepsi. Nie rozumiała, dlaczego nie trafiła tam? Teraz musiała tylko znosić obelgi kierowane w jej stronę.
Siedząc i oglądając film Hudson znowu czuła się nieswojo. Czuła motylki w brzuchu, czuła się zakochana. Ale ona nie była. Znowu czyjeś uczucia. Nie rozumiała tego. A może ma rozdwojenie jaźni? Ale czy to tak się objawia? Chyba nie. Więc co jej było? Chciała się tego dowiedzieć. Ale postanowiła, na razie nie zawracać sobie tym głowy. Nie teraz. Teraz miała spędzić miło wieczór w towarzystwie Parkera. Oczywiście chłopaki specjalnie wybrali jakiś horror, aby mogli się wykazać wygodnym ramieniem.
Patricia jak to Patricia nie potrzebowała ramienia Miller'a, ale za to Lydia musiała się parę razy wtulić w Dylana. Nigdy nie lubiła horrorów. Nie miała pojęcia czemu zgodziła się iść do kina. Później jej się śniły koszmary. Mogła się założyć, że tej nowy też tak będzie. Ale widocznie brunetowi to nie przeszkadzało, ponieważ trzymał mocno Lydię za rękę, aby się nie bała.


Po skończonym filmie Patricia zbierała się do wyjścia z Miller'em. Oboje umówili się teraz, że pójdą
do jakiejś restauracji na prawdziwą randkę. Oboje buntownicy w miejscu gdzie muszą się zachowywać przyzwoicie. Dziewczyna jakoś sobie tego nie wyobrażała. No, przynajmniej z strony blondyna.
- I jak gotowa na nasze spotkanie na r? - Szepnął do ucha dziewczynie Eddie gdy wychodziła na zewnątrz.
- Masz na myśli randkę? - Zapytała, na co chłopak pokiwał tylko potwierdzająco głową.  - Nie bój się słowa randka, ono nie gryzie.
- No wiem. Po prostu go nie lubię. - Mruknął blondyn.
- Niech ci będzie. Poczekajmy jeszcze na Dylana i Lydię, to powiemy im, że idziemy. - Powiedziała Patricia patrząc w te niebieskie tęczówki chłopakowi.
- Co się tak na mnie patrzysz? Brudny jestem czy co? - Uśmiechnął się Miller, sprawiając, że brunetka odwróciła od razu głowę.
- Nie. Po prostu lubię twoje oczy. - Powiedziała cicho, ale mimo to chłopak to usłyszał.
- Też je lubię. Są takie niebieskie.
- No wiesz co? Ja tu staram się być miła, bo podobno jesteśmy na randce, a ty cały czas taki sam jesteś!
- Jaki uroczy? Przystojny?... - Zaczął wyliczać Eddie, ale dziewczyna mu przerwała.
- Cicho siedź.
- Czyli jednak przystojny? - Zapytał, ale Patricia wcale go nie słuchała, swoją uwagę skupiła na scence, która miała miejsce obok. Miller podążył za jej wzrokiem i spostrzegł Dylana i Lydie, rozmawiających z jakimiś laskami, typu brak mózgu. Williamson i blondyn spojrzeli na siebie porozumiewawczo, po czym podeszli posłuchać o czym dyskutują.
- Nie mówiła ci nigdy, dla czego nie ma przyjaciółek?-  Zapytała typowa blondyna, która miała pewny siebie wyraz twarzy. Hudson od dawna działała jej na nerwy, teraz miała okazję wykorzystać przewagę.
- Nie obchodzi mnie to dla czego nie ma przyjaciółek. - Powiedział przez zaciśnięte zęby Dylan.
- Nie mów, że nie interesowało cię, dlaczego się z nikim nie koleguje...
- Nie interesowało. - Wtrącił Parker, ale blondynka zwana Emily jakby go w ogóle nie słyszała.
- No to ja ci powiem. Nie ma przyjaciół. Ponieważ jest złodziejką. - Na ostatnie słowo chłopak zesztywniał, a rudowłosa spojrzała z przestrachem na swoje dręczycielki. Nie powiedzą mu! Nie mogą! - Krzyczała w myślach. Błagała, jednak to na nic.
- O widzę, że usłyszałeś już, że tak jest twoja przyjaciółka nazywana.
- Tak! Ja mu powiedziałam! - Krzyknęła brunetka mieszkająca z Lydią w pokoju.
- Wyjaśnię ci o co chodzi. Po prostu twoja przyjaciółeczka, podkradała mieszkańcom domu Hathor różne wartościowe przedmioty. Gdy już której dziewczynie z kolei coś znikło, powiadomiłyśmy o tym woźnego. A on przeszukał wszystkie pokoje i w rzeczach Hudson znalazł nasze rzeczy. To ona je ukradła.
- To nie było tak. - Wtrąciła cicho dziewczyna z nadzieją, że chłopak im nie uwierzy. Przecież ją poznał. Wiedział, że ona by nie zrobiła czegoś takiego.
- Nie wierzę wam. - Powiedział Parker chcąc odejść od dziewczyn. Chwycił już Lydię za rękę i chciał już ruszać, jednak Emily go zatrzymała.
- Nie tak prędko. Nie musisz nam wierzyć, ale mówimy prawdę. Chcesz się przekonać? Jestem pewna, że i tobie coś ukradła. - Mówiąc to wyrwała torbę Hudson. Ta nawet się nie opierała wiedząc, że i tak to nie ma sensu.  - O zobacz. Czy to nie twoje? - Dziewczyna wyciągnęła z torby srebrny łańcuszek, który kiedyś należał do jego mamy. Była to jedyna pamiątka po niej. Razem z Lydią wytrzeszczyli oczy. Dziewczyna nie wierzyła w to co widzi.
- Nie wierzę. One mówią prawdę. Czemu to zrobiłaś?! Czemu mi?! Myślałeś, że się przyjaźnimy! - Zaczął krzyczeć Parker, gdy odzyskał swoją rzecz. Wyrwał swoją dłoń, która przed chwilą jeszcze ściskała dłoń Hudson.
- Dylan, to nie tak. Ja tego nie ukradłam. Uwierz mi. - Błagała dziewczyna, a po jej policzkach zaczęły płynąc łzy.
- Nie wierzę. Nie wierzę, że byłem tak naiwny. Zaufałem ci. Myślałem, że jesteś pokrzywdzona, a ty po prostu jesteś złodziejką, złapaną na gorącym uczynku...
- Dylan...
- Nie odzywaj się do mnie! Nie chce mieć z tobą nic do czynienia! - Krzyknął po raz ostatni, po czym szybkim krokiem nie patrząc na dziewczynę odszedł. Czuł do nie teraz tylko obrzydzenie. Obrzydzenie i nic więcej. Nie chciał jej już znać. Zakochał się w niej, a ona po prostu go oszukiwała.
Rudowłosa spuściła tylko głowę, zalewając się łzami. Straciła go, straciła swoją jedyną nadzieję. Teraz nie miała już co ze sobą zrobić.
- Masz za swoje, żmijo. - Syknęła Emily po czym wraz z przyjaciółkami odeszła zanosząc się śmiechem. Hudson opadła na krawężnik, jej ciało przeszywało tysiące małych igieł wbijających się w całe ciało, lecz
największy ból czuła w sercu. Dziewczyna nawet nie zauważyła, że zostali koło niej Patricia z Eddie'm.
- Chodź. Nie ma sensu tu być, Rezerwacja nam przepadnie. - Zaczął marudzić blondyn.
- Czekaj. Myślisz, że tak się zachowuje osoba, która coś ukradła? - Zapytała Williamson patrząc na przyjaciela.
- Może jest świetną aktorką?
- A może nic nie ukradła? Też jesteś naiwny? Nie odpowiadaj. - Mruknęła, ciągnąc chłopaka parę kroków dalej, aby Lydia ich nie usłyszała.
- No i co chcesz zrobić?
- Pomóc jej. Czy tylko dziewczyny wiedzą, że takie blondyneczki z toną tapety na twarzy zawsze kłamią?
- One kłamały? - Zapytał zdziwiony Miller. - A ja myślałem, że ona na serio coś ukradła.
- Ja jej wierzę. Coś w środku każe mi jej zaufać i pomóc.
- Rób jak chcesz. Ja się nie mieszam.
- Tam gdzie ja, tam i ty. Tam gdzie ty tam i ja. Czy tak to nie było? - Uśmiechnęła się zalotnie do blondyna, a ten wymiękł.
- Dobra. Robimy po twojemu.
- Spokojnie oddam ci kasę, za restaurację. - Odpowiedziała idąc już w stronę płaczącej dziewczyny.
- Nie musisz, po prostu ty będziesz płaciła za naszą pierwszą randkę.
- Niech ci będzie. - Podeszli do siedzącej na krawężniku dziewczyny. Ta nawet ich nie zauważyła.
- Hej. Wstawaj już, koniec mazgajenia. - Zaczął nieczule Miller.
- Nie tak. - Zganiła przyjaciela Patricia po czym uklękła przy koleżance. - Chodź, nie ma co płakać. Przejdzie mu.
- Nie przejdzie. Straciłam jedyną szansę. - Powiedziała zapłakana Hudson.
- Na co?
- Na to, że stanę się taka jaka kiedyś byłam. - Szepnęła nastolatka, a po jej policzkach znowu popłynęły łzy.
- Zróbmy tak. Opowiesz mi wszystko jutro. Razem z tym idiotą nie zostawimy cię. Dziś na noc nie wrócisz do akademika. Zostaniesz u nas, jakoś przekonam Vicotra, a jak nie to zniszczę mu Corbiera. Będziesz spała u mnie w pokoju. Eddie ma śpiwór, da ci. Wszystko będzie dobrze. Nie płacz już. - Powiedziała chyba po raz pierwszy Patricia szczerze i miło. Współczuła tej biednej dziewczynie. Wyobrażała sobie, co musiała przeżywać w akademiku.
- Dziękuję. - Szepnęła Lydia, gdy z pomocą brunetki wstała.
- Już tam nie wrócisz, obiecuję. - Odszepnęła, po czym przytuliła mocno koleżankę, czując, że tak powinna w tej chwili zrobić. Po czym razem z Millerem i Hudson zaczęli iść w stronę domu Anubisa.



                                                                                                         

Oto i jest rozdział 35! Tylko mnie nie bijcie ;c W ogóle miałam go dodać dopiero w czasie świąt, ale coś czuje, że wena mi wraca, więc niech będzie dodaje jeszcze dziś. Mam nadzieję, że chociaż parę osób przeczyta to coś powyżej. Co prawda rozdział nie najwyższych lotów, ale mam już plany na przyszłość ^^ Stwierdziłam, że jeszcze co najmniej 10 rozdziałów i albo kończę, albo skończę część 1. Na pewno część pierwsza się skończy, gdy w opowiadaniu dojdzie do ferii zimowych. Czy jakoś tak. Czyli jeszcze trochę. Już się pogubiłam w jakim miesiącu piszę, ale za niedługo wstawię zimę xd. Co tu pisać jeszcze? Ostatnio mam jazdę na Violette, więc jak chęci będą to może powstanie blog o Femile. Już mam prolog. Umca, umca ;3 Ale póki co muszę się skupić na tym blogu. Od
teraz mam postanowienie, żeby go nie zaniedbać. Więc piszcie, gdy już długo nie będzie rozdziału, co mam nadzieję, że już się nie zdarzy. 
No dobra, mam nadzieję, że ktoś jeszcze ze mną tu został, więc kto przeczytał nich skomentuje. Liczę, że chociaż z 5 osób się znajdzie, jeśli wziąć pod uwagę kiedy ostatnio dodałam rozdział. 
Następny obiecuję dodać w święta... Jak coś może mnie ktoś tak porządnie walnąć, abym wzięła się w garść. 
No to tyle 

Do napisania 

Stevie ;*

P.S Za wszelkie błędy przepraszam. Postaram się je poprawić, ale jestem już zmęczona.