niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 39

Miej serce kochanie
Jesteśmy zobowiązani się bać 
Nawet jeżeli, przez kilka dni
Będziemy sprzątać ten bałagan
{Run}


     Drzwi pobliskiego szpitala otworzyły się z głośnym hukiem. Do środka wpadło pięć zaaferowanych osób. Wszyscy szybko skierowali się do recepcji z nadzieją, że dostaną wszystkie informacje o stanie Lydii.
      - Poczekajcie tu chwilę. Pójdę dowiedzieć w której sali leży wasza przyjaciółka. - oznajmiła Trudy po czym podeszła do recepcjonistki.
      - Nie mogę uwierzyć, że ona jest tu. Wycierpiała się już wystarczająco. - Patricia mocno zacisnęła pięści i odetchnęła głęboko w celu opanowania się.
  - Mówię wam, to było straszne. Najpierw próbowałam ją pocieszyć, bo te wredne małpy znowu się do niej przyczepiły. Przytuliłam ją, a już w następnej chwili czułam jak się osuwa na mnie. Potem odwróciłam ją twarzą do siebie i widziałam jak po jej policzkach spływa krew. Tak jakby nią płakała. - opowiedziała Amber i po chwili sama zaczęła cicho pochlipywać. Alfie widząc to przyciągnął swoją dziewczynę do siebie i objął ją ramieniem.
  - To nie jest przypadkowe. Dlaczego akurat ona? - Eddie też tego nie rozumiał.
  Nie mieli pojęcia, co mogło się wydarzyć. I akurat on i Patricia chyba najbardziej martwili się o przyjaciółkę mimo, że starali się tego nie okazywać. Dla Millera rudowłosa była jak siostra, a siostry się chroni, przed złem tego świata.
  - Cóż musimy się tego dowiedzieć. - odpowiedziała Williamson po dość długiej chwili milczenia.
  - Dobra dzieciaki, już wiem w której sali jest Lydia. Chodźcie. - przyjaciele wstali z krzeseł, gdy tylko podeszła do nich opiekunka, po czym ruszyli wzdłuż korytarza.
  - Dylan! I co z nią? - brunet spojrzał jakby wyrwany z transu na Eddiego.
  - Nie wiem! Nikt nie chce mi nic powiedzieć! Nawet nie chcą mnie wpuścić! - krzyknął, a w jego oczach zalśniły łzy. - Trudy zrób coś. Błagam.
  - Spokojnie, gwiazdko. Zaraz porozmawiam z lekarzem. - odpowiedziała Rehman.
  - Nie powiedzą ci nic. Nie jesteś jej opiekunem. Nawet nie mieszka u nas w akademiku. - mruknął załamany chłopak.
  - No to teraz cię zaskoczę, gwiazdko. Jestem jej opiekunem. - wszystkie zdumione twarze zwróciły się w kierunku Trudy. - Gdy tylko Lydia wyjdzie ze szpitala, wprowadza się do naszego akademika. Już wszystko jest załatwione. Przekonałam Victora. - gospodyni uśmiechnęła się po czym zauważyła wychodzącego z gabinetu lekarza i poszła z nim porozmawiać.
  - Nie wierzę! Wreszcie się udało. - powiedziała Patricia.
  - Mam nadzieję, że będzie z nami w pokoju, pójdziemy razem na zakupy. - zaczęła piszczeć szczęśliwa Amber, jednak zaraz zamilkła widząc groźne spojrzenie przechodzącej obok pielęgniarki.
  - Tak w ogóle, to gdzie jest Fabian? Powiedział, że przyjedzie. - zapytał Parker przyglądając się przyjaciołom.
    - Coś go zatrzymało. Obiecał, że ci wytłumaczy jak wrócisz. A teraz idź zobacz co z nią. My będziemy cię kryć. - Eddie spojrzał porozumiewawczo na przyjaciela i popchał go w stronę drzwi od sali.
    Dylanowi nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Od razu wpadł do sali.  Jego przyjaciółkę otaczały różne urządzenia monitorujące jej stan zdrowia. Na łóżku zauważył leżącą małą, kruchą postać, która okazała się być Hudson. Brunet podsunął sobie krzesło koło łóżka i usiadł koło śpiącej dziewczyny.
     Była taka delikatna. Był zły na siebie, że pozwolił na to, aby jej stało się coś złego. Był zły na siebie, że nie dał jej się do końca wytłumaczyć. Zacisnął nerwowo pięści, jednak po chwili odetchnął i wziął w swoją dłoń, dłoń Lydii. Miał nadzieję, że się obudzi jednak po półtorej godzinie zdał sobie sprawę, że raczej już dziś z nią nie porozmawia. Musiał poczekać, lecz chciał aby dziewczyna wiedziała, że był tu. Zauważył na oknie jakiś zeszyt i długopis. Wyrwał z niego kartkę i nabazgrał na niej parę słówek, po czym położył kartkę na stoliku i wyszedł.

***

   Zaraz po tym gdy do domu Anubisa wpadła rozhisteryzowana Amber i oznajmiła, że Lydię zabrała karetka i, że Dylan pojechał do szpitala, brunet chwycił telefon przy okazji zauważając jak Nina i Joy wymieniają ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Szybko wybrał numer i po chwili usłyszał głos po drugiej stronie. 
  - Halo? 
  - Dylan, nie martw się zaraz z Trudy przyjedziemy do szpitala. Co z nią? 
  - Nie mam pojęcia, jest nieprzytomna. 
  - Słyszałem, że z oczu płynęła jej krew. - Powiedział nie za głośno Rutter. 
  - Tak. To raczej nie jest normalne. Fabian coś czuję, że ona też ma związek z tą sprawą. Jej nie może nic się stać! Rozumiesz?! - Zaczął krzyczeć po drugiej stronie Parker. 
  - Spokojnie stary, będzie z nią wszystko w porządku. Za chwilę przyjedziemy. Trzymaj się. - Zakończył rozmowę brunet, po czym odłożył telefon i zauważył wychodzącą z domu Ninę. A ta gdzie się wybiera? - Pomyślał, a po chwili zauważył, że Mercer aż nogi świerzbią, aby iść za Martin. Coś tu nie pasowało. I Fabian miał zamiar dowiedzieć się co. 
  - Fabs, stary. Zbierasz się?! - Krzyknął z przedpokoju Alfie. 
  - Nie jadę z wami. Powiedzcie Dylanowi, że później wszystko mu wyjaśnię. - Odpowiedział chłopak cicho podchodząc do przyjaciół, po czym na głos odpowiedział. - Nie jadę. Nogi mi odpadają. Chyba położę się spać. 
  - Nina też poszła się położyć. - Oznajmiła Joy przechodzącej obok Trudy. Czyli tylko chłopak widział jak jego dziewczyna wymyka się z akademika. Tylko dlaczego Joy ją kryła. 
  - Dobranoc. - Powiedział na odchodne po czym udał, że idzie do pokoju. Tak na prawdę Fabian skrył się za stojącym obok sarkofagiem. Poczekał aż wszyscy wyjdą, a teraz czekał aż wreszcie Mercer ruszy w kierunku drzwi. Po niecałych pięciu minutach zauważył dziewczynę skradającą się w stronę wyjścia a już po chwili zniknęła na zewnątrz. Chłopak niczym cień ruszył za koleżanką.
  Starał się iść za nią jakieś dwa, trzy metry aby go nie zauważyła, ale widać było, że nastolatka jest czymś tak zaaferowana, że nie zauważyłaby kogoś jakby był parę centymetrów od niej. Dziewczyna poszła w kierunku lasu, a brunet niczym cień podążył za nią.
    Tam szli jeszcze dość spory kawałek, aż wreszcie zauważyli postać opierającą się o drzewo. Ninę.
    - Oszukałaś mnie! - krzyknęła Mercer.
    - Nie bulwersuj się. - zaczęła spokojnie Nina. Wyglądała na znudzoną?
    - Nie powiedziałaś mi, że te całe przekazanie mocy tak na nią zadziała. - dziewczyna jęknęła żałośnie.
    Martin oderwała się od pnia i ruszyła w jej kierunku. Joy obleciał strach.
    - Czy nie tego przypadkiem chciałaś? Jej śmierci? Proszę masz to. Ona odrzuca tą moc. Nie przeżyje. - warknęła ledwo słyszalnie szatynka.
     Fabian kryjący się za pobliskim drzewem, z bólem wymalowanym na twarzy i z sercem łamiącym się na drobne kawałki, wszystko słyszał. Jak ona mogła? Jak mogła postępować tak osoba, którą kochał ponad życie?
    - Ja nie chciałam umrzeć!
    - A co to ma do rzeczy? Za niedługo cała ta sprawa się rozwiąże i nikt nie będzie o niczym pamiętał. Tym bardziej o niej. Daj spokój i ciesz się swoim Dylankiem. Na pewno przestał by cię lubić, gdyby się dowiedział o tym co jej zrobiłaś. - na usta nastolatki wkradł się drwiący uśmiech.
    Triumfowała. Teraz mogła patrzeć jak dziewczyna stojąca naprzeciwko niej powoli się rozpada.
   - Ty szmato! - krzyknęła Mercer i w przypływie odwagi rzuciła się na Ninę z pięściami. Żałowała tego wszystkiego, bo zawarła pakt z diabłem.
   Martin lekko odepchnęła dziewczynę od siebie, która upadła na ziemię. Nachyliła się nad nią.
   - Uważaj co mówisz.- warknęła i odeszła w stronę akademika.

***

   Dziewczyna powoli otworzyła ociężałe powieki. Uderzyło ją jasne światło. Z powrotem przymknęła oczy, po czym spróbowała jeszcze raz i jeszcze raz, przyzwyczajając swój wzrok do oświetlenia.
   Nie pamiętała co się stało, ani gdzie się znajduje. Obróciła głowę rozglądając się po pomieszczeniu. Całe urządzone na biało z irytująco brzęczącą lampą. Czyli wszystko wskazywało na szpital, tylko co ona tutaj robiła? Nagle wspomnienia uderzyły ją. Wyjście z Amber, kłótnia z dziewczynami z akademika i zasłabnięcie. Jej przemyślenia zostały przerwane, wraz z wejściem pulchnej pielęgniarki. Na pierwszy rzut oka nieprzyjemnej.
   - Widzę, że już się obudziłaś. - Stwierdziła melodyjnym głosem, który kontrastował z jej wyglądem zewnętrznym. - Jak się czujesz?
   - Trochę osłabiona. Ile tutaj leżę? - Zapytała Hudson głosem, który wcale nie przypominał jej głosu.
   - Od wczoraj popołudnia. Zemdlałaś i co dziwne z oczu płynęła ci krew. Badania już ci porobiliśmy i wszystkie wyszły bardzo dobrze. Omdlenie może być spowodowane małą ilością energii w ciele. Kiedy ostatnio jadłaś?
   - Nie wiem. - Przyznała się po cichu i niechętnie Lydia.
   - Od teraz masz regularnie jeść, chyba, że będziesz chciała z powrotem tutaj wrócić. Jutro, góra pojutrze powinnaś zostać wypisana.
   - Został ktoś poinformowany o tym, że tutaj jestem?
   - Tak. Twoja opiekunka Trudy, była tu przedtem z bandą dzieciaków. Szczerze mówiąc, jednego chłopaka musieliśmy odciągać od ciebie siłą. Chciał tu siedzieć. Jeśli nie w twojej sali to na korytarzu. - pielęgniarka uśmiechnęła się przyjaźnie na te wspomnienie.
    Za to rudowłosa nie wiedziała na której informacji powinna najpierw się skupić.
   - Moją opiekunką nie jest Trudy.
   - Z tego co mi wiadomo to jest. Wyjaśnisz sobie z nią to jutro. Teraz powinnaś odpoczywać. Nieźle wszystkich wystraszyłaś. - zanim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, kobiety już nie było.
   Głowa bolała ją mocno, czuła się wykończona i przestraszona? Co z nią było nie tak?
   Kątem oka zauważyła jakiś skrawek papieru na stoliku, który stał zaraz obok łóżka. Drżącą ręką chwyciła papierek i rozwinęła. Dzięki tym słowom, na jej bladą twarz wpłynął uśmiech.
Byłem dupkiem. Przepraszam.
                                   ~ Dylan 
***

    - Boże, Jerome dasz w końcu spokój? Co mi się może stać? - Mara wyrzuciła ręce w powietrze, odwróciła się na pięcie i starała się odejść od chłopaka.
    Tak bardzo pragnęła teraz spokoju.
    - Jaffray ty nie masz pojęcia co w tym domu się wyrabia! - krzyknął za nią Clarke.
    Przystanęła. Przecież oboje nie wiedzieli.
    - Że co proszę? - warknęła, wciąż odwrócona do niego plecami.
    - Nie wiemy co się w tym domu wyrabia.
    Nie wierzyła własnym uszom. Okłamał ją. On od początku wiedział.
    - Ty kłamco! - odwróciła się na pięcie.
    Brunetka wlepiła w chłopka swoje spojrzenie. Jeszcze chwila i wybuchnie.
    - Nie kłamię. - na dodatek, dalej brnął w to kłamstwo.
    - Przecież nie jestem głucha! Wiesz o wszystkim! Wiedziałeś od początku! - warknęła w stronę chłopaka i rzuciła się na niego, bijąc swoimi małymi piąstkami.
    - Przepraszam. Wiem o paru sprawach, ale nie o wszystkim. - tłumaczył Clarke, w międzyczasie kiedy dziewczyna go nie biła.
    Wiedząc, że Jaffray nie zamierzała przestać chwycił ją za nadgarstki. Jakaż ona zawsze była uparta! Dziewczyna cała czerwona na twarzy, oddychała ciężko.
    - Dlaczego mi nie powiedziałeś? - zapytała z wyrzutem.
    Byli w końcu parą. Czuła do niego coś więcej. Miłość. A związek pomiędzy dwojgiem ludzi,
oznaczał wzajemne zaufanie. Więc, czemu on jej nie ufał?
    - Bo jest coś jeszcze! Jaffray, do jasnej cholery! Ta cała sprawa nie kończy się na Sibunie. - powiedział za ostrym tonem. Nie chciał. 
     Orzechowe tęczówki dziewczyny, rozszerzyły się z zaskoczenia.
    - Jaka Sibuna?
    - Ten klub czy coś do czego należą Fabian i reszta. Jest jeszcze Stowarzyszenie i zły człowiek, z którym zawarłem nieprzyjemną kiedyś umowę. - nie chciał, aby znała prawdę.
    To mogło okazać się dla niej niebezpieczne.
    - Jerome, coś ty narobił?
    - To było dawno, ale on powrócił. I czegoś chce. Nie mogę cię na to narażać.
    Stali patrząc sobie prosto w oczy. U obojga widać było ogromna determinację. Ale czy dążyli do tego samego?
    - Mogłeś o tym wcześniej pomyśleć, bo ja nie mam zamiaru dać sobie z tą sprawą spokoju. Dowiem się o co chodzi w tym wszystkim. - jej głos brzmiał pewnie, choć ona sama tak się nie czuła.
    Była słaba i jedyne czego w tej chwili najbardziej pragnęła to przytulić się to tego imbecyla, lecz mimo to wyrwała się z jego uścisku, zdając sobie jednocześnie sprawę, że nadal ją trzymał, po czym obróciła się na pięcie i odeszła.

***

    Czy to możliwe, że właśnie teraz kiedy jej przyjaciółka, leżała w szpitalu z niewyjaśnionych przyczyn, ona czuła się tak bezpieczna? Ten cały dom, te wspaniałe osoby z które tu poznała. To wszystko. Czuła się spełniona i szczęśliwa. Dzięki jednej osobie czuła się także bezpieczna. Był tu. Cały czas przy niej. Nie opuścił jej. Za to coraz bardziej go kochała. Tak kochała, dzisiaj w szpitalu zdała sobie z tego sprawę. Nie wiedziała jak potoczą się ich losy. Jak wyjdzie ta cała sprawa z Set'em. Czy wyjdą w ogóle z tego cało. Ale wiedziała, że jak im się uda to chce być przy tym chłopaku. Ona ta twarda na zewnątrz dziewczyna. 
    - O czym myślisz? - usłyszała jego dźwięczny głos, przez co jej ciało przebiegł przyjemy dreszcz. 
    - O nas. - jej głos brzmiał słabo. 
    Miller wziął ją za dłoń, a ona opierała się o jego ramię. Mieli teraz chwilę czasu dla siebie. Siedzieli na łóżku dziewczyny i jak dotąd milczeli. 
     - A konkretniej? - spytał chłopak z charakterystyczną dla niego zadziornością w głosie. 
     - Myślę, że coraz bardziej się w tobie zakochuję. - te słowa nie pasują do niej. Więc dlaczego są najbardziej idealne właśnie w tym momencie? 
     - To już nie byłaś we mnie szaleńczo zakochana? - udaje rozczarowanie. 
     - Przykro mi. Najpierw nie byłeś w moim typie. W sumie dalej nie jesteś. - za tę uwagę dostaje jego łokieć między żebra. 
     Na pewno nie pozostanie mu dłużna i już po paru sekundach, blondyn się krzywi. 
     Obracają się do siebie. Ich twarze dzieli parę centymetrów. Świat powoli zanika. Zostają tylko oni. I gdy ich usta prawie się stykają, coś przerywa tę wspaniałą chwilę. 
     - Przepraszam, że przeszkadzamy. Chociaż w sumie to nie przepraszam. - do pokoju wszedł Dylan z cwaniackim uśmiechem, a za nim z mniej wesołą miną wkracza Rutter. 
     - Zapamiętam to sobie, gdy tylko będziesz całował się z Lydią. - odpowiada Eddie. 
     - Mamy do was sprawę. Chodzi o Sibunę. - głos Fabiana jest nieco spięty. 
     - Wołać resztę? - zapytała Patricia.
     - Nie. Wolimy to na razie omówić tylko z wami. - pospiesznie wytłumaczył Fabian,
     Był przygnębiony, widać to było na pierwszy rzut oka.
     - Znaczy Fabian woli. Ja w ogóle nie mam pojęcia o co chodzi. - dodał Parker.
     Eddie z Trixie spojrzeli na siebie. O co mogło chodzić?
     - Siadajcie i mówcie, co jest grane. - zgodnie z poleceniem Miller'a, tak zrobili.
     - Dziś kiedy wpadła Amber do domu, mówiąc nam o Lydii... - zaczął niepewnie Rutter. - widziałem jak Joy z Niną wymieniają ze sobą spojrzenia. Po chwili Nina wyszła, za niedługo po niej Joy. Więc postanowiłem je śledzić. - głos chłopaka lekko się załamał, a ręce zaczęły mu się trząść. - Poszły do lasu. Joy zaczęła mieć pretensje do Niny o to, że Lydia wylądowała w szpitalu. Nina na to, że przecież tak planowały, że się jej pozbędą, w końcu dla tego Joy przekazała swoją moc Lydii, a ona nie przyjmuje jej. Jej organizm odrzuca tę moc. - gdy chłopak dokończył, w pokoju zapadła cisza.
     Wszyscy przetwarzali nowe informacje. Na twarzy Dylana malowała się wściekłość, zmieszana z dezorientacją. Bo o jaką moc chodziło? Chłopak, byłby w stanie zerwać się w łóżka i polecieć do tych dziewczyn, by je ukatrupić.
      - Nadal nie mogę zrozumieć dlaczego chciałaby coś takiego zrobić. - odezwała się cicho Williamson.
      - Może to wcale nie ona? Jedyne wytłumaczenie jakie mi do głowy przychodzi to takie, że ktoś ją opanował czy coś. - Eddie nadal zastanawiał się nad tą sprawą.
      - A o jaką moc może chodzić? - zapytał Dylan.
      - Obrońca. - wyrwało się Patrici.
      I wreszcie większość z nich pojęła o co chodzi w całej tej sprawie.
      - Wybrana będzie miała dwóch Obrońców. Mercer musiała jakoś oddać jej swoją część mocy, a teraz jej ciało to odrzuca. - wytłumaczył dokładniej blondyn.
      - To ma senes i wyjaśniałoby, dlaczego Lydia czuła czyjeś emocje. Ona czuła twoje. -  wreszcie ta sprawa się wyjaśniła dla Parkera.
      - Tylko dlaczego one mówiły, że Obrońca zginie? - odezwał się Fabian.
      W pokoju ponownie zapadła cisza.


                                                                                                            

Przepraszam. 

Nie mam zamiaru się tłumaczyć, bo to nie ma sensu. Powiem tylko tyle. Jest mi przykro, że tak nawaliłam. Mam nadzieję, że wszyscy nie opuścili tego bloga i mnie. Chociaż sama bym tak zrobiła. 

Stevie 

PS. Za wszystkie błędy również przepraszam ;c