wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział 34



Z perspektywy Patricii


Z gulą w gardle i walącym sercem biegłam przez ciemny korytarz. Miałam wrażenie, że za każdym mijanym zakrętem coś będzie się czaiło. Jeszcze nigdy nie byłam tak przerażona. I pomyśleć, że nie całe pięć minut temu siedziałam spokojnie w bibliotece. Kolejny zakręt. Kolejne przeczucie, że coś będzie tam na mnie czekało.

Siedziałam w bibliotece przeglądając coraz to nowsze książki. Nie obchodziło mnie, ile czasu tu spędziłam. Chciałam jeszcze coś znaleźć. Coś co pomogło by mi i moim przyjaciołom w znalezieniu krzyża. Czułam niedosyt. Czytałam już chyba setną książkę. Nie chciałam czuć głodu i zmęczenia, które coraz to z mocniejszą siłą atakowały. Potrzebowałam odpowiedzi. Szkoda, że nie wiedziałam jak to źle skończy. 

Sił w nogach mi już brakowało, a adrenalina wywołana strachem, chcąc nie chcąc opadała. Nie patrząc pod nogi potknęłam się o wystający kamień i jak długa runęłam na ziemie. Z upadku aż zrobił mi się ciemno przed oczami. Jednak nie zwracając uwagi na ruszający się obraz, chwiejnie wstałam i ruszyłam ostrożnie dalej. Bałam się, że postać mnie dogoni. Gdy tylko wzrok mi się wyostrzył, ruszyłam dalej. 

Odłożyłam następną książkę. I następną. Nie zawierały nic ciekawego. Z resztą nie miałam już sił. Usłyszałam skrzypnięcie. Jak oparzona spojrzałam w stronę z której dochodził. Przy drzwiach, którymi weszłam do biblioteki stał mężczyzna. Miał na sobie pelerynę maskę. Biło od niego... zło. Czułam to. Po moim ciele przebiegły dreszcze. Cała zesztywniałam. 
- Twój czas się kończy. - Usłyszałam głos w głowie. Nie należał on do mnie. Nigdy go nie słyszałam. Postać patrzyła prosto na mnie. - Za dużo już się dowiedziałaś. - To ta postać do mnie ''mówiła''. To jego głos słyszałam w głowie. Facet w pelerynie zaczął się zbliżać. Szybko chwyciłam kartki leżące na stole i podbiegłam do drzwi. Chwyciłam za klamkę. Jak na złość drzwi szybko nie chciały ustąpić. Wreszcie gdy udało mi się je otworzyć widziałam, że mężczyzna jest już blisko, przeszłam na drugą stronę i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Z duszą na ramieniu pobiegłam przed siebie. Miałam nadzieje, że nie będzie mnie gonił. Bałam się odwrócić i sprawdzić czy jest za mną, ale wydawało mi się, że słyszałam, jak otwierają się drzwi. 



***

- Dylan. Co się ze mną dzieje? - Zapytała Lydia opierając się o ścianę i ciężko oddychając. Miewała już kiedyś takie napady, ale to było coś nowego. Z podwójną siłą. 
- Nie wiem. - Szepnął brunet. Nie wiedział jak ma się zachować w takiej sytuacji. Wziął dziewczynę za rękę. - Oddychaj. Spokojnie. 
- Nie... mogę... duszę... się. - Hudson coraz ciężej oddychała. Walczyła ze wszystkich sił, by nabrać w płuca powietrze, a później je wypuścić. Ciągle czuła ten strach, który łączył się teraz z jej własnym. 
- Popatrz na mnie. - Parker chwycił dziewczynę za podbródek, tak by spojrzała na niego. - Wdech i wydech. No jeszcze raz. Wdech i wydech. - Rudowłosa posłuchała chłopaka i powoli wciągała powietrze. Z każdą chwilą oddychanie stawało się łatwiejsze. Po chwili mogła już swobodnie oddychać. Strach który czuła przeszedł. 
- Dziękuję. - Wyszeptała. Lydia była wdzięczna Dylanowi, za pomoc. Wiedziała, że gdyby ten ''atak'' zdarzył się w akademiku, dziewczyny stałyby i patrzyły jak się dusi. 
- Nie ma za co. - Uśmiechnął się Parker.
- Jest za co. 
- Zawsze możesz się do mnie zwrócić o pomoc. Z resztą kto by pomyślał, że to ja będę musiał pomagać komuś złapać oddech. - Powiedział chłopak pomagając wstać Hudson z podłogi i prowadząc do jego łóżka.
- Co masz na myśli? - Zapytała rudowłosa gdy już oboje usiedli na łóżku. Nastolatka wykończona oparła głowę o ramię kolegi. 
- Od... jakiegoś czasu zdarzają mi się ataki paniki. Zwykle ktoś mi musiał pomóc przejść przez to. Bywało ciężko. Czasami miałem ochotę się poddać. No wiesz, przestać się męczyć. Przestać oddychać. 
- Nigdy nie można się poddawać. Życie jest tylko jedno. - Dziewczyna rozumiała doskonale, o co chodzi z tym poddaniem się. Ona nigdy nie miała ataków paniki, ale wiedziała jakie to jest uczucie, kiedy czujesz, że wszystko stracone, że nie dasz rady się z tego podnieść. Że to koniec. Hudson odkąd się przeprowadziła do Liverpoolu, miała takie wrażenie. Z każdym dniem było coraz gorzej... Aż pojawił się mały płomyczek nadziei. Nadziei, że coś się zmieni, że ktoś wreszcie ją zrozumie. Nie opuści, gdy będzie go potrzebowała. Ale dziś znowu pojawiły się nowe problemy, a niedawno rozpalony płomyk, teraz ledwo się tlił. W każdej chwili mógł zgasnąć. 
- Wezmę to sobie do serca. Wiesz, że jesteś mądra? - Parker szturchnął ją lekko.
- Dzięki, wiem takie rzeczy z doświadczenia. - Uśmiechnęła się smutno. - Rzeczywistość potrafi być bolesna. 
- Aż za dobrze o tym wiem. 
- Kto by pomyślał, że kiedyś jeszcze na siebie wpadniemy? Nigdy bym nie przypuszczała, że znajdziemy wspólny język. 
- A ja przypuszczałem. Zawsze było w tobie to ''coś'', które sprawiało, że chciało się z tobą przyjaźnić. 
- Kiedyś było. Teraz tego już nie ma. - Przez jakiś czas Dylan i Lydia siedzieli w milczeniu. Oboje czuli, że właśnie tu powinni być. Że nie mogą zniszczyć tej przyjaźni. Parker wiedział, że nie zostawi Lydii, podobała mu się odkąd pamiętał, z czasem te zauroczenie prawie znikło, ale w tej chwili nie wyobrażał sobie, że tak po prostu mógł by pozwolić jej odejść. Nagle go oświeciło. 
- Po raz pierwszy zdarzył ci się taki napad? - Zapytał wyrywając tym samym rudowłosą z zamyślenia. 
- Nie. Wcześniej też się zdarzały, ale nie takie silne. 
- Na czym to polega? 
- Nie wiem. Po prostu czuję. Szczęście, smutek, przerażenie, radość. Uczucia które nie należą do mnie. Należą do kogoś innego...
- To jest niemożliwe. 
- A jednak. Czasami są to takie małe odczucia. Dziś było całkiem coś innego. Z taką siłą jeszcze nie dawało mi się we znaki. 
- Będziemy musieli to rozszyfrować. - Zadecydował Dylan. Dziewczyna, aż podniosła się, z jego ramienia i popatrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem. 
- My? - Zapytała zdziwiona. 
- No chyba nie myślisz, że zostawię cię z tym samą? - Parker mówił poważnie, na co Hudson uśmiechnęła się niepewnie. - Nawet jak to niemożliwie brzmi. - Dodał chłopak. 
- Nie patrz na mnie jak na jakąś szurniętą. - Krzyknęła nastolatka. 
- Ale teraz tak trochę wyglądasz jakbyś miała nie po kolei w głowie. - Dziewczyna wzięła poduszkę i zaczęła uderzać nią kolegę. 
- Masz za to!
- Źle mnie zrozumiałaś. Ja powiedziałem, że uroczo wyglądasz, gdy zachowujesz się jak szurnięta. - Powiedział Parker między uderzeniami. 
- Ja szurnięta? Ja? - Zapytała z niedowierzeniem Lydia, ledwo powstrzymując śmiech. 
- A co ja? Sama tak powiedziałaś. - Bronił się Dylan. 
- Powiedziałam, że tak na mnie patrzysz! 
- Okey, starczy tego dobrego. - Powiedział brunet i chwycił dziewczynę za nadgarstki. Teraz dziewczyna leżała na plecach na łóżku, śmiejąc się. 
- Puszczaj mnie ty idioto. 
- Jak mnie przeprosisz. - Zażądał Dylan. 
- Niby za co? 
- Za to, że nazwałaś mnie idiotą i biłaś poduszką. - Rudowłosa prychnęła. 
- Biedny, na pewno bolało gdy dostałeś z PODUSZKI. - Dziewczyna nacisnęła na ostatnie słowo. 
- Hmmm... To wyjątkowo twarda poduszka. 
- Kogo oszukujesz? Nie jestem głupia. 
- Może i nie, ale słabsza. I nie wiem jak ty, ale mi jest całkiem wygodnie. - Uśmiechnął się triumfująco Parker. 
- Słabsza? Jak mnie tylko puścisz, to pożałujesz. - Lydia próbowała zachować kamienną twarz. - Patrz co tam jest! - Tak jak Hudosn myślała chłopak obejrzał się a ona wykorzystała okazję i wyrwała się. Jednak nie za szybko. Nim się obejrzała poczuła, że Dylan obejmuje ją w pasie i przyciąga do siebie. 
- Ej, puszczaj! To jest niesprawiedliwe. - Oboje zaczęli się śmiać. Położyli się na łóżku i zaczęli się wygłupiać. Jednak nie za długo, bo po paru minutach usłyszeli chrząknięcie. 
- Przepraszam, że przeszkadzam. - Warknęła Joy stojąc w drzwiach. Dylan i Lydia od razu od siebie odskoczyli. Dylan z zawstydzenia, a Hudson, przypomniała się jej rozmowa z Mercer. Wiedziała, że brunetka teraz nie odpuści. I kolejna osoba urządzi horror z jej życia. 
- Masz rację, przeszkadzasz. - Powiedział suchym głosem Parker. 
- Nie przeszkadzasz. - Powiedziała w tym samym czasie rudowłosa. Nagle zza pleców Joy wyszła z aparatem w rękach Amber. 
- Uśmiech. Słit focia. - Powiedziała radośnie i cyknęła zdjęcie, zdziwionym przyjaciołom. 
- Amber co ty robisz? - Zapytał brunet. 
- Zdjęcie do waszego albumu. Co powiecie na podpis ,,Nakryci na romansowaniu'' albo ,, Miłość wisi w powietrzu'' mam już parę zdjęć. Ale powiem wam jedno. JESTEŚCIE DLA SIEBIE STWORZENI! - Krzyknęła radośnie i podskoczyła i zaklaskała. - Jestem genialna. - Mercer za to stała obok cała czerwona.I nie wiedziała co Millington, a tym bardziej Dylan widzą w tej żałosnej dziewczynie. Przecież tylko z litości mógł z nią przebywać. 
- Chodź, Lydii. Mogę ci tak mówić? Z resztą nie ważne. Chodź do mnie to poplotkujemy. - Powiedziała blondynka biorąc za rękę Hudson i wyprowadzając z pokoju nastolatkę. Ta jeszcze za nim wyszła, rzuciła Dylanowi spojrzenie, które mówiło, a raczej krzyczało ''Ratuj''


***

Patricia biegła, i biegła i jeszcze raz biegła. Aż w końcu natrafiła na niewielkie drzwi. Ciągle przestraszona zaczęła szukać klamki. Nie wiedziała, czy człowiek w masce biegnie wciąż za nią. Nie chciała wiedzieć. Nie znalazła klamki. Już po mnie - Pomyślała rozpaczona. Ile by teraz dała, aby był tu Eddie. Przy nim czuła by się pewniej. Niestety go tu nie było. Musiała radzić sobie sama. Co by tu zrobić? - Nagle wpadła jej do głowy myśl. Przypomniała sobie, że w kieszeni ma medalion z okiem Horusa. Szybko wyciągnęła go. Tak jak myślała, miejsce gdzie pasował zaczęło świecić się. Przyłożyła medalion i w tym samym momencie drzwi się otworzyła. Weszła powoli do środka i zamknęła oczy. Oślepiło ją silne światło. Gdy Williamson zamrugała parę razy i przyzwyczaiła swój wzrok do jasności, zauważyła, że jest w pomieszczeniu prawie białym. Kątem oka zauważyła postać koło siebie. Spojrzała tam i zobaczyła... siebie. Przestraszoną, zmęczoną brunetkę. Rozejrzała się po calutkim pomieszczeniu. Nie tylko tam widziała siebie. Widziała się wszędzie. Była w pokoju luster.
- Frobisher jednak był nienormalny... Albo mu się strsznie nudziło. - Mruknęła pod nosem. I zaraz zamilkła, ponieważ wszystko to co powiedziała rozniosło się echem po pomieszczeniu. Brunetka stała i nie wiedziała w którą stronę iść. Wszędzie stały lustra. Nie było miejsca by była tylko ściana. A musiała znaleźć wyjście. Słuchaj głosu serca, ono wskaże ci drogę. Drzwi wcale nie muszą być drzwiami. - Patricia usłyszała w głowie szept na pewno nie należący do niej. Nie miała siły by się zastanawiać do kogo należy, ale ta sytuacja bardzo jej się nie podobała. Słuchać głosu serca, to mnie ma doprowadzić? Świetnie. - Pomyślała zdenerwowana. Williamson obiecała sobie, że na następny raz na pewno nie da się wrobić w jakieś zadanie. Niech inni się wysilą. Dziewczyna ruszyła przed siebie. Jednak nie umiała za bardzo znaleźć jakiegoś przejścia. Wszędzie widziała siebie, to było przytłaczające. Miejsce idealne dla Amber. Pewnie stałaby i przeglądała się sobie. Ale Patt nie była blondynką. Ona musiała coś zrobić. Raz gdy przechodziła koło któregoś z kolei lustra, wydawało jej się, że widzi kogoś jeszcze, ale gdy zawróciła i przyjrzała się dokładniej widziała tylko siebie. Po kolejnym lustrze coś się zmieniło. Ona się zmieniła. Była młodsza i ubrana... bardziej kolorowo. Postać w lustrze się odezwała.
- Widzisz co ludzie z tobą zrobili? Jesteś nieufna. Każdy zadaje tylko ból. - Powiedziała ona.
- Nie prawda. - Zaprzeczyła sama sobie Williamson. Jej głos brzmiał sztucznie. Nie miała zamiaru wdawać się z sobą w dyskusje i ruszyła dalej. Kolejne lustro, kolejna postać. Tym razem starsza.
- Nic się nie zmieniło i już nie zmieni. Jesteśmy takie same. Nikomu na nas nie zależy. - Postacie w lustrze, mówiły obawy które czasami dręczyły dziewczynę.  Patricia nie chciała tego słuchać. Zaczęła szybko iść dalej.
- Myślisz, że nas się pozbędziesz? Jesteśmy cały czas z tobą. - W każdym lustrze pokazały się te ''inne Patricie''.
- Skończcie. - Nastolatka nie chciała tego słuchać. Wolała sama o tym myśleć. Nie musiał nikt tego na głos mówić.
- Mówimy tylko to co myślisz. Będziemy z tobą do końca. Który nadejdzie dość szybko. - Powiedziały równo wszystkie postacie. Nagle Williamson zobaczyła po drugiej stronie postać, na pewno nie należącą do niej. Eddie. Brunetka szybko pobiegła w tamto miejsce.
- Eddie! - Krzyknęła i stanęła jak wryta. Chłopak stał naprzeciwko niej.
- Patricia. - Odpowiedział obojętnym tonem. Dziewczyna spojrzała na niego nierozumiejąco.
- Widziałeś to wszystko? - Zapytała z nadzieją, że jej najlepszy przyjaciel ją pocieszy.
- Tak. I myślisz, że one nie mają racji. Nikt cię nigdy nie pokocha, nie polubi, zostaniesz sama...
- Przestań! - Krzyknęła rozpaczona. Nie mogła znieść tego, że to Miller, chłopak któremu ufała, nie przyznawała się sama sobie, ale i kochała jej to mówi.
- Taka jest prawda. - Obojętnie rzekł blondyn, nie przejmując się przyjaciółką.
- Nie jest! A ty? Sam mówiłeś mi, że coś do mnie czujesz! - Powiedziała z nadzieją dziewczyna. Nagle wiara, że znalazła prawdziwych przyjaciół znikła i znalazł się tylko smutek.
- Do ciebie? Chyba nienawiść. Myślisz, że mógłbym poczuć coś do kogoś takiego jak ty? - Warknął Eddie i roześmiał się złośliwie.
- Nie mów tak. - Szepnęła dziewczyna. Lecz chłopak nadal się śmiał, a w każdym lustrze obok jej odbicia, zaczęła pojawiać się sylweta chłopaka. W każdym oprócz jednego. Dziewczyna przez łzy, zauważyła pęknięte lustro w którym nie odbijało się nic. Wyjście - Przemknęło jej przez głowę. Ciągle słysząc śmiech i drwiny pod jej kątem, rzuciła się na lustro rozbijając je.


***

- Jak myślisz, który będzie mi pasował? - Zapytała Amber pokazując Lydii dwie różowe sukienki. No przynajmniej tylko takie widziała Hudson. - Nie umiem się zdecydować.
- Przykro mi, ale nie znam się na tym. - Mruknęła znudzona dziewczyna. 
- Jasne, jasne. Przecież ubierasz się w miarę. - Uśmiechnęła się blondynka. - W sumie, mniejsza o to. Lepiej powiedz, co jak twoja relacja z Dylanem? - Millington rozsiadła się na łożku, gotowa wysłuchać najnowszych informacji o kolejnym związku, który tworzy. 
- Normalna. Kolegujemy się. - Rudowłosa zarumieniła się. Nie lubiła jak ktoś pytał się jej o osobiste rzeczy. 
- Uhhmm... Już to widzę. Mnie nie oszukasz. 
- Naprawdę. Z resztą widzę, że chyba ktoś inny jest nim zainteresowany. 
- Joy? Proszę cię. Ona przy tobie nie ma szans.- Powiedziała pewnym siebie głosem Amber. 
- Ale coś między nimi było? 
- Nie. Znaczy. Dylan wydawał się najpierw nią zainteresowany, ale odkąd ty się pojawiłaś, nie istnieje nikt inny. Uwierz mi ja takie rzeczy widzę. - Lydia szczerze mówiąc trochę się ucieszyła, ale Mercer dała jej jasno do zrozumienia, że nie odpuści sobie Parkera. Z resztą, obiecała sobie, że będę się tylko przyjaźnić. I tak by później zakochał się w kimś innym. A ona znowu została by zraniona. Póki co chciała się nie zakochać w nikim. W sumie w Anglii i tak na nią chłopcy przestali zwracać uwagę. Stała się niewidzialna. 
- Na pewno nie. On lubi Joy, widać to. - Westchnęła dziewczyna. 
- Nie tak jak ciebie. Widać jak się na ciebie patrzy. - Lydia nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo do pokoju weszła szatynka, której Hudosn nie znała. 
- Ambs, mamy mały problem... - Zaczęła na początku, i urwała gdy tylko zobaczyła nową koleżankę Millington. - Sorki, nie wiedziałam, że ktoś u ciebie jest. 
- Spoko. O co chodzi? 
- O nic. Później ci powiem. - Lydia poczuła, że przeszkadza dziewczynom i powinna za chwilę zniknąć z
tego pokoju. - Tak w ogóle to jestem Nina Martin. - Dodała szatynka podając rękę rudowłosej. 
- Lydia Hudosn z domu Hathor....
- I przyszła dziewczyna Dylana. - Wtrąciła Amber. Martin porozumiewawczo spojrzała na nową znajomą. 
- Ciebie też próbuje wysfatać? Spokojnie później jej przejdzie. - Powiedziała radośnie. 
- No właśnie... Ej! Oni są dla siebie stworzeni. 
- Tak jak ja i Fabian, Patt i Eddie? - Zapytała przewracając oczami. 
- Dokładnie. Jeszcze mi wszyscy podziękujecie. - Hudson uśmiechnęła się. Chciałaby być taka jak Amber. Pewna siebie. Nie bojąca się nic powiedzieć. Kiedyś taka była... Ale wszystko się zmieniło. Ona się zmieniła. Dziewczyna poczuła, że czas się zbierać. 
- No nic, na mnie już czas. Miło było. Mogłybyście przekazać Dylanowi, że musiałam już iść? - Zapytała wstając z łóżka. 
- Przekażemy mu. - Odpowiedziały razem mieszkanki domu Anubisa. 
- I jeszcze, żeby nie przychodził do akademika. Tak będzie lepiej. 
- Dobrze, ale...? - Nie zdążyła zapytać Millington, gdyż Hudson już wyszła. - Dziwne... No to co chciałaś Nino? 
- Co? A tak. Eddie i Patt długo nie wracają. Robimy zebranie Sibuny, za dziesięć minut w piwnicy. - Przekazała wiadomość Martin i ruszyła w kierunku drzwi. - Lecę się przygotować. 
- Jak to za dziesięć minut?! Przecież ja nawet nie zdążę włosów zrobić, czy się ubrać! - Zaczęła panikować Amber. 


Po mniej więcej dziesięciu minutach prawie cała Sibuna znalazła się w gabinecie Frobishera. Każdy rozsiadł się na fotelach lub na podłodze. Panna Millington musiała zająć całą kanapę, ponieważ jak twierdziła strój jej się pogniecie, przez co Alfie patrzył na nią krzywo.
- No co? - Zapytała blondynka chłopaka, widząc jego spojrzenie. - Robisz to dla dobra otoczenia. Nie umiem wyobrazić sobie co byście zrobili widząc mnie w pogniecionych ubraniach!
- Obstawiam, że nawet byśmy nie zauważyli. - Mruknął Lewis, za co zaraz dostał w ramię od Amber.
-Uspokójcie się oboje. - Rozkazał Fabian.
- Dobra. - Powiedziała obrażona para. Rutter na to tylko wywrócił oczami.
- Zebraliśmy się tu, by... - Chłopak nie zdążył dokończyć zdania.
- Bierzecie z Niną ślub? Tu? - Jęknęła Amber z obrzydzeniam. - Nino myślałam, że masz lepszy gust.
- Ale, ja...
- Nie ważne, nie możecie się pobierać bez Patt i Eddie'go. Przecież przykro im się zrobi, że ich nie zaprosiliście.
- Ambs, my nie bierzemy ślubu. - Sprostowała Martin.
- Całe szczęście, te pomieszczenie jest obrzydliwe.
- Wracając. - Rutter starał się zachować zimną krew. - Coś długo nie ma Patricii i Eddie'go. Jest już po dziewiętnastej. Coś musiało pójść nie tak.
- Nie myśl tak, przecież są tam razem. Myślisz, że oni, powtarzam ONI sobie nie poradzą? - Pocieszyła chłopaka Nina.
- Nie wiem. Nie powinni być tam tak długo, nawet jak na nich.
- Wrócą za chwilę. - Stwierdził poważny jak nigdy Alfie.
- No to co robimy? - Millington była już gotowa wrócić na górę i odpocząć.
- Czekamy tu na nich aż wrócą. Bez wyjątków. - Zadecydował Rutter spoglądając znacząco na Amber i Alfie'go.
- No ej! - Jęknął czarnoskóry. - Głodny jestem!
- Niedawno była kolacja... Na której nie byliśmy. - Wszyscy spojrzeli na siebie.
- Dobra. Idziemy zjeść i wracamy tu. - Ostatecznie zadecydowała Nina i cała reszta idąc za jej przykładem ruszyła w stronę wyjścia.


***

Tak jak dziewczyna myślała pęknięte lustro okazało się wyjściem. Patricia runęła na ziemię, krzywiąc się z bólu. Przez przypadek wbiła sobie w lewą rękę kawałek szkła. Dość spory kawałek szkła. Przeklinając na siebie w duchu wyciągnęła go i w miejscu gdzie przed chwilą znajdowało się szkło, pojawiła się krew. Roztrzęsiona z powodu Eddie'go którego zobaczyła w lustrze i z bolącą ręką podniosła się z ziemi i rozejrzała po pomieszczeniu. Znajdowała się w okrągłym pokoju z trzema drzwiami. Na środku w pomieszczeniu stała nie za wysoka kolumna z czymś stojącym na niej. Dziewczyna podeszła bliżej i przyjrzała się dokładnie przedmiotowi. Był to zwykły metalowy drążek. Przynajmniej tak się Williamson wydawało. Nagle dziewczyna usłyszała jakieś odgłosy z drzwi na przeciwko niej. Po chwili otworzyły się i wyszedł z nich Eddie. Cały i zdrowy. Brunetka chciała wpaść teraz mu w ramiona i nie pozwolić by ją puścił, ale resztkami siły powstrzymała się. Za to Miller gdy tylko ją zobaczył ruszył w jej kierunku. Podszedł do dziewczyny, a ta cofnęła się jak oparzona. 
- Nie dotykaj mnie. - Warknęła przez zaciśnięte zęby, walcząc ze łzami napływającymi jej do oczu. Nie mogła się rozpłakać. Nie tu. Nie przy nim. 
- Gaduło, przecież to ja. - Powiedział zachrypniętym głosem blondyn ponownie zbliżając się do dziewczyny. Ta tym razem również cofnęła się. 
- Właśnie dlatego. Nie podchodź. 
- Cokolwiek widziałaś, to nie byłem ja. Nie byłem tam. - Eddie starał się przekonać dziewczynę. 
- Nie wierzę ci. 
- Patt. Wiesz, że nic złego o tobie nie myślę. 
- Nie tak mówiłeś. Nie ufam ci. - Odpowiedziała. Nagle z głośników wydobył się głos. 
Jedno z was przyszło nieufne. Możecie wyjść i ruszyć dalej, lub w jakiś sposób,, zdobyć nagrodę,gdzie prawda leży? Zdecydujcie sami.. - Williamson spojrzała na chłopaka. Nie mogła uwierzyć, że uwierzyła mu, zaufała, a on złamał ją. Tym czasem Miller zastanawiał się jak przekonać przyjaciółkę, że mówi prawdę. 
- Idź już. Nie odchodzi mnie nagroda. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. - Powiedziała brunetka siląc się na jak najbardziej jadowity ton. 
- Nigdzie się nie wybieram. Od początku byliśmy zespołem i zakończymy to zadanie jak należy. 
- Ciekawe jak? Ja ci nie wierzę. Nie wierzę, że się.... - Dziewczyna nie zdążyła dokończyć zdania, ponieważ Eddie podszedł do niej i pocałował. Czekał tak jak i ona już jakiś czas by do tego doszło. Gdy się od siebie odsunęli, spojrzeli na siebie lekko zaczerwienieni.
- Teraz mi wierzysz? To do ciebie czuję. Nie to co widziałaś, tylko to. Wierzysz mi? - Zapytał z nadzieją, że go dziewczyna nie zabije. 
- Może. - Odpowiedziała Williamson ledwie powstrzymując się od uśmiechu. - A teraz chodź. Wynośmy się stąd. - Dodała, wzięła ten drążek czy co to tam było i ruszyła z Millerem z rękę w kierunku wyjścia, które się przed nimi otworzyło. 



                                                                                                                       


Macie moje kochane. Przyznam, kazałam dość długo czekać wam na ten rozdział. Przepraszam, ale jak napisałam rozdział do połowy to było to napisane do połowy przez jakieś dwa tygodnie. Jakoś kompletnie nie umiałam tego rozdziału dokończyć. Nie to, że nie miałam weny, ale gdy tylko obiecałam sobie, że to dokończę, to zawsze kończyło się to tak, że zaczynałam oglądać jakiś serial. 
Ferie mi się już kończą ;c Nie wiem jak wam. Coś jakoś słabo je spędziłam. Parę razy lodowisko, tak to w domu na laptopie siedzę (no cóż, seriale się same nie obejrzą) jak widzicie jestem wielkim leniem, któremu się nie chce wstać do lodówki, chociaż jestem głodna. 
Już końcówka stycznia, ale zleciało O.o Urodzinki już zaliczone, 15 lat ^^ Hehe.... 
Uwielbiam go ♥ 
Rozdział zostawiam wam do oceny. Moim zdaniem nie należy do tych najgorszych, ale jest jakiś taki pomieszany. Sala luster? Seriously? Moja wyobraźnia jest dziwna. 
Następny postaram się dodać jak najszybciej, ale nic nie obiecuję. Mam nadzieję, że pojawi się do 15 lutego. Wtedy u nas w szkole jest bal. Jakoś się na nim nie widzę w sukience. W lutym, dokładnie 21 minie rok, odkąd założyłam bloga ♥ Ale zleciało. ( Liczcie na coś specialnego z tej okazji, nie wiem albo dłuższy rozdział, albo one shota. Napiszcie co wolicie.) A ja dopiero jestem na 34 rozdziale. Chyba będę musiała trochę rozdziały skrócić i przyspieszyć akcję, chyba że wam nie przeszkadza to, że wszystko się tak wlecze? 
Chyba to tyle, lecę. Może dodali nowy odcinek Teen Wolf'a z tłumaczeniem. ( Ta nadzieja)

Do napisania 
Buziaczki 

Stevie ;*

P.S Nie podaję ile konkretnie ma być komentarzy, tylko chciałabym, żeby były takie prawdziwe, szczere. Napiszcie co sądzicie o rozdziale, (w liczbie słow większej niż ,,super'') Z resztą po prostu pokażcie, że to jeszcze czytacie