poniedziałek, 30 grudnia 2013

One Shot Special

Tyle czasu już się z nim znała. Tyle czasu spędzili ze sobą. Tyle razem przeżyli. Tyle tych złych jak i dobrych chwil oboje pamiętali, tego nie dało się ot tak zapomnieć. Jakim cudem ich życie potoczyło się właśnie tak? Przecież mieli spędzić ze sobą życie, zakończenie miało być ''I żyli długo i szczęśliwie". Miało być tak pięknie. A tym czasem co? On uciekł do Ameryki i nie wrócił. Znalazł sobie kogoś. A ona? Gdy on wyjechał zorientowała się...
- Mamo! - Głos siedmioletniego chłopca rozniósł się po salonie. Dziecko wyrwało z zamyślenia Patricie. - Mamo!
- Co się stało kochanie? - Brunetka podniosła się z fotela i podeszła do synka. Teraz był wszystkim co
posiadała.
- Zgubiłem autko. - Odpowiedział chłopczyk łamiącym się głosem.
- Chodź poszukamy go na pewno się znajdzie. - Williamson wzięła siedmiolatka za rączkę i poszła z nim do pokoju. Chłopczyk był tak podobny do ojca. Jego blond włosy, przypominały jej chwile kiedy zawsze droczyła się z Eddie'm i czochrała mu włosy, dziecko miało tak samo brązowe oczy jak on. Z każdym dniem dziewczyna nie mogła znieść myśli, że Miller wtedy ją zostawił. Pamiętała to. Pamiętała wszystko.

- Eddie tylko nie szalej tam. - Dziewczyna spojrzała na swojego chłopaka poważnym wzrokiem. Wiedziała do czego był zdolny. Jednak ufała mu. Jak bardzo się myliła robiąc to. 
- Spokojnie. Pamiętaj, że tylko ciebie kocham najbardziej. - Zawsze jej to powtarzał, a ona naiwna w to wierzyła. Spędzili tyle ze sobą chwil, przeżyli tyle rozstań, lecz za każdym razem do siebie wracali. Poznali się w liceum, w akademiku. Wiedzieli, że będą ze sobą na zawsze. Dlatego gdy skończyli szkołę zamieszkali razem. Patricia miała dużo oszczędności, dostała pieniądze od rodziców na studia, jednak ona wolała zatrzymać je na czarną godzinę, a płacić z pieniędzy które zarobiła. Wydawało by się, że byli ze sobą szczęśliwi. Poprawka byli ze sobą szczęśliwi
- Wiem. Tylko proszę uważaj na siebie. 
- Spokojnie. Z resztą to tylko trzy tygodnie. - Powiedział po czym ucałował Williamson w czoło.  

Trzy tygodnie zamieniły się w miesiące, a później lata. I już nie wrócił. Zostawił ją. Gdy wyjechał Patricia zorientowała się, że jest w ciąży.
- Mamo, a w te Święta tata przyjedzie? - Zapytał Christopher. Dziecko zawsze czekało na powrót ojca. Niestety Williamson nie mogła mu powiedzieć, że tata za chwilę wróci. On nie wróci. Wiedziała to, ale jak miała to powiedzieć, siedmioletniemu dziecku, że jego ojciec ich zostawił?
- Nie przyjedzie. Nie da rady, ale wierz mi bardzo chciałby cię poznać. - Powiedziała bez przekonania brunetka. Buzia chłopczyka momentalnie posmutniała.
- Myślałem, że w tym roku przyjedzie.
- Wiem słoneczko, wiem o tym. - Patricia przytuliła się do synka, któremu łzy popłynęły. Nie mogła nic na to poradzić. Kolejne Święta nie będą miały sensu. Przecież powinna spędzać je w gronie rodziny, z mężem i dzieckiem. A z kim spędza? Rodzina, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży z chłopakiem, który uciekł, zerwała z nią kontakt, rodzice stwierdzili, że się puściła. Boże Narodzenie spędzała z Fabianem i Niną Rutter, jedynymi przyjaciółmi którzy zostali w Londynie. Wiedzieli, że jest jej ciężko i że ledwo wiąże koniec z końcem. Brunetka zobaczyła pod łóżkiem zgubione autko. Podniosła je. - Zobacz jest. Mówiłam, że się znajdzie. - Były 2 dni przed Wigilią. A raczej do Wigilii zostało półtora dnia. Dziewczyna miała jeszcze tyle do zrobienia i kupienia. Nie miała pojęcia kiedy się tym wszystkim zajmie. Nie mogła wziąć ze sobą Chrisa, musiał zostać w domu. Czekała tylko aż Fabian się zjawi i będzie mogła kupić prezenty. Usłyszała dzwonek do drzwi.
- Tata przyjechał? - Zapytał chłopiec podnosząc się z ziemi. Ile razy Patricia musiała rozwiewać marzenia dziecka.
- Nie. Wujek Fabian przyszedł. - Brunetka poszła otworzyć drzwi. - Fabian. Dzięki Bogu. Długo trzeba na ciebie czekać. - Warknęła na swojego przyjaciela witając się z nim.
- Sorki, Nina mnie zatrzymała...
- Nie chce znać szczegółów. - Przerwała Rutterowi w połowie zdania.
- Spokojnie. O której wrócisz? - Brunet popatrzał na przyjaciółkę rozbawionym wzrokiem. Nie poznawał w niej tej buntowniczki z czasów liceum. Zmieniła się. Wydoroślała,  w sumie nie miała wyboru. Ale było coś jeszcze, chłopak to już dawno zauważył. Kiedyś Williamson nie dopuszczała do siebie nikogo, by jej nie zranił. Trzeba przyznać udawało jej się to, ale gdy pojawił się Eddie udało mu się do dziewczyny dotrzeć. Gdy wyjechał mur obronny Patricii runął. Dziewczynę łatwo było od tamtej chwili zranić. Teraz stojąc przed nim widział, że udawała, że wszystko jest w porządku, ale on wiedział swoje.
- Nie mam pojęcia. Mogę późno. Dobra wiesz wszystko co i jak. O 21.00 ma iść spać. Kolacja jest w lodówce.
- Wiem, wiem. Udanych zakupów. - Zaraz po tych słowach usłyszał zamykające się drzwi.

- Hej. Co tam u ciebie? Kiedy wracasz? - Brunetka siedziała w salonie ściskając w ręce komórkę. Tęskniła za swoim chłopakiem. Był już tam trzeci tydzień. Za niedługo mieli się zobaczyć. Oczami wyobraźni wyobrażała sobie tę chwilę, jak rzucą się sobie w ramiona. Nie umiała się doczekać tego momentu. Niestety odpowiedziała jej cisza. - Halo, jesteś tam?
- Jestem, jestem. - Odpowiedział cicho Miller. Dziewczyna usłyszała w jego głosie zdenerwowanie.
- Coś się stało? - Nagle jej szczęście zniknęło i zamiast tego pojawiła się obawa. 
- Nie, to znaczy tak.... Chodzi o to... - I urwał. Teraz Patricia miała w głowie różne scenariusze. Nie wiedziała co sądzić o tej sytuacji. 
- No o co? Wyduś to z siebie. - Warknęła do słuchawki. Nienawidziła takich sytuacji. Zdecydowanie wolała grać na otwarte karty. 
- Chodzi o to, że poznałem kogoś. Dziewczynę. - Po ostatnim słowie świat Williamson legł w gruzach. Nie musiała słuchać reszty, by dowiedzieć się o co chodzi. 
- I co w związku z tym? - Postarała się na spokojny ton, lecz nie udało się. Głos się jej łamał. 
- Postanowiłem zostać. Dostałem prace... - Urwał, a raczej nie dokończył zdania przez Patricię, która mu przerwała. 
- A co z nami? Zostawiasz mnie? Tak po prostu? - Nie mogła w to uwierzyć. Nie chciała. 
- Z nami koniec. - Odpowiedział cicho chłopak. 
- Po tym wszystkim co przeszliśmy? Mówisz, że z nami koniec? - Łzy pociekły po twarzy brunetki. Czuła się jak śmieć. 
- Tak koniec. Definitywny, finalny, kończący się koniec... - Każde słowo wypowiedziane przez chłopaka, roztrzaskiwało na drobniejsze kawałeczki, złamane już serce Patrici. Nie mogąc znieść poniżenia rozłączyła się i zalała łzami. 

Można by pomyśleć, że po tylu przejściach, po tylu latach brunetka powinna być silna. Jednak stało się inaczej. Rozpadła się. Nie zaczęła życia ''na nowo''. Wracając z zakupów przypominała sobie niektóre chwile spędzone z Eddie'm. Ale miała teraz jego. Chrisa. Był dla niej wszystkim.
Koło niej przechodziły szczęśliwe zakochane pary. Miała wrażenie, że tylko ona jest szarą postacią na kolorowym tle. Ale obiecała sobie, że weźmie się w garść. I tego się trzymała.
Miała już prawie wszystko. Brakowało jej ostatniego prezentu dla synka. Była tak obładowana torbami, że nie zauważyła mężczyzny który szedł w jej stronę. Los a może przeznaczenie chciało, że zderzyli się ze sobą, a wszystkie torby spadły na ziemię, rozsypując się na chodniku. Sama ich właścicielka upadła na chodnik. Dziewczyna przeklęła w myślach. Chyba nie można mieć większego pecha? 
- Jak chodzisz? - Warknęła i zaczęła zbierać zakupy. Mężczyzna niewiele myśląc zaczął pomagać Williamson.
- Przepraszam. Zagapiłem się. - Dziewczyna momentalnie zesztywniała. Brzmiał jak siedem lat temu. Tak samo. Ale co on tu robił. Podniosła głowę i spojrzała na niego. Wyglądał tak samo.
- Eddie. - Szepnęła. Nie zdobyła się na nic więcej. Miała nadzieję, że nigdy go nie zobaczy.
- Patricia? - Chłopak przyjrzał się brunetce i dopiero wtedy rozpoznał w niej swoją byłą dziewczynę. Patrzyli się na siebie w milczeniu. Pierwszy odzyskał głos Miller. - Co ty tu robisz?
- Nie twoja sprawa, ale zdaje się, że mogłabym cię o to samo zapytać. - Ledwo przeszły jej przez gardło te słowa. Jak mogła tak po prostu do niego mówić. Powinna coś zrobić.
- Przyjechałem na święta do rodziny. - Racja. Tata Eddie'go mieszkał w Londynie. Czasami go odwiedzała z Chrisem. Pan Sweet obiecał, że nie powie nigdy nic Eddie'mu. Nie chciała by o tym wiedział. Bo co by zrobił? Na szczęśliwe zakończenie chyba nie było co liczyć. - Zmieniłaś się. Nawet bardzo. - Zauważył chłopak.
- A ty wcale. Zachowujesz się bezczelnie jak kiedyś. - Powiedziawszy to przybliżyła się do chłopaka i walnęła mu ręką w policzek. - To za to wszystko. A teraz wybacz, ale spieszy mi się. - Dodała, po czym pozbierała resztę rzeczy i roztargniona poszła do ostatniego sklepu.


***


Nigdy nie lubiła wracać metrem. To była jedyna rzecz do której nie umiała się przyzwyczaić z Londynie. W szczególności gdy na dworze panowały ciemności. Mimo, że kiedyś była buntowniczką, to od zawsze bała
się ciemności. Ale musiała chociaż udawać. Jedynym plusem było to, że spadł śnieg, więc było troszkę
jaśniej.
Wysiadając z metra dziewczyna miała wrażenie, że mężczyzna, ewidentnie bezdomny, który siedział w metrze idzie właśnie za nią. Williamson przyspieszyła kroku. Szybko wypadła na zewnątrz. Jednak nie tylko ona. Nim się obejrzała facet zaczął wyrywać jej torbę. 
- Puszczaj! - Krzyknęła. Jednak był silniejszy, wyrwał torebkę i zaczął uciekać, gdy wysoki blondyn zagrodził mu drogę.
- Oddaj torebkę tej pani. Nie będę dwa razy powtarzał. - Powiedział spokojnym tonem blondyn. Bezdomny nie posłuchał go, i zaczęli się szarpać. Jednak po chwili owy bohater zdobył torebkę Williamson i już zamierzał jej oddać, gdy zorientował się do kogo ona zależy. 
- Znowu ty. - Powiedziała cicho brunetka. 
- Na to wygląda. Widocznie przeznaczone jest nam wpadanie na siebie. - Uśmiechnął się zalotnie Edison. Te same triki stosował w przeszłości. Tym razem się na to nie nabierze. 
- Nie wierzę w przeznaczenie. Dziękuję, że stanąłeś w mojej obronie, a teraz oddaj mi torebkę. - Patricia twardo patrzyła przed siebie, nie chcąc znowu patrzeć w te brązowe oczy. W te oczy które kiedyś tak kochała. 
- A może byś mi tak podziękowała? - Chłopak nie zamierzał odpuścić. 
- Za co? Za to, że zostawiłeś mnie, kiedy najbardziej cię potrzebowałam? - Dziewczyna traciła już cierpliwość. 
- Byłaś chora? - Chłopak poczuł ukłucie winy, które tak długo go męczyło. 
- A nawet jeśli tak to co? Przyjechałbyś? Zostawił swoją nową dziewczynę? - Do oczu Patricii napłynęły łzy. 
- Mogę ci to wszystko wyjaśnić. Tylko nie tu. 
- Nie ma co wyjaśniać. Pamiętasz jak to było? Z nami koniec. Definitywny, finalny, kończący się koniec.- Williamson wyrwała torebkę Eddiemu i ruszyła przed siebie. 
- Gaduło! Poczekaj. - Zawołał Miller, nie ruszając się z miejsca, ponieważ dziewczyna nagle się zatrzymała i odwróciła. 
- Nie nazywaj mnie tak. - Warknęła i ruszyła dalej.

Roztrzęsiona wpadła do domu. Nie umiała przyjąć do wiadomości faktu, że jej były chłopak i ojciec jej dziecka jest w Londynie. I jak gdyby nigdy nic rozmawia z nią. Nie potrafiła tego zrozumieć. Gdy tylko weszła do salonu zauważyła Fabiana oglądającego telewizję.
- Wiedziałeś, prawda?! Dlaczego mi nie powiedziałeś?! - Dziewczyna wpadła w furię.
- Ale co wiedziałem? - Rutter podniósł się z kanapy i popatrzył nie rozumiejącym wzrokiem na przyjaciółkę.
- Och, nie udawaj idioty! Przecież jesteś jego przyjacielem musiałeś wiedzieć! - Brunetka poczuła jak do jej oczu napływają łzy.
- Ciszej, Chris śpi... Wygrałaś wiedziałem o tym. - Fabian skapitulował i podszedł do dziewczyny.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - Patricia opadła na fotel. Ale jak ona powie Chrisowi i Eddiemu, że ten jest jego synem, a ten ojcem? Gdyby nic nie powiedziała synkowi to było by nie fair, zważywszy na to, że chłopiec tak pragnął poznać tatę, ale z drugiej strony, przecież Eddie na pewno ma rodzinę. Po co mu ma znowu wchodzić butami w życie?
- Bo wiedziałem jak zareagujesz. Przepraszam, powinienem od razu ci powiedzieć. - Fabian objął Patricię i poczekał, aż się uspokoi.
- Po...powinieneś, a... ale już trudno. - Williamson zdołała wydusić z siebie zdanie pomiędzy szlochami.
- Za proponowałem mu, żeby wpadł na Wigilię... - Dodał po cichu Rutter.
- CO ZROBIŁEŚ? - Dziewczyna poderwała się z fotela.
- Przepraszam, ale powinniście ze sobą porozmawiać , macie na prawdę dużo sobie do wytłumaczenia. - Chłopak oddalił się na pewną odległość od przyjaciółki. Wiedział, że w takiej chwili jest w stanie zrobić mu krzywdę.
- Czy ty pomyślałeś o tym, co powiemy Chrisowi?
- Prawdę?  - Zasugerował brunet. Nim ktokolwiek zdążył coś dodać, rozdzwonił się telefon. - Halo? Nina, za chwilę będę. Jestem jeszcze u Pat.
- Dobra idź. Nina czeka. - Williamson odprowadziła Fabiana do drzwi.
- Tylko się mała nie zadręczaj tym. Będzie dobrze. - Powiedział Fabian po czym przytulił dziewczynę i po chwili zmierzał ku windzie.


***


- Mamusiu chodź do parku. - Chłopiec ciągnął Patricie w stronę ozdobionego świątecznie parku. Dziewczyna niechętnie uległa synkowi. Nie miała specjalnie na to ochoty, no ale jak można odmówić uroczemu chłopczykowi? 
- Idziemy na chwilkę. Trzeba jeszcze dużo rzeczy przygotować na Wigilię. - Brunetka usiadła na ławce, a przetwarzała po raz setny wczorajszą rozmowę z Fabianem. Nie dość, że zjawia się bez zapowiedzi, to teraz jeszcze jestem skazana jutro na niego. - Pomyślała rozgniewana dziewczyna.
Chris od razu pobiegł do fontanny i zaczął biegać wokół niej. W zwykły dzień Williamson rozczulał by ten widok, ale nie w tym momencie
- Znowu na siebie wpadamy. - Powiedział chłopak siedzący obok. Brunetka nawet nie zauważyła kiedy dosiał się do niej. 
- Cóż to za nie szczęście. - Stwierdziła ostrym tonem, nawet nie zaszczycając towarzysza spojrzeniem. Podniosła torebkę i chciała już wstać z ławki, ale w tym momencie Miller chwycił ją za dłoń. 
- Patricia poczekaj. Porozmawiajmy. - Brunetka odważyła się spojrzeć na byłego chłopaka. Dostrzegła w jego oczach błaganie. 
- Dobrze. Pięć minut. Spieszy mi się. - Rzekła obojętnym tonem. Lecz w środku aż gotowała się od nadmiaru emocji. Gniewu, przemieszanego z tęsknotą i miłością. 
- Pamiętasz jak dzwoniłem do ciebie z USA? 
- Nie, zapomniałam... - Rzuciła sarkastycznie. 
- Mniejsza z tym. Rok później wróciłem do Anglii, ponieważ okazało się, że moja dziewczyna zdradzała mnie od paru miesięcy. 
- Jak mi przykro. - Dało się wychwycić w głosie Patricii ironię i gniew. Po co on jej o tym opowiadał? Wcale nie musiała znać jego zawodów miłosnych. 
- Możesz mi nie przerywać? 
- Postaram się. 
- Wtedy zrozumiałem co straciłem. Mogłem wieść szczęśliwe życie z tobą, może bylibyśmy już po ślubie. A zamiast tego wybrałem romans, który nie miał sensu. Gdy sobie to uświadomiłem, wróciłem do Anglii, przyjechałem do twojego domu, gotowy błagać o wybaczenie, ale zastałem twoich rodziców. Powiedzieli mi, że wyjechałaś z innym i że nie mam niszczyć ci życia. Zrezygnowany zacząłem podróżować i dopiero teraz przyjechałem do Londynu. 
- Nigdzie nie wyjechałam. Rodzice po prostu się mnie pozbyli, nawet nie wspomnieli, że byłeś. 
- Ale teraz jestem. 
- Trochę za późno, nie sądzisz? 
- Przecież tyle nas łączyło, damy radę to odbudować. - Nadzieja w oczach Eddie'go była nie do zniesienia. Patricia zaczęła się wahać. Ale w porę oprzytomniała. 
- Nie było cię, kiedy najbardziej byłeś mi potrzebny. Tego nie da się ot tak zapomnieć. 
- Patricia, proszę. Daj mi jeszcze jedną szansę. 
- Eddie, nie sądzisz, że za dużo już ich było? 
- Wiem, że jesteś sama Fabian mi mówił. 
- Z wyboru. - Williamson musiała aż odwrócić głowę, by ukryć rumieniec. 
- Znowu byśmy byli tylko ty i ja. - Dziewczyna miała dość tego. I tak jutro wszystko by się wydało. A nie chciała dopuścić do spotkania ojca z synem. Nie teraz, nie była na to gotowa. 
- Nie tylko my. Widzisz tamtego chłopczyka?
- A co ma on do nas? 
- To mój syn. - Rzekła i uśmiechnęła się. Chris ich nie widział zajęty był lepieniem kulek ze śniegu.
- Nie wiedziałem, że masz syna. Ale Fabian mówił, że jesteś sama. 
- Bo jestem. Ty opowiedziałeś mi swoją historię, więc ja, przybliżę ci co u mnie się działo przez te siedem lat. - Brunetka zebrała w sobie całą odwagę gotowa wyjawić Millerowi prawdę. 
- Zamieniam się w słuch. - Blondyn uśmiechnął się zachęcająco do byłej dziewczyny. Patricia tak kochała ten uśmiech. Ale zignorowała to, tylko patrząc na swojego synka zaczęła mówić. 
- No to tak. Chłopak, którego kochałam uciekł do USA, gdzie poznał jakąś paniusię, a ja zostałam. Później zorientowałam się, że jestem w ciąży. On już nie wrócił, a ja musiałam sama opiekować się synkiem. Rodzice się ode mnie odwrócili, pomogła mi tylko Nina z Fabianem, a teraz jak gdyby nigdy nic on zjawia się i prosi o wybaczenie. Tyle cała historia. Jedynym jej plusem jest Chris. 
- Chcesz powiedzieć, że to jest mój syn? - Gdyby sytuacja nie była poważna Patricia roześmiała by się z miny Eddie'go. Ale teraz nie było jej do śmiechu. Próbowała się dopatrzeć reakcji na tą wiadomość na twarzy Miller'a. Wydawało jej się, że zauważyła w jego oczach radość. 
- Już to powiedziałam. To jest twój syn. A teraz masz wybór. Jeśli chcesz być częścią jego życia i nigdy nie zostawić. Jeśli chcesz być jego ojcem, przyjdź jutro do Rutterów. Móże uda nam się odbudować związek, ale niczego nie obiecuje. Ale jeśli nie chcesz być ojcem, bo to dla ciebie za dużo, nie przychodź, nie dawaj mu nadziei. Po prostu wyjedź. Wszystko teraz zależy od ciebie. - Zakończyła Williamson i wstała z ławki zostawiając osłupiałego Eddie'go samego. Dziewczyna podeszła do dziecka, wzięła go za rączkę i udała się z nim do domu. Miller odprowadzał ich wzrokiem, uświadamiając sobie, że to jest jego jedyna szansa. Patricia wyraziła się wystarczająco jasno. 


***


Nadszedł ten dzień, na który wszyscy czekają przez cały rok. No, przynajmniej większość czeka. Patricia Williamson chciała już, aby było po wszystkim. Po dzisiejszym wieczorze jej życie może się zmienić, lub pozostać takie jakie było. Wszystko teraz zależało od Eddie'go. Kochała go. Tego nie dało się ukryć. Teraz nawet nie chciała. Wiedziała, że ot tak nie da rady zapomnieć zdrady, zostawienia jej. No, ale wrócił, co nie? Po roku, ale wrócił. Zrozumiał swój błąd. I chciał to naprawić. Teraz ma okazję. - Pomyślała dziewczyna. Gorzej, jak nie skorzysta z tej okazji. Co jeśli, nie będzie jeszcze gotowy na ojcostwo? Z resztą tyle czasu dawała sobie sama radę. Nic by się nie zmieniło. Brunetka spojrzała na zegarek. 16.30. Za pół godziny miała być z Chrisem u Rutterów. Całe szczęście, że rano podrzuciła prezenty do nich. Nie musiała się tachać z tym wszystkim teraz.
- Chris, chodź idziemy do cioci i wujka. - Chłopiec wybiegł z pokoju, radosny jak zawsze przed Wigilią. Williamson zazdrościła synkowi tego szczęścia. Też chciała czuć tę magię świąt. W końcu to był ten magiczny okres, gdzie wszyscy powinni sobie wybaczać, naprawiać błędy i mieć nadzieję na cuda. No w końcu cuda się zdarzają. Brunetka wzięła chłopca za rączkę i wyszła z mieszkania.
Po drodze do metra mijali kolędników śpiewających przechodnim z nadzieją, że ktoś wrzuci jakieś drobne. Śniegu dość sporo napadało, co nadawało naprawdę przepiękny obraz. Światełka w parku i na budynkach non stop zmieniały kolory. Nawet przejście do metra zwykle szare i nijakie było świątecznie ozdobione.
Nim się Patricia zorientowała już znaleźli się w dzielnicy, gdzie mieszkał Fabian z Niną. Razem z Chrisem wysiadła i udała się do niewielkiego domku znajdującego się na początku ulicy. Jak co roku w Rutterów było pełno świątecznych ozdób. Chłopiec wyprzedził mamę i popędził do drzwi. Po paru sekundach drzwi otworzyła pani Rutter.
- Patricia jak dobrze cię widzieć! Chris znowu urosłeś? Za niedługo przerośniesz mamę. - Powiedziała na powitanie szatynka i zaczęła ściskać chłopca.
- Ciociu! - Krzyknął Chris ''duszony'' przez ciocię. - Starczy!
- Chyba mogę się przywitać z moim chrześniakiem? - Dziewczyna wypuściła z objęć dziecko i przywitała się z Williamson.  - Już jest wszystko przygotowane. - Rutter uśmiechnęła się promiennie.
- Myślałam, że ci jeszcze pomogę.
- Wiem, ale postanowiłam resztę przygotować. Wiem, że miałaś dużo na głowie, jeszcze Eddie wrócił.
- Przyszedł? - Mimo wszelkich starać brunetki nie dało się nie usłyszeć w jej głosie nadziei, która ja]ą wypełniała. Były święta, czas w którym trzeba było dać człowiekowi kolejną szansę, czas by wybaczyć i Patricia postanowiła tak właśnie zrobić. Dać kolejną szansę Millerowi. Może się zmienił.
- Jeszcze nie. Najpierw z tego co wiem miał zjeść kolację Wigilijną z Sweet'em. Ale nie powiedział, że na sto procent przyjdzie, powiedział, że musi przemyśleć to. - Nina wiedziała ile znaczy to dla przyjaciółki. Miała ona nadzieję, że wreszcie jej życie stanie na właściwej drodze, że będzie ona, Eddie i Chris. Tak jak powinno być od początku. Rutter obiecała sobie, że jeśli Miller nie zjawi się, to własnoręcznie go zabije. Nie pozwoli by ktokolwiek zwodził jej najlepszą przyjaciółkę a później porzucał.
- Czyli na 99,9 % nie przyjdzie. - Mruknęła niezadowolona dziewczyna ściągając kurtkę i wieszając na wieszaku.
- Tego nie wiesz, ale pozostaje tej jeden procent szansy, że przyjdzie. - Uśmiechnęła się szatynka próbując dodać otuchy przyjaciółce.
- Wątpię. No dobra, ale nie psujmy sobie humoru. Zrobi on co zechce, a my siadajmy do stołu, głodna już jestem. - Obie weszły do jadalni, gdzie stał dość spory stół z niezliczoną ilością przyrządzonych potraw.
- Gdzie wam się podziała choinka? - Zapytała zaskoczona Patricia.
- W salonie stoi. Nie zmieściła by się. W tym roku mamy większą, więc wiesz. No to teraz niech każdy bierze opłatek. - Rozkazała pani Rutter. Wszyscy grzecznie jej posłuchali i zaczęli składać sobie życzenia. Williamson nigdy nie lubiła tego momentu Wigilii już, gdy była mała rodzice wytykali jej co ma w sobie poprawić. A odkąd była sama słyszała życzenia ''obyś znalazła sobie kogoś'' i tym podobne. Jednak w tym roku nie było takie złe łamanie się opłatkiem. Po tej tradycji nastąpiła kolacja. Każdy złapał się za pyszności leżące na stole. Dziewczyna miała wrażenie, że z każdym rokiem jedzenie przygotowywane przez Ninę jest lepsze. A Rutter potrafiła bardzo dobrze gotować. I tak jakoś czas zleciał. Siedzieli by nadal przy stole, gdyby nie Chris który nie umiał doczekać się prezentów. Fabian, Nina, Patricia i Chris udali się do salonu. Williamson dopiero teraz zobaczyła choinkę. Nina miała rację była zdecydowanie większa niż ta z zeszłego
roku. I śliczna. Czuć było to ''coś''.
- Mogę już zacząć otwierać prezenty? - Zapytał pod ekscytowany siedmiolatek.
- Możesz. - Uśmiechnął się Fabian i podał mu pierwszą z paczek. Chłopiec zaczął rozpakowywać prezenty w jego ślady poszli Rutterowie, tylko Patricia jakoś się ociągała. Wiedziała, że nie przyjdzie. Cały on. Ale wraz z tymi przykrymi myślami usłyszała dzwonek do drzwi.
- Pójdziesz otworzyć? - Zapytała szatynka przyjaciółkę. Williamson nie zdolna się odezwać pokiwała tylko głową i ruszyła w kierunku drzwi. Ręce zaczęły jej się trząść. Ale w miarę pewnym ruchem chwyciła klamkę i otworzyła drzwi. Za nimi stał pan Sweet w towarzystwie Eddiego. Dziewczyna zdusiła w sobie radość.
- Dobry wieczór Patricio. - Rzekł na przywitanie Eric.
- Dobry wieczór. - Odpowiedziała brunetka.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy, ale Edison tak namawiał mnie abyśmy do was przyszli.
- Eddie, tato... - Poprawił ojca Miller. Williamson przypomniały się kiedy w liceum blondyn non stop poprawiał rodzica. Uśmiechnęła się lekko. Gdy Eddie to zauważył, wiedział, że będzie dobrze, lecz mimo to się denerwował. Miał w końcu poznać swojego syna.
- Wejdźcie. - Dziewczyna przepuściła ich i powiesiła ich kurtki.
- Dziadek! - Christopher rzucił się na Sweet'a gdy tylko wszedł do salonu.
- Jak tam? Podobają się prezenty?
- Tak. Zobacz jaki samolot dostałem. - Wykrzyknął z radością chłopiec i podsunął pod nos mężczyźnie zabawkę.
- No to teraz będziesz miał zabawę. A ja mam dla ciebie niespodziankę. - Szepnął wnuczkowi dziadek.
- Jaką?
- Zaraz zobaczysz. - W holu została Patricia z Eddie'm. Dziewczyna czerwona na twarzy czekała, aż chłopak się odezwie. Eddie czuł jak serce zaczyna mu mocniej walić.
- Myślisz, że mnie polubi? - Szepnął do byłej dziewczyny, ale zanim Williamson zdążyła odpowiedzieć usłyszeli wołanie z salonu.
- Edison chodź no tu.
- Eddie, tato. - Powiedział pod nosem Miller, ale na tyle głośno, że brunetka to usłyszała. Nie zareagowała na to, ponieważ ją jak i blondyna, zżerały nerwy. Eddie ruszył niepewnie do salonu. Zobaczył tam uroczego siedmiolatka patrzącego na niego z ciekawością wymalowaną na twarzy. Patricia poczłapała się za byłym chłopakiem.
- Tata? - Zapytał Chris. Williamson miała ochotę do niego podejść i przytulić, ale wiedziała, że teraz wszystko zależy od Eddie'go.
- Tak, synku. - Odpowiedział Miller głosem pełnym napięcia. Chłopiec wstał z kanapy i niepewnie podszedł do Edisona. Zaczął się przyglądać ojcu. I dopiero teraz do niego dotarło. To był jego tata. Ten tata na którego tak z nie cierpliwością czekał. Nie czekając ani chwili dłużej, zrobił to o czym od dawna marzył. Przytulił się do ojca. Eddie wzruszony najpierw nie zareagował, lecz szybko się opamiętał i objął siedmiolatka.
- Nie zostawisz już mnie? - Zapytał szeptem blondynek, że Edison musiał przysunąć się do dziecka by usłyszeć co do niego mówi.
- Nigdy. Teraz będę przy tobie. - Odpowiedział również szeptem Miller. Kiedy w po paru sekundach, a może minutach chłopczyk oderwał się od taty, obydwoje rozejrzeli się po zgromadzonych. Wszyscy mieli w oczach łzy wzruszenia. Fabian obejmował Ninę, która ledwo po wstrzymywała się od płaczu, Patricia stała obok nich i próbowała ukryć wzruszenie. Nawet zwykle twardy Eric wycierał oczy chusteczką, ale szybko się opamiętał.
- Chodź Chris, twoja mama i tata muszą porozmawiać. - Rzekł wstając z kanapy.
- Nie! - Krzyknął chłopczyk.
- Zaraz się z nim zobaczysz. - Poparł Sweet'a Fabian.
- Nigdzie nie pójdziesz? - Zapytał blondynek ojca.
- Nigdzie. Cały czas tu będę. - Obiecał Miller. Eric wziął za rękę Christophera i wyszedł z nim do kuchni, zaraz za nimi wyszli Nina z Fabianem. W salonie została tylko Patricia z Eddie'm. Gdy zostali sami, a Rutterowie zamknęli za sobą drzwi Miller podszedł do brunetki.
- Podobny jest do ciebie. - Powiedziała Patt nie patrząc na byłego chłopaka.
- Bardzo.
- Jednak postanowiłeś przyjść. - Dodała jeszcze.
- Tak. Sama powiedziałaś, że to moja ostatnia szansa.
- Wiesz, że teraz nie możesz go zawieść?
- Wiem. Nie tylko Chrisa nie chcę zawieść, ale i ciebie.
- To dobrze. -Dziewczyna w końcu postanowiła spojrzeć na Miller'a
- Chcę wszystko naprawić. Chcę być z tobą, chcę razem z tobą wychowywać nasze dziecko, chcę spędzić z tobą resztę życia. - Blondyn przybliżył się do Patricii.
- Nie tak łatwo jest wszystko naprawić.
- Będziemy powoli wszystko naprawiać. Daj mi szansę. - Spojrzenie Edison'a było wręcz błagalne.
- Już ci ją dałam. - Patricia była szczęśliwa jak nigdy. Wtedy stało się coś o czym nawet by nie pomyślała. Chłopak ukląkł wyciągając z kieszeni małe pudełeczko. Brunetkę zatkało.
- No to, wyjdziesz za mnie Gaduło? - Zapadło na chwilę pełne napięcia milczenie. - Pat?
- Tak, wyjdę za ciebie. - Odpowiedziała Williamson i przytuliła się do narzeczonego. Gdy się od siebie odsunęli oboje rozpromienieni zaczęli patrzeć sobie głęboko w oczy. Jednak coś blondyna rozproszyło i spojrzał w górę i zauważył wiszącą jemiołę. Brunetka spojrzała w stronę w którą on patrzy.
- Wiesz co to oznacza? - Zapytał.
- Nie wiem. Wytłumaczysz? - Odpowiedziała Patricia z uśmiechem na ustach. Eddie uśmiechnął się jeszcze szerzej po czym przyciągnął do siebie Williamson i namiętnie pocałował.


                                                                                                                       


Macie moi kochani c: Nawet nie wiecie jak ciężko mi się tego one shota pisało. Pisać o bohaterach HOA jako dorosłych. Ciążko. Mam nadzieję, że jesteście trochę zadowolone. Miało być świątecznie i wyszło nie wiadomo co z tłem świątecznym. 
Jakiś czas mnie nie było, ale to nie z powodu mojego lenistwa (no w większości, ostatni tydzień mi się nie chciało nic pisać) a tak to byłam w sanatorium. Nie mam pojęcia po co, no ale musiałam. Tyle czasu bez neta. Masakra. Ale już jestem i na pewno będę pisać rozdziały. Skończę tego bloga chodźbym miała tu zostać sama. 
No a właśnie jak Wam minęły święta? Mi nawet, nawet. Ale strasznie szybko ;c Jutro już Sylwester. I znowu spędzę go w domu. Forever alone. Cóż ktoś kiedyś musi zaopiekować się kotami. A Wy jak spędzacie jutrzejszą noc? 
Czas szybko leci i w lutym blog będzie miał rok! ;3 Szykujcie się na opowiadanko xd 
No to cóż tam jeszcze pisać. W sumie to co chciałam to już napisałam. 
A przy okazji SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! ♥ Bo później nie będzie kiedy złożyć. 

Do napisania 
Stevie ;**

wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt ♥

No jak widzicie nie było mnie jakiś czas, mam nadzieję, że pamiętacie jeszcze o mnie.  Dziś jest Wigilia, więc ja z całego serca życzę wam :


Lawiny radości,
Potopu miłości,
Lampek migania, 
Kolęd śpiewania,
Prezentów bez liku,
Wiele kolędników,
Oraz Sylwestra do rana
Z lampką szampana! 


Chociaż tutaj śnieg pada ;)
A bez takiego wierszyka, życzę Wam dużo zdrówka, bo to najważniejsze, miłości, aby nikt nie był sam w te Święta i po nich, szczęścia, na które każda z Was zasługuje, przyjemnie spędzonego czasu z rodziną, spełnienia marzeń, nawet tych które wydawałoby się, że są nie do spełnienia (czytajcie : chciałabym znaleźć chłopaka, niemożliwe, ale warto mieć nadzieję ^^), tym co piszą blogi, życzę Wam byście odnosiły sukcesy w ich prowadzeniu, liczę, że kiedyś dostanę Wasze książki, do reszty, życzę Wam byście były najlepsze w tym co kochacie robić. No ogólnie udanej przerwy świątecznej, abyście wypoczęły przed nowym rokiem, dużo prezentów pod choinką, aby jedzenie poszło w cycki ( no przynajmniej ja tego bym chciała ;)), udanego Sylwestra. Plus dużej ilości śniegu bym Wam jeszcze życzyła,
ale na niego to chyba nie ma co liczyć w te Święta,(no chyba, że na Wielkanoc jak już xd). U mnie jest 6 stopni na plusie ;c W sumie lepsze to niż deszcz.


To chyba tyle, jeśli chodzi o moje życzenia dla Was. Przy okazji bardzo, ale to bardzo chciałabym Wam podziękować, za spędzenie ze mną tylu miesięcy. Nigdy nie pomyślałabym, że będę tyle miała czytelniczek (czytelników?) i że będę miała tyle wyświetleń (przeszło 45000, no trzeba się pochwalić^^). Naprawdę nawet nie wiecie jak się cieszę z tego powodu. Mam nadzieję, że przez moją nieobecność nie zapomniałyście o mnie. 


Co to za święta bez Kevina? ^^
Jeśli chodzi o rozdział. Napisałam zaledwie parę zdań ;c Nie było czasu. Wiecie przygotowania do Świąt i tak dalej. Zaczęłam za to pisać one shota, aby wam to wynagrodzić. Ogólnie powiem tyle, miał być świąteczny, wyszedł  mniej świąteczny. Bardziej skupia się na czyś innym niż świętach, moim zdaniem. Najlepsze jest to, że mam już większość napisane, tylko końcówkę muszę dopisać. Więc spodziewajcie się jakże cudownego (sarkazm) one shota dziś, albo jutro.

To tyle z mojej strony. Jeszcze raz życzę Wam Wesołych, wspaniałych Świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego Nowego Roku!!! ♥

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 33

7 listopada


Piątek minął uczniom strasznie szybko i nim się zorientowali była już sobota. Każdy latał po całym domu załatwiając jakieś swoje sprawy. Nauczyciele pozadawali nastolatkom całą masę zadań domowych i nikt nie mógł nic z tym zrobić. Trzeba było się uczyć. W tym dniu szczególną popularnością cieszyła się Mara, do której non stop ktoś przychodził by pomogła mu z zadaniem. Oczywiście dobre serce Jaffray robiło swoje i nie umiała odmówić.
- Może skończysz już pomagać innym i odrobisz swoje lekcje? - Zapytał Jerome przeciągając się.
- Spokojnie. Ja zdążę ze wszystkim, a ty? Zrobiłeś już wszystko? - Mara spojrzała na chłopaka przeszywającym spojrzeniem.
- Nie patrz się tak kobieto na mnie! Później zrobię. - Odpowiedział Clarke. - Chciałbym spędzić trochę czasu ze swoją dziewczyną.
- Przecież spędzasz ze mną czas.
- Wiesz o co mi chodzi. Bez odrabiania lekcji. Kiedy mieliśmy ostatnio czas dla siebie? - Nim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć do pokoju Jaffray wpadła zdyszana Amber.
- Maro jesteś mi potrzebna! - Wrzasnęła zatrzymując się przy parze.
- O co chodzi? - Zaciekawiona brunetka poprawiła się na łóżku. Może teraz do czegoś pożytecznego się
przyda? Nie chciało jej się już pomagać wszystkim przy zadaniach domowych, ale nie chciała też tego powiedzieć, ponieważ już słyszała te Clarka ''A nie mówiłem?''. Mara nie była taka jak blondyn często bywał w stosunku do wszystkich. Nie potrafiła komuś czegoś złego powiedzieć. Zawsze, ale to zawsze jeśli ktoś miał problem to starała się pomóc. Czasami nie chciała, ale nie potrafiła powiedzieć ''nie''. Dziewczyna liczyła, że może teraz wydarzy się to ''coś'' na które tyle czasu czekała.
- Pomożesz mi z matematyką? Te zadania są takie trudnościowe. Jestem na nie za mądra. - Wytłumaczyła Millington o co chodzi.
- Spoko. Zaraz do ciebie przyjdę. Coś czuję, że będę musiała ci jeszcze pomóc z angielskim. - Mruknęła niezadowolona nastolatka. A miała taką nadzieję... Nadzieja matką głupich.... - Pomyślała rozczarowana. Z resztą kto chciałby ją do jakiegoś super tajnego zadania? Mają Fabiana w tej ich grupie.
- Ochh... Dziękuję. Jesteś boska, no nie tak jak ja, bo ja jestem boska, niesamowita i tak dalej. Więc jesteś super chodź. - Powiedziała Amber i pociągnęła Jaffray do drzwi. W między czasie odwróciła się do Clarka i zdąrzyła jeszcze powiedzieć.
- Spotkamy się później. - I wyszła z pokoju. Jerome nie wiedząc co może robić w pokoju dziewczyny i również wyszedł.



W tym samym czasie w salonie przy stole siedziała Patricia z Eddie'm. Obydwoje odrabiali lekcje. Wyglądało to tak, że to głównie Williamson cokolwiek robiła, a blondyn siedział i przyglądał jej się, po czym odpisywał zadania.
- Czy ty możesz się wreszcie skupić? - Warknęła brunetka.
- Przecież się skupiam. Odpisywanie wymaga skupienia. - Uśmiechnął się do dziewczyny.
- Wiesz, że jesteś wkurzający?
- Chyba chciałaś powiedzieć wkurzająco piękny. - Poprawił dziewczynę Miller.
- Zdecydowanie nie to miałam na myśli.... Mam dość! Odpadam. Nie wytrzymam tu z tobą chwili dłużej. - Zrezygnowała dziewczyna. Przyjrzała się chłopakowi. Ten jego denerwujący uśmieszek nie schodził mu z ust. - I czego się tak cieszysz?
- Cieszę się, bo widzę jak ci na mnie zależy.
- Czyli prawie wcale? - Zapytała Patt, a co dostała od blondyna kuksańca w bok. Przez tą naukę nie mieli prawie dla siebie czasu. Nikt nie miał czasu. A tyle rzeczy było do zrobienia. Od paru dni była tylko nauka, nauka i nauka. Mieszkańcy domu Anubisa przychodzili ze szkoły, zjedli coś i brali się do nauki. Wieczorem zmęczeni kładli się spać.
- Chciałabyś.
- Masz może chusteczkę? - Pociągnęła nosem Patricia. - Chyba się trochę przeziębiłam.
- Mam. - Odpowiedział Eddie i zaczął grzebać w kieszeni. Jednak nie znalazł tego czego szukał. Trafił na jakąś kartkę. Wyciągnął ją. Była lekko pożółkniała. Zastanawiał się skąd ją ma. Nagle go olśniło. Rozłożył kartkę.
- To jest ta kartka co znaleźliśmy w domku dla lalek? Nie pokazałeś jej jeszcze Fabianowi? - Rozzłościła się Williamson.
- Zapomniałem o niej. Myślisz, że jest ważna? - Przyjrzał się napisom. Pięć zwierząt. Krowa, baran, pies, ibis i kot. A pod zwierzętami drobnym, prawie niewidocznym pismem napisano
Pokonaj sieć 
Zrób krok lub skok 
W całości przejdź 
Nie ruszaj w bok 
W gra w klasy każdy zagrać musi 
Inaczej sufit go udusi. 
Oboje zrozumieli. Chodziło w tym zadaniu o grę w klasy. Popatrzyli na siebie porozumiewawczo. Musieli czym prędzej zrobić zebranie Sibuny.
- Och. Czyż to nie nasza zakochana para? - Do salonu wszedł Jerome.
- Daruj sobie Clarke. Marę zgubiłeś? - Odgryzła się Patt.
- Pomaga Amber w matmie. - Odparł wyraźnie rozzłoszczony chłopak i odszedł zaciskając pięści w stronę kuchni w której akurat siedział Alfie. Lewis był właśnie w trakcie przygotowywania największej kanapki, którą pragnął się podzielić z .... samym sobą. Jestem taki dobry. Dzielę się z potrzebującą osobą. - Pomyślał dumny z siebie.
- Alfie jesteś nam potrzebny! - Zawołał z salonu Eddie. Ciemnoskóry niechętnie spojrzał na przyjaciela.
- Ale jestem zajęty.
- To ważne. Zjesz później. - Lewis nie zgadzał się z Millerem.
- Nie. Zjem teraz i koniec kropka. Wy tego nie rozumiecie. Ja jestem głodny. - Zawołał, po czym wrócił do kończenia kanapki.


Drzwi do pokoju Eddie'go i Fabiana otworzyły się na oścież i do pomieszczenia weszła Patricia, a zaraz za nią blondyn.
- Puka się. - Powiedział na powitanie Fabian, który razem z Niną siedział na łóżku.
- Wybacz. Nie wiedziałem, że muszę pukać do swojego pokoju...
- Przechodząc do sedna. Mamy sprawę. - Nie dała dokończyć chłopakowi Williamson.
- Jaką? - Zapytała Nina prawie równocześnie z Fabianem.
- Sibuna. - Te jedno słowo sprawiło, że Nina poderwała się z łóżka i wybiegła z pokoju jak oparzona. Po nie całych 10 minutach wróciła z Amber i płaczącym Alfie'm, który nie zdążył zjeść swojej kanapki. Wszyscy rozsiedli się. Nina z Fabianem na łóżku, Amber na drugim łóżku, Alfie na podłodze, tak samo jak Trixie i Eddie.
- Ok. Mówcie o co chodzi. - Zwrócił się Rutter do pary na podłodze.
- No to tak. Wtedy, gdy utknęliśmy na strychu Patricii udało się otworzyć ten domek dla lalek....
- Który ja znalazłam. - Przypomniałam Millington.
- Oczywiście. No i tam znaleźliśmy to. - Dodała Patt i podała karteczkę Fabianowi.
- Myślimy, że o to chodzi w tej zagadce...
- O grę w klasy...
- A to jest kolejność. - Dokańczali za siebie zdania Trixie z Miller'em.
- Jakie to słodkie! - Krzyknęła zachwycona Amber. Wszyscy popatrzyli na nią z politowaniem. Jak to Millington wszystko uważała za słodkie.
zwykle bywało panna
- No to cóż, nie traćmy czasu i chodźmy dokończyć zadanie, co? - Zapytał Alfie, który już przestał szlochać.
- Tak bez przygotowania? - Fabian rozważał wszystkie opcje. Jak komuś się nie uda to, może go przygnieść ściana. Głównie martiwł się o siebie, ponieważ kondycji nie miał najlepszej.
- Rutter, nigdy nie grałeś w klasy? - Williamson przewróciła oczami.
- No, grałem, ale jak coś pójdzie nie tak?
- Nie myśl negatywnie i chodź. Czym szybciej to zrobimy tym lepiej.
- Moim zdaniem Fabian ma rację. Powinniśmy poćwiczyć. - Zgodziła się ze swoim chłopakiem Nina. - Tak na wszelki wypadek. Przecież nie możemy dopuścić by ktoś zginął, przez naszą nieostrożność. Kto jest z nami? - Wyszło na to, że wszyscy zgodzili się poćwiczyć i dopiero za parę dni wrócić do tuneli i przejść zadanie. Na tym skończyło się zebranie i każdy wrócił do swoich spraw.


***

We wtorek Sibuna była zwarta i gotowa, by rozwiązać kolejne zadanie. Musieli tylko poczekać do ciszy nocnej. A do ciszy nocnej były jeszcze co najmniej trzy godziny. Póki co każdy odpoczywał po ciężkim dniu w szkole. Alfie z Jerome'm, wyszli szpiegować Victora. Tak z nudów. Mara rozkoszowała się chwilą dla siebie w swoim pokoju.  Fabian przeglądał książki o tajemnicach egipskich. Nina siedziała obok chłopaka i marudziła mu, jak to ona jest biedna, że on jej nie kocha, tylko wielbi jakieś głupie książki. Amber gdzieś przepadła razem z lusterkiem i nową dostawą kosmetyków. Dylan siedział na kanapie i oglądał jakiś badziewny serial, a Joy z Patricią siedziały przy stole i szeptały między sobą. 
- No, i jak tam między tobą, a Dylanem? - Zagadnęła Marcer przyjaciółka. 
- Nie wiem. Najpierw wydawał się mną zainteresowany, ale teraz tak jakby mnie nie było. - Mruknęła smutna dziewczyna. 
- Nie chcę być wredna czy coś. Ale to po części twoja wina. 
- Że co?! Jaka moja wina? Wypraszam sobie. Ja jestem idealna, nie robię błędów. - Joy nie mogła przyjąć do siebie wiadomości, że jest czemuś winna. 
- Ale to ty uganiałaś się za Fabianem, kiedy przy tobie był taki fajny chłopak. 
- Twierdzisz, że Parker jest fajniejszy ode mnie? - Nagle spod ziemi wyrósł Eddie. Dziewczyny podskoczyły na krzesłach. 
- Oczywiście. - Williamson przewróciła oczami. 
- A czy Parker zrobiłby ci kakałko? - Blondyn pokazał jej kubek z gorącym napojem. 
- On by nie zrobił, ty również. 
- Masz racje. To jest dla mnie. I się z tobą nie podzielę. Idź kobieto, może Dylan ci zrobi. - Powiedział obrażony Eddie i pokazał brunetce język. 
- Wy się zachowujecie jak para. Na pewno razem nie jesteście? - Joy zazdrościła swojej przyjaciółce takiego przyjaciela, który był prawie jej chłopakiem. Mercer marzyła o chłopaku, który traktował by ją jak siódmy cud świata. Chciała być dla kogoś najważniejsza. Ale póki co jeszcze nie znalazł się taki chłopak, który sprostał by jej wymaganiom. Ładny, mądry, uczciwy, kochany i tak dalej, i tak dalej. Znaczy znalazł się, ale on miał dziewczynę. Brunetka postanowiła, że za wszelką cenę zdobędzie Fabiana. Choćby nie wiem co. Wiedziała, że te zadanie będzie ciężkie, ale miała plan. A do jego zrealizowania potrzebny jej był Parker. 
- A tak w ogóle, Joy ty wiesz, że Dylan spotyka się z taką rudą, z domu Hathor? - Zapytał Eddie specjalnie nie patrząc na Patricię. 
- Jak to? Nie może! Przecież się ze mną spotykał. - Plany dziewczyny wzięły w łeb. Ale nie wszystko jeszcze stracone. - Pomyślała usatysfakcjonowana. Musi tylko zniechęcić jakoś tą rudą do Dylana. 
- Mówiłam, że przez twoje zachowanie, straci on zainteresowanie tobą. Zastanów się na czym ci na prawdę zależy. - Powiedziała Patricia wstając z krzesła i idąc w stronę Millera. Joy została sama. - Ej, Miller czekaj! 
- O co chodzi? - Zapytał odwracając się i patrząc obojętnym wzrokiem na przyjaciółkę. 
- No nie udawaj obrażonego. Wiesz, że mamy dziś coś do zrobienia. 
- Wiem. 
- Jak myślisz, co będzie następnym zadaniem? - Brunetka martwiła się jakie jeszcze pokręcone zadanie będą mieli do rozwiązania. 
- Nie wiem. Wszystko może być. Zależy co Frobisherowi strzeliło do głowy. 
- Zdecydowanie pokręcony był z niego człowiek. - Oboje się zaśmiali. - To gdzie idziemy? Zdaje się, że u ciebie siedzi Fabian z Niną, a u mnie jest Ambs. Więc? 
- Pozostaje strych lub piwnica. Co ty na to? - Obydwoje popatrzyli na siebie porozumiewawczo i ruszyli w stronę strychu. Po drodze Williamson weszła do swojego pokoju i wzięła paczkę żelek, które udało jej się uratować przed Alfie'm. Po chwili siedziała razem z Eddie'm na materacu na strychu. 
- Która jest godzina? - Zapytała nastolatka przeciągając się. 
- 21.30. A o której mamy iść do piwnicy? 
- Przed 23.00 
- Mamy jeszcze czas. - Stwierdził Miller po czym objął dziewczynę ramieniem i drugą ręką wziął paczkę żelek. 


Mara siedziała sama w pokoju. Odkąd Nina wpadła po Amber, brunetka nie wiedziała co z sobą zrobić. Najpierw chciała śledzić koleżanki i dowiedzieć się o co chodzi, ale nie leżało to w jej naturze. Chociaż ostatnio śledziłaś z Jerome'm Victora i Sweeta. - Szeptał jej jakiś złośliwy głosik w głowie. Jaffray przypomniała sobie o kluczu, który wtedy znalazła. Dziewczyna podniosła się z łóżka i podeszła do biurka, w którym ukryła przedmiot. Wyciągnęła go i zaczęła mu się przyglądać. Mały srebrny klucz. Dziewczyna z powrotem usiadła na łóżku i zaczęła przeglądać strony internetowe na których mogła by znaleźć taki klucz. Na żadnej stronie, czy na żadnym zdjęciu nie było nawet w połowie podobnego klucza, do tego który teraz brunetka ściskała w ręku, jakby zaraz miał zniknąć. Chciała wierzyć, że ten kluczyk, otworzy jej drzwi do przygody, której tak szukała. Chciała poczuć chociaż przez chwilę adrenalinę. Niestety póki co chyba nie było na co liczyć. Po chwili usłyszała pukanie do drzwi. Dziewczyna szybko schowała klucz pod poduszkę i podeszła do drzwi. Otworzyła je. Za nimi stał Jerome. 
- Hej Jaffray, co porabiasz? - Uśmiechnął się. 
- Właściwie to nic. Wejdź. - Dziewczyna zaprosiła go do środka i oboje usiedli na łóżku. - I jak poszło śledzenie Victora? - Właściwie Marę, prawie to nie obchodziło, ale nie miała innego pomysłu na rozmowę. 
- Chyba dobrze. Dowiedzieliśmy się, że kręci z Jenkins. No przynajmniej tak to wyglądało. - Chłopak wzdrygnął się na wspomnienie o woźnym i nauczycielce. 
- I do czego wam to potrzebne? 
- Do niczego, ale mieliśmy ubaw. - Uśmiechnął się chłopak. - A ty co robiłaś? Dobra nie odpowiadaj. Obstawiam, że czytałaś.
- Tak. No cóż poradzić? Kocham książki. Tak samo jak ty swoje lusterko i odżywkę do włosów. 
- To jest inna sprawa. Te dwie rzeczy ratują mi życie. 
- Jak tam se chcesz. 
- Za to dowiedziałem się, że Alfie i banda mają dziś spotkanie. 
- Ja się tego domyśliłam, kiedy wpadła Nina i kazała szybko przyjść Amber. - Oboje zaczęli się zastanawiać co zrobić z tą wiadomością. Wymienili ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. 
- Wezmę tylko bluzę i idziemy. - Zarządził Jerome wstając z łóżka i kierując się do drzwi. Zapowiadała się ciekawa noc. 


Przed dwudziestą trzecią cała  Sibuna spotkała się w ukrytym gabinecie Frobisher'a. Wszyscy zachowywali się bardzo cicho. Starając się nie narobić hałasu weszli do tuneli. Tam z pewnością ,że nikt ich nie usłyszy zaczęli iść w kierunku, gdzie mieli wykonać kolejne zadanie. 
- Jak myślicie długo nam to zajmie? Muszę sobie jeszcze nałożyć maseczkę młodości. - Zaczęła marudzić Amber. Sibuna postanowiła zignorować pytanie blondynki. Dalej szli w ciszy. Każdy zastanawiał się jakie zadanie będzie kolejne. Gdy wreszcie doszli spojrzeli na siebie i zdecydowali. 
- Amber idzie pierwsza. - Ogłosił Fabian. 
- Dlaczego ja?! Ja nie chcę iść pierwsza. 
- Idziesz.
- Nie. 
- Dobra ja idę. - Stwierdziła twardo Patricia i nim ktokolwiek zdążył zareagować dziewczyna już skoczyła na pierwszy kamień. Kiwając się lekko na boki pokonała całą planszę i zadowolona z siebie stanęła po drugiej stronie. - To wcale nie jest takie trudne. - Mruknęła pod nosem. - No to kto idzie następny? - Zawołała do swoich przyjaciół. 
- Ja. - Odkrzyknął Miller i po chwili znalazł się koło dziewczyny. Ta uśmiechnęła się do niego i zaczęła iść w głąb korytarza. Blondyn jak cień podążał za nią. Parę metrów dalej stanęli naprzeciwko ściany, w dwoma wgłębieniami. 
- Tu powinny być drzwi. - Powiedziała cicho dziewczyna. 
- Dwie pary. - Dodał Eddie. Para popatrzyła na siebie. Nie rozumiejąc o co może chodzić i wróciła do reszty. Po ich stronie stali już wszyscy oprócz Fabian, który postanowił jako ostatni pokonać przeszkodę. Na trzecim wizerunku zwierzęcia zachwiał się i jedną nogą dotknął złego kamienia. Wszyscy spojrzeli na niego przestraszeni, i czekali co się stanie. Rutter nie czekając, szybko pokonał resztę i w chwili gdy za nim na ziemię zsunął się głaz, chłopak wylądował koło Niny. Ta szczęśliwa, że chłopakowi nic się nie stało przytuliła się do niego i pocałowała. Williamson odwróciła się w stronę Miller'a i udawała, że wymiotuje. Ten zaśmiał się i chwycił dziewczynę za rękę po czym oboje wrócili do miejsc, gdzie powinny stać drzwi. Po chwili dołączyła do nich reszta Sibuny. 
- Rozwidlenie? Jak to? To gdzie my mamy iść? - Zastanawiał się Fabian. Nina podeszła do jednej ściany, gdzie powinno być przejście i popchnęła. Szybko odskoczyła od nich, ponieważ coś wydało jakiś dźwięk. Okazało się, że to nagranie. 
Tylko dwója z was przejść może. 
W środku zadanie jest ukryte.
Nagrodą jest wolność. 
Kiedy słońce będzie najwyżej,
drzwi będą stały otworem.
Głos Frobisher'a ucichł, a uczniowie domu Anubisa, nadal stali patrząc się tępo na drzwi. Tylko dwie osoby mogły wejść i wykonać to zadania. Ale które? I co tam będzie? 
- W południe, ktoś z nas musi tu przyjść. - Powiedziała Amber. 
- Tylko kto? - Zapytał Alfie.
-Musimy losować. - Zadecydował Eddie i wyciągnął z kieszeni zapałki. Po czym dwie z nich złamał. - Kto wybierze krótszą zapałkę wchodzi jutro do środka. 
- Co ja ci mówiłam o zabawie zapałkami? Miałeś już ich nie nosić. - Powiedziała szorstko Williamson. 
- Sorki. Dobra losujemy. - Każdy podszedł do chłopaka i wyciągnął jedną zapałkę. Przeznaczenie czy też przypadek zadecydowało, że następnego dnia o dwunastej będą mieli przyjść Eddie i Patricia. Para wymieniła zaniepokojone spojrzenia. 
- To jest niesprawiedliwe! Przecież wy ostatnio wszystko robicie. - Oburzył się Fabian. Powoli on i Nina mieli dość, tego, że w tym roku tylko Miller i Williamson byli najważniejsi. 
- Tak wypadło. Była umowa. My musimy iść. - Stwierdziła brunetka. 
- Jutro o dwunastej przyjdziemy tu i rozwiążemy to zadanie. - Dodał Eddie. 
- Zapomniałeś, że w południe mamy lekcje. - Przypomniała wszystkim Millimgton. 
- Coś wymyślimy. Chodźmy jest już późno. - Wszyscy ruszyli z powrotem do pokojów. Dwójkę z nich czekał jutro ciężki dzień. 


Następnego dnia Eddie i Patt byli niewyspani. Resztę nocy dręczyły ich koszmary związane z zadaniem czekającym na nich. Nie mieli pojęcia co ich czeka. I to było najgorsze. Niewiedza. Przez pierwsze lekcje niewiele ze sobą rozmawiali. Byli poddenerwowani. Dopiero na lekcji z której musieli się zwolnić zamienili ze sobą parę zdań.
- To co teraz albo nigdy? - Zapytał dziewczynę blondyn.
- Chyba jak nie teraz to jutro. - Poprawiła dziewczyna przyjaciela. - Zaczynamy. Jestem urodzoną aktorką, więc wszystko pójdzie jak z płatka.
- Proszę pani, Patricii jest słabo! - Zawołał Eddie zwracając na siebie i Patt uwagę całej klasy.
- Jadłaś dziś coś? - Nauczycielka podeszła do ławki.
- Nie, nie mogłam nic przełknąć. - Odpowiedziała słabym głosem Williamson.
- Niedobrze. Pielęgniarki dziś nie ma. Hmmm... Więc idź z nią Miller do akademika i niech zje coś. - Zarządziła panna Jenkins.
- Już się robi. - Chłopak pomógł wstać brunetce, zarzucił jej ramię na swoje i powoli wyprowadził z klasy. Dopiero gdy znaleźli się kawałek za klasą oboje odetchnęli z ulgą i zaczęli się śmiać.
- Widziałeś ich miny? - Powiedziała Williamson gdy się uspokoiła.
- Tak. Jesteśmy zawodowymi aktorami. - Stwierdził Eddie, biorą za rękę dziewczynę i idąc w stronę wyjścia ze szkoły. Gdy wyszli ze szkoły szli w ciszy. Nie wiedzieli co powiedzieć.
- Jak myślisz co będzie za drzwiami? - Zapytała Patricia gdy dochodzili do akademika. Gdy ujrzała budynek poczuła gule rosnącą jej w gardle. Miała złe przeczucia co do zadania.
- Nie mam pojęcia. Może być wszystko. - Odpowiedział Miller również przepełniony obawami.
- Te drzwi nas oddzielą? Nie będziemy się widzieć? - Szepnęła dziewczyna. Nie chciała przyznać się przed chłopakiem, ale trochę się bała. Przy nim czuła się bezpieczna, ale gdy była sama miała wrażenie, że coś jej grozi. Kiedyś, wyśmiałaby kogoś kto by powiedział jej, że bez chłopaka sobie nie poradzi, ale teraz wiedziała, że ten idiota, który obok niej szedł jest jej potrzebny.
- Chyba tak. Myślę, że będą to dwa osobne korytarze. - Powoli weszli do domu Anubisa. Starając się nie narobić hałasu, podeszli do drzwi piwnicy. W akademiku nikogo nie było. Tym lepiej dla nas - Przeszło przez myśl dziewczynie. Szybko weszli do sekretnego gabinetu i do korytarzy. Gdy zbliżali się do drzwi serce Patrici zaczęło walić. Miała wrażenie, że zaraz jej wyskoczy. Denerwowało ją to. Wreszcie znaleźli się w miejscu, gdzie mieli przejść nowe zadanie. Jednak pierwsze drzwi jak i te drugie były jeszcze zamknięte.
- Która jest godzina? - Zapytała Williamson przez zaciśnięte gardło.
- Za dziesięć dwunasta. Powinny za chwilę się otworzyć. - Westchnął Eddie i spojrzał na przyjaciółkę. Widział po wyrazie jej twarzy, że się martwi. Chwycił jej twarz w swoje dłonie i powiedział.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Przecież będę tuż obok.
- Wiem. Przcież się nie martwię.
- Właśnie widzę... - Nie zdążył dokończyć, ponieważ usłyszeli, że drzwi się otwierają. Teraz albo nigdy - Pomyślała Williamson. Przytuliła się mocno do blondyna, po czym szybko oderwała się od niego i podeszła do pierwszych lepszych drzwi. Eddie zrobił to samo. Spojrzeli jeszcze na siebie.
- Powodzenia. - Powiedziała Patt.
- Wzajemnie Gaduło. - Odpowiedział Miller i każde z nich przeszło przez drzwi.


Pierwsze co Patricia zobaczyła to była ciemność. Dopiero, gdy jej wzrok przyzwyczaił się do półmroku zobaczyła w oddali światło. Spojrzała na prawo, gdzie pargnęła zobaczyć Eddie'go. Niestety. Obok była ściana.
- Eddie! - Zwołała. Odpowiedziało jej echo. Musiała radzić sobie sama. Zaczęła iść w kierunku światła, mimo, że się wydawało, że jest niedaleko musiała dość długą chwilę iść by w końcu dojść do źródła jasności. Okazało się, że jest to zwykła pochodnia. Dziewczyna zobaczyła, że korytarz rozdziela się na trzy części. Zauważyła też napis. Idź tam, gdzie każe Ci serce. 
Williamson przymknęła oczy i wsłuchała się w bicie swojego serca. Słyszała tylko bicie nic więcej. Żadnej wskazówki który korytarz powinna wybrać. Otworzyła oczy i zaczęła wyliczać. Trafiło na prawy. Brunetka wzięła pochodnię i ruszyła korytarzem.
Korytarz ciągnął się i ciągnął. Patt nie miała pojęcia ile już idzie, lub gdzie się znajduje. Miała wrażenie, że chodzi już dobre parę godzin. Wreszcie zobaczyła jakieś drzwi. Chwyciła za klamkę. Nie chciały się otworzyć. Naparła na nie z całej siły i wreszcie ustąpiły. Weszła do środka... niewielkiej biblioteki. Niewielkiej, ale znajdowało się w niej wiele, wiele starych książek. Na środku zauważyła biurko. A po drugie stronie drzwi. Najpierw podeszła do biurka. Leżała na nim karteczka.  
Możesz przejść, dalej i nigdy tu nie wrócić, 
lub bieg zdarzeń obrócić. 
Dziewczyna nie miała pojęcia o co może chodzić, ale zadecydowała, że zostanie w tym pomieszczeniu przez jakiś czas i przejrzy zawartość niektórych ksiąg. Nagle ją olśniło. Ta biblioteka była tak stara, że może znajdzie coś co wyjaśni jej kim są ci Obdarzeni i co mają z nią wspólnego. Podeszła na najbliżeszego regału i zaczęła przeglądać. Po jakimś czasie znalazła wreszcie jakiś  fragment, który ją zainteresował.
Ochronę świata stanowią Obdarzeni. Zostaje się nim co drugie pokolenie. Prawdopodobnie nigdy nie było osoby po której następcą byłby jej dziecko. Te wybrane osoby sprowadzą dobro lub zło na świat. Każdy musi wybrać. Wybór nie jest łatwy. Albo ta osoba zostanie dobra na zawsze, albo zło przejdzie do środka. Obdarzony, który zostanie naznaczony złem, będzie służył egipskiemu bogowi. Patricia zaczęła się trząść. Zrozumiała, że jest Obdarzoną, i że będzie musiała dokonać wyboru. Dobro lub zło. Jeśli wybór padnie na zło to będzie po wszystkim. Nikt jej już nie uratuje. Będzie po niej. Ale został jeszcze Eddie. On mnie uratuje. - Pomyślała dziewczyna. Jednak zaraz ta myśl uciekła jej z głowy, ponieważ uświadomiła sobie, że Miller będzie musiał ochronić Ninę. Więc, gdyby groziło niebezpieczeństwo ze strony Patricii Eddie nie stanął by po jej stronie. Jest Osirionem. Williamson nie zwracając uwagi, że burczy jej w brzuchu i, że nie wie ile czasu spędziła w bibliotece, zaczęła dalej szukać.


Dylan niezdecydowanym krokiem o 16.00 wyszedł z domu Anubisa. Postanowił, że podejdzie do domu Hathor. Co prawda nie umawiał się dziś z Lydią, ale chciał spędzić z nią czas. Powolnym krokiem zmierzał w stronę akademika swojej koleżanki. Jeszcze nie miał okazji przechodzić koło tego budynku a co dopiero pukać do niego i wchodzić. Doszedł do trzypiętrowego murowanego domu, obrośniętego bluszczem. Był zdecydowanie większy od domu Anubisa, więc z pewnością pomieści też więcej uczniów. Parker podszedł do drzwi i zapukał. Nagle stwierdził, że niepotrzebnie przyszedł. Z pewnością Lydia nie będzie chciała się z nim spotkać. Chłopak był gotowy zawrócić. Lecz za nim zdążył odwrócić się i odejść, drzwi otworzyła szczupła blondynka. Taka którą Dylan zdecydowanie przydzieliłby do pustych.
- Cześć przystojniaczku. Szukasz kogoś? - Zagadnęła dziewczyna melodyjnym głosem. Lekko wkurzającym - Pomyślał chłopak.
- Tak. Lydii Hudson. Jest w akademiku? - Zapytał z nadzieją, że za chwilę za drzwiami ujrzy rudowłosą koleżankę.
- Tę złodziejkę? - Parker spojrzał na dziewczynę nierozumiejącym wzrokiem. - Nie mówiła ci? Jaka szkoda. Radzę uważać na nią. - Powiedziała do chłopaka. Zaraz odwróciła się za siebie i zawołała. - Ruda, ktoś do ciebie! - Po czym zwróciła się z powrotem do chłopaka. - Ja na twoim miejscu zaprzyjaźniłabym się z kimś innym. Z kimś na poziomie. - Chłopak wreszcie ujrzał Lydię zmierzającą w kierunku drzwi. Brunet od razu się rozpromienił.
- Dzięki. Ale pozwól, że sam zadecyduję, z kim będę się przyjaźnił.
- Ostrzegałam cię. - Powiedziała blondynka po czym wróciła do środka. Hudson wyszła na zewnątrz i zamknęła za sobą drzwi.
- Hej. Co chciałeś? - Uśmiechnęła się do niego słabo.
- Pomogłabyś mi z zadaniem domowym? - Zapytał z nadzieją Dylan, ciągle słysząc słowa blondynki. Tę złodziejkę? Nie mogło mu to wyjść z głowy. Nie wierzył, że ta drobna dziewczyna stojąca przed nim mogła by być złodziejką.
- Chętnie. Poczekaj tylko pójdę po torbę. - Odpowiedziała dziewczyna i wślizgnęła się do akademika. Po chwili wyszła z niego i zaczęła iść z Parkerem w stronę domu Anubisa. - Czemu jesteś taki cichy? Z tego co pamiętam w Ameryce, nie szło cię uciszyć.
- Zastanawiam się nad czymś. - Odpowiedział poważnie chłopak. Dziewczyna zaczęła patrzeć na niego podejrzliwie.
- Co ci tak blondi naopowiadała?
- Nic nie naopowiadała, tylko nazwała cię... - Chłopak nie zdążył dokończyć, ponieważ odpowiedziała za niego rudowłosa.
- Złodziejką?
- Tak? Czemu? Ukradłaś coś? - Dziewczyna spuściła głowę i usiadła na pobliskiej ławce. - Hej, co się dzieje?
- Nic. Nie ukradłam niczego. Powinieneś to wiedzieć. - Odpowiedziała cicho dziewczyna.
- Wierzę ci. Tylko dlaczego tak cię nazwała? - Dylan zastanawiał się co dzieje się w tym akademiku. Wydawał się dziwny.
- Mniejsza o to. Po prostu nic nie ukradłam. - Lydia westchnęła i wstała. - Idziemy?
- Tak - Resztę drogi do akademika przeszli w ciszy. Hudson zawahała się zanim weszła do budynku. Nie chciała, żeby i tu musiała znosić upokorzenie. Ale w domu Anubisa nikt jej nie znał. - Chcesz coś do picia?
- Wodę.
- Ok. Poczekaj. - Dylan poszedł do kuchni, a dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu. Szybko odwróciła się w stronę schodów po których schodziła ładna brunetka. Ta zatrzymała się przy Lydii.
- Joy Mercer. - Powiedziała i podała rękę dziewczynie. Ta nieśmiało na nią spojrząła.
- Lydia Hudson.
- Wiem kim jesteś. I powiem ci jedno. Trzymaj się z dala od Dylana. On jest mój. Jasne?
- Nie rozumiem o co ci chodzi. - Rudowłosa patrzyła tępo na dziewczynę. Ledwo zakolegowała się z kimś, a już pojawiają się problemy.
- Nie zgrywaj idiotki. Na mnie to nie działa. Zapamiętaj jedno. Trzymaj się od niego z dala, albo będziesz miała ze mną do czynienia. Jasne? - Lydia pokiwała tylko głową. Niezdolna wydobyć z siebie głosu. Mercer się tylko uśmiechnęła i poszła do salonu. Hudosn najchętniej uciekła by z tego miejsca i trzymała się od niego z daleka, ale wiedziała, że Dylan nie odpuści. Chciał się z nią zaprzyjaźnić. A ona, nie mówiła mu nawet prawdy.
- Hej, już jestem. Chodźmy. - Chłopak zaprowadził koleżankę do pokoju, który dzielił z Fabianem i Eddie'm. Akurat nikogo nie było. Więc mieli pokój cały dla siebie. Oby dwoje darowali sobie zbędne rozmowy i zaczęli się uczć i odrabiać zadania domowe. Szło im dość dobrze. Spędzili co najmniej dwie godziny siedząc i wkuwając. Ale były efekty. Nauczyli się. Po jakimś czasie Dylan musiał wyjść na chwilę z pokoju coś załatwić, a Lydia siedząc na łóżku chłopaka odrabiała zadanie domowe z matematyki. Nagle zaczęła boleć ją głowa i zsunęła się na podłogę. Czuła strach. Ale nie jej. To były obce uczucia. Do pokoju wszedł z powrotem Parker, który gdy tylko zauważył stan dziewczyny szybko podbiegł do niej.
- Co ci jest? - Zapytał przestraszony.
- Boję się. - Odpowiedziała rudowłosa starająca zapanować nad uczuciem.
- Czego?
- Nie wiem. Ja się nie boję... Czuję czyjś strach.


                                                                                                                    

Oto moje kolejne arcydzieło (sarkazm). całe dwa tygodnie męczyłam się nad rozdziałem, kompletnie nie wiedząc co napisać. Wreszcie na jakiś pomysł wpadłam. Nie wiadomo na jaki, ale dość w sumie sporo napisałam tego. 
Humor mi nie dopisuje i najchętnie to coś bym rozwaliła. Kopnęła, zbiła. Musiałabym jakoś dać upust mojej złości. W sumie klawiatura (dziwię się, że jeszcze nie jest rozwalona), po części się do tego nadaje. Tak w nią walę. -,- 
W następnym tygodniu premiera ,,W pierścieniu ognia'' razem z koleżanką i siostrą się wybieramy. Przeczytałam całą trylogię, więc teraz nie pozostało mi nic innego jak iść na film. ♥ Już się nie umiem doczekać. 
Oprócz tego całego pisania, to jedynymi moimi zajęciami jest gra na gitarze i czytanie książek. Aktualnie czytam ,,Dary Anioła: miasto kości'' Genialne. Ostatnio skończyłam książkę ''Dziedzictwo''. Więc powinnam mieć całą masę pomysłów na rozdziały. 
Przez jakiś czas nie będę miała za bardzo dostępu do internetu, więc nie zdziwcie się, jeśli na jakimś blogu nie pojawi się ode mnie komentarz, ale wszystkie blogi, które mam w obserwowanych staram się czytać, tylko czasami nie mam kiedy skomentować (a później zapominal, ale cii) . Więc gdy już będę miała dostęp do internetu, obiecuję nadrobić wszystko i skomentować zaległe rozdziały. 
Na moim blogu nowy rozdział pojawi się za 2 jak nie za 3 tygodnie. 
Za błędy ortograficzne przepraszam, staram się sprawdzać, ale czasami czegoś mogę nie zauważyć.
Nowy rozdział za ok. 20 komentarzy. 
To chyba tyle,
Do następnego rozdziału
Bye bye 

Stevie

P.S Kocham Was ♥

niedziela, 3 listopada 2013

Rozdział 32

Na drzwiach odbijało się jakieś światło. Oboje lekko wystraszeni zaczęli powoli się odwracać. Para szybko zasłoniła oczy, ponieważ w panującym mroku, światło ślepiło ich. Patricia i Eddie odruchowo chwycili się za ręce. Ogólnie ten mały gest nie ochronił by ich przed niebezpieczeństwem, ale im dawało to jakieś poczucie bezpieczeństwa. Za każdym razem gdy dotknęli siebie czuli, że po ich ciele przebiega dreszcz. Po dość dłuższej chwili, gdy wzrok nastolatków przyzwyczaił się do światła, para zdała sobie sprawę skąd się ono wydobywa. Spod białego prześcieradła pod którym podobno znajdował się domek dla lalek. Williamson ruszyła powoli w stronę szafy. Miller szedł tuż za nią. W jednej chwili odechciało mu się spać i adrenalina przejęła władzę. Jednym zgrabnym ruchem brunetka ściągnęła prześcieradło. Tak jak myślała. To ten domek dawał te światło.
- Dziwne. - Szepnęła. Zastanawiając się jakim cudem to się stało. W sumie ten dom nie jest do końca normalny. - Pomyślała. Spróbowała go otworzyć. Wszystko gładko poszło. Otwarcie zabawki obyło się bez użycia siły. W środku domek nie wyglądał jakoś dziwnie. Zwykła zabawka. Nic innego. - Nie otwiera się, tak?
- No, nigdy się nie otwierał. Masz magiczne dłonie, skarbie. - Powiedział z uśmiechem na ustach blondyn.
- Jeszcze raz powiesz do mnie skarbie, a moje magiczne dłonie znajdą się na twojej twarzy. - Warknęła Patricia. Nienawidziła gdy tak się ktoś do niej zwracał. Wtedy miała, wrażenie, że ktoś ma ją za głupią, pustą dziewczynie.
- Dobrze, Skarbie. - Eddie chciał wkurzyć swoją przyjaciółkę. No cóż, udało mu się. Williamson rzuciła się na niego.
- Nie żyjesz! - Zaczęła chłopaka bić. Blondyn z kolei z gracją zablokował ją, chwytając Trixie za nadgarstki. Stali teraz na przeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. - Puszczaj mnie, ty zboczeńcu!
- Ja zboczeńcem? No to teraz kochanie przegięłaś! - Stwierdził i zaczął łaskotać brunetkę. Ta zaczęła się wyrywać i śmiać i zaczęła łaskotać Eddiego. Po 5 min. oboje padli na podłogę.
- Rozejm? - Spytała Patricia z nadzieją, że już nie będzie jej łaskotać.
- Rozejm. - Chłopak wstał i wyciągnął do niej rękę i pomógł się podnieść. - Może starczy już wygłupów i sprawdzimy co jest w tym domku?
- Dobry pomysł. - Para przyjaciół dysząc podeszła do zabawki i zaczęła ją oglądać z każdej strony. Okazało się, że w środku jest szufladka a w niej znajduje się kartka na której namalowano zwierzęta w jakiejś określonej kolejności.
- Jak myślisz co to? - Zapytał Miller.
- Nie mam pojęcia, pokażemy to jutro Fabianowi, jak tylko się stąd wydostaniemy. - Powiedziała Patricia. Podeszła do drzwi i spróbowała je jeszcze raz otworzyć. Na marne. - Utknęliśmy tu.
- To może idziemy spać? - Zaproponował Eddie wyciągając materac i przykrywając go kocem. Po czym usiadł na nim i poklepał miejsce obok siebie.
- To ty idź. Ja i tak nie zasnę. Porozglądam się jeszcze trochę. - Odpowiedziała Patricia i zaczęła przeglądać pozostałą część strychu. Kątem oka dostrzegła jak blondyn kładzie się na materacu.
- Dobranoc. - Powiedział i zamknął oczy. Po chwili już spał.
- Dobranoc. - Szepnęła dziewczyna.
Patricia przejrzała parę książek i ją też ogarnęła senność. Poczłapała się powoli do materaca starając się nie zasnąć i usiadła po wolnej stronie. Chwilę popatrzyła na śpiącego przyjaciela. Zadawała sobie sprawę, że z każdym dniem jej uczucie do niego przybierało na sile. Chciała tego za wszelką cenę uniknąć. Nie chciała zostać ze zranionym sercem. Kiedyś już ktoś ją zranił i nie chciała powtórki z rozrywki. Wolała tylko przyjaźń, ale wiedziała, że to jest nie możliwe. Za dużo już dla niej znaczył ten głupek śpiący obok. Był póki co jej najbliższy. Nie chciała go stracić. Nie wiedziała co przyniesie jej przyszłość. Nie miała pojęcia co wydarzy się gdy znajdą krzyż. Jeśli chłopak do niej czuł to samo, to zdawała sobie sprawę z tego, że będzie próbował ją uratować. I to było w tym wszystkim najgorsze. Już wolałaby żeby to jej się coś przytrafiło niż mu. Rozmyślając pochyliła się nad nim i pocałowała go w czoło. Sama nie wiedziała dlaczego to zrobiła, to był po prostu taki odruch. Williamson położyła się koło Eddiego, zamknęła oczy i zasnęła.

***

 Marę Jaffray obudziły jakieś krzyki zza drzwi. Dziewczyna spojrzała na zegarek 5.30. Przewróciła się na drugi bok, starając się ponownie zasnąć. Jednak na marne. Krzyki stały się trochę głośniejsze. Niechętnie wstała z łóżka i podeszła do drzwi, po drodze spojrzała na sąsiednie łóżka. Joy i Nina wciąż spały. Dziewczyna widziała jak Martin wychodziła w nocy z pokoju. Zastanawiało ją czemu jej przyjaciele tak się wymykają, ale nie chciała być wścibska. Tak samo teraz. Nie chciała podsłuchiwać o co chodzi, ale nie miała wyboru. Może komuś działa się krzywda? Jej dobre serce nie pozwalało na to, by ktoś cierpiał. Nie wiele myśląc przyłożyła ucho do drzwi i zaczęła słuchać. Z początku słyszała tylko jakieś urywane słowa, lecz po chwili dała radę słyszeć już całe zdania. 
- Przesadzasz Victorze. - Powiedział jakiś męski głos. 
- Sam przesadzasz, Ericu. - Ericu? Chodzi o dyrektora? - Zaczęła gorączkowo myśleć nastolatka. - Tu chodzi o coś więcej. 
- O coś więcej? Niby o co? - Prychnął Sweet. 
- Jest ktoś jeszcze. O kim nie mamy pojęcia. Jeszcze jedna osoba szuka kielicha. 
- Jak to? 
- Ludzie! Jakiś ty jest tępy. No tak to. - Woźny był już zdenerwowany. Nie rozumiał jak mogą być jeszcze tacy tępi ludzie. 
- Wypraszam sobie Victorze, robiłem test IQ i wyszło, że jestem bardzo mądry. - Starał się bronić Eric. 
- Oczywiście. Daruj sobie kłamstwa. 
- Jest coś jeszcze, że kazałeś mi przyjść o tak wczesnej porze? - Sweet puścił tą uwagę mimo uszu. 
- Tak. Chodź ze mną. Najpierw do piwnicy, bo muszę ci coś pokazać, a potem do lasu. Znalazłem coś, przydatnego w związku z kielichem Ankh. - Powiedział woźny. Potem Jaffray nic nie usłyszała czyli chyba zeszli po schodach. Dziewczyna zastanawiała się co zrobić. Nigdy nikogo nie śledziła, ale bardzo chciała wiedzieć o co chodzi. Wiedziała dokładnie do kogo trzeba by było się zgłosić. Po cichu otworzyła drzwi i wyszła z pokoju uważnie rozglądając się dokoła. Usłyszała zamykające się drzwi od piwnicy. Czyli teraz była bezpieczna. Jak najszybciej i jak najciszej zeszła po schodach i udała się w stronę pokoi chłopców. Zatrzymała się przy drzwiach od pokoju Jeroma i Alfie'go. Nie pukając weszła do środka. Chłopcy spali. Podeszła do łóżka Dżerusia. 
- Jerome. - Szepnęła. Żadnej reakcji. - Jerome. - Szepnęła już trochę głośniej. Znowu nic. - Wyprzedaż odżywek do włosów! 
- Co? Gdzie? - Zerwał się Clarke. - A to tylko ty. 
- Tylko ja? Dobra już nie ważne. - Mruknęła i ruszyła w stronę drzwi. 
- Czekaj. Chyba rozumiesz, że odżywka do włosów jest dla mnie najważniejsza, nie? A potem jesteś ty. - Uśmiechnął się zaspany. 
- Dobrze wiedzieć, że odżywka jest ważniejsza. Nara. - Rzuciła i wyszła z pokoju. 
- Echh.. No czekaj. - Wziął swoją bluzę i szybko wyszedł za swoją dziewczyną. - Przepraszam, no, ale siła wyższa. 
- Oczywiście. - Prychnęła brunetka. 
- Oj, no nie gniewaj się. - Jerome wraz ze swoja boską fryzurą poszedł do Mary i przytulił się do niej. - Powiedz o co chodziło? Skoro budzisz mnie przed świtem.- Nim Jaffray zdążyła odpowiedzieć drzwi od piwnicy otworzyły się. Oboje szybko ukryli się w kuchni. Poczekali, aż dorośli wyjdą z domu. 
- Było blisko. - Odetchnął z ulgą Jerome. - Ej gdzie ty idziesz? 
- Właśnie o to chodziło. Musisz pomóc mi ich śledzić. - Szepnęła Mara z nadzieją, że nikt oprócz Jeroma jej nie usłyszy. 
- Jaffray, czy ty siebie słyszysz? 
- Tak. A co?
- A nic. Czuję, że sprowadzam Cię na złą drogę. - Stwierdził Clarke, gdy szli w stronę lasu. 
- Spokojnie. 
- A dlaczego ich śledzimy? 
- Muszę się dowiedzieć co knują. Rozmawiali coś o kielichu Ankh. Czytałam kiedyś coś o tym. - Dalej już szli w ciszy. Słychać było tylko ich ciężkie oddechy i kroki. Trzymali się dość spory kawałek od Victora i Sweeta, więc mogli być spokojni. Wreszcie dorośli zatrzymali się. Para postanowiła podejść trochę bliżej. 
- ... Ericu... mówiłem. - Było słychać strzępki rozmowy. Podeszli ostrożnie jeszcze bliżej. - Widzisz ten okrąg? To tu rozegra się nasze ''przedstawienie'' - Dodał Victor akcentując słowo przedstawienie. 
- Skąd wiesz? 
- Po prostu wiem. Zaufaj mi. Potrzebne nam są te bachory, krzyż i coś jeszcze. Tylko nie wiem co. - Victor był zdeterminowany. Wyglądał jakby zrobił wszystko byle by tylko zdobyć to czego potrzebował. Po chwili rozmowa mężczyzn zeszła na jakieś mniej ważne tematy. Mara i Jerome postanowili wrócić do akademika. Dziewczyna chwyciła blondyna z bujną czupryną za rękę. Dziękowała Bogu, że go poznała. Dziękowała, że byli razem. Wierzyła, że w przyszłości założą rodzinę, że będą szczęśliwi. Jednak jakiś głosik w jej głowie cicho szeptał Nie będziecie razem. Myślisz, że wytrzyma z tobą tak długo? Jaffray próbowała stłumić tą złośliwą myśl. Nie patrząc pod nogi, potknęła się o wystającą gałąź i już po chwili leżała na ziemi. 
- Cholera! - Syknęła. Cała jej piżama była teraz z błota. Usłyszała czyjś śmiech. - Jerome! - Clarke śmiał się ze zgrabności swojej dziewczyny. 
- No już, już. - Powiedział i próbował się uspokoić. Wyciągnął rękę. Mara chwyciła dłoń Jeroma i podniosła się. Brunetka cała była mokra i od razu zaczęła się trząść. Dzień zapowiadał się wietrzny. Niedość, że była mokra to teraz miała włosy poplątane. - Och. Masz ty moja niezdaro. - Dodał Clarke ściągając bluzę i dając ją brunetce. 
-To ty robisz? Przeziębisz się. - Mara nie chciała przyjąć bluzy. 
- Prędzej ty, niż ja. Bierz i nie marudź. - Blondyn wcisnął bluzę do ręki nastolatce i czekał ją założy. 
- Dzięki. -  Nagle wzrok Mary przykuł jakiś przedmiot leżący na ziemi. Schyliła się by go podnieść. 
- Wypadło to tobie? - Zapytała Clarka. 
- Nie. Patrz tu jest karteczka. - Podniósł mały świstek papieru. Rozchylił go. Na kartce starannym pismem było napisane Wiem, że ten klucz trafi w odpowiednie ręce. Tylko jedna osoba mogła go znaleźć. Przyda się. Na końcu... W tym miejscu była karteczka urwana. Nie była to cała treść. Mara przyjrzała się dokładnie kluczowi. 
- Wychodzi na to, że ja jestem tą odpowiednią osobą. - Westchnęła. Wreszcie coś zaczynało się w jej życiu dziać. 
- A co jeśli to niebezpieczne. 
- Och, Jerome. Jeśli nie weźmiemy go, to się nie przekonamy. 
- Jaffray, ja się po prostu o ciebie martwię. 
- Wiem. Ale chcę, aby coś się działo w moim życiu. 
- Ja jestem. Już się dzieje dużo. 
- Wiesz o co mi chodzi. - Wyszło na to, że brunetka wzięła dziwny klucz i oboje ruszyli do akademika z nadzieją, że będzie już śniadanie. 



W tym samym czasie Patricie obudziło wycie wiatru. Wyglądało na to, że dach był trochę dziurawy bub okno było gdzieś otwarte. Dziewczyna z zamkniętymi oczami obróciła się na drugi bok. Tylko coś jej nie pasowało. Gdy się odwróciła całym ciałem dotykała czegoś. Ściany jej to nie przypominało. Ściana ma ręce? - Przemknęło przez myśl dziewczynie. Była zaspana i nie wiedziała, gdzie się znajduje. Otworzyła oczy. Musiała parę razy zamrugać, by cokolwiek zobaczyć. A zobaczyła obok śpiącego Eddie'go. Przypomniała sobie o zdarzeniach z ubiegłej nocy. Utknęli w piwnicy. I musieli spać razem to by tłumaczyło to dlaczego jest tu. Ale dlaczego ona jest w jego ramionach? Przytulona do niego? Zaraz czy ja mam na sobie jego bluzę? - Zastanawiała się. Zdecydowanie miała na sobie jego bluzę. Patricia nie chciała się ruszyć, by nie zbudzić chłopaka, chyba nie wiedziała by jak wytłumaczyć zaistniałą sytuację. Z resztą nie chciała się do tego przyznać, ale było jej całkiem wygodnie. Po chwili poczuła, że Miller się budzi. Szybko zamknęła oczy i zaczęła udawać, że śpi. Gdy poczuła, że również jest zdezorientowany postanowiła ''się obudzić''. Zamrugała parę razy, ziewnęła, żeby było realistycznie. I spojrzała na chłopaka. Ten patrzył na nią z uśmiechem na ustach. 
- Hej. - Powiedział zachrypniętym głosem. 
- Hej. - Odpowiedziała. Leżeli tak wtuleni w siebie. - Wiesz, że jesteś całkiem wygodny? 
- Wiele dziewczyn już mi to mówiło. - Stwierdził uśmiechnięty. 
- Wiele dziewczyn? Mama się nie liczy. 
- Bardzo śmieszne. Jak coś ci się nie podoba to możesz ze mnie zejść. - Oboje popatrzyli na swoje ciała, które były tak blisko siebie i dopiero teraz zdali sobie sprawę z tego jak to wygląda. Odsunęli się od siebie jak najszybciej. Skończyło się to tak, że Patt znalazła się na drugiej połówce materaca, a Miller leżał na podłodze. Oboje zaczęli się śmiać. 
- O matko! Czy ty widzisz, jak my się zachowujemy? - Zapytała śmiejąc się dziewczyna. 
- Widzę. Zupełnie jak nie my. Co się z nami dzieje? - Zapytał chłopak przestając się śmiać. 
- Myślę, że zmagamy się z naszymi uczuciami. - Stwierdziła dziewczyna. - A tak z innej beczki, skąd ja mam na sobie twoją bluzę? 
- Obudziłem się w nocy i zobaczyłem, że się trzęsiesz. Więc okryłem cię nią. - Powiedział Eddie lekko się rumieniąc. 
- Dzięki. - Dała radę tylko wybąkać dziewczyna. 
- Widzisz jaki ze mnie romantyk? - Zapytał z dumą Miller. 
- No, nie da się ukryć. Szczególnie jak śmiejszesz się z całujących par z Alfiem. - Odpowiedziała Williamson. - Jak myślisz, która godzina? 
- Może gdzieś tak koło 11.00? 
- Dziwne, że nas jeszcze nie szukają. Dobra nie ma co siedzieć. Wstawaj poszukamy jeszcze czegoś. - Zadecydowała Patt
- Boże, kobieto. Myślisz, że co tu znajdziemy? - Zapytał blondyn przewracając oczami. Niechętnie wstał. Patricia też się podniosła i podeszła do przyjaciela. 
- No cóż, dziękuję ci za ciekawą noc. - Powiedziała po czym przytuliła się i pocałowała chłopaka w
policzek. Eddie uśmiechnął się do siebie zadowolony. Brunetka jednak odsunęła się. - Sorki, sama nie wiem dlaczego to zrobiłam.
- Nic się nie stało. - Mruknął Miller. Po chwili oboje zaczęli przeglądać ostatnią część strychu. Przy okazji wymieniając się spojrzeniami jak w romantycznych filmach. Gdy chłopak patrzy z dziewczynę, ta później zerka na niego, a ten udaje, że tego nie widzi i tak w kółko. No po prostu takie spojrzenia full romantic. Po jakimś czasie usłyszeli ruch przy drzwiach. Zaraz po tym te otworzyły się i na strych weszli członkowie Sibuny. 
- Która jest godzina? - Spytała Patricia. 
- 12.00. Jest teraz lunch. Dlatego przyszliśmy. Nie było was na lekcjach. - Powiedział Fabian. 
- Nie może być. - Warknęła Williamson. - Nikt nie zauważył naszej nieobecności wcześniej? 
- Nie. Ja byłam zajęta sobą. - Oznajmiła radośnie blondynka. - A wy lepiej powiedzcie co tu się działo. Ha? Ha? No czekam. 
- Nic się nie działo. Drzwi się zacięły i nie umieliśmy wyjść. - Eddie popatrzył lekko zakłopotanym wzrokiem na Patricię, ta również patrzyła na niego. 
- I tak się prędzej czy później dowiem. - Westchnęła teatralnie Amber. 
- Oby później. - Szepnął Miller tak, że tylko Patt go usłyszała. 
- Dobra musimy się iść przebrać i lecieć na lekcje. Coś czuję, że będziemy dziś siedzieć razem w kozie Eddie. - Patricia pociągnęła za rękę chłopaka i oboje wyszli ze strychu. 



Tak jak Patricia przypuszczała ona i Miller dostali kozę i właśnie teraz zmierzali do sali w której mieli odbyć swoją karę. Nie obyło się przy tym bez dogryzania sobie i innych rzeczy. Weszli niechętnie do sali. Obydwóm burczało w brzuchach już dobrą godzinę, ponieważ nie zdążyli nic zjeść. 
- Zaraz padnę. Jestem taka głodna, że zwariuję. - Jęczała Williamson. 
- Możesz nie gadać o jedzeniu. Wtedy jeszcze bardziej burczy mi w brzuchu. Gdzie jest ten Alfie? - Czarnoskóry miał przynieść im coś do jedzenia. Ale po drodze utknął w kuchni. Zajadając się obiadem. 
- Zabiję go jak przyjdę. - Obiecała Trixie. 
- A ja ci pomogę. - Dołączył się blondyn. Niechętnie weszli do klasy i usiedli w ławce. Po chwili zjawiła się nauczycielka. 
- Dziś nie będziecie bezczynnie siedzieć i wpatrywać się w sufit. Pójdziecie do biblioteki. Eloise potrzebuje pomocy. Pomożecie jej w segregowaniu książek. Para wymieniła między sobą zrozpaczone spojrzenia i poddani ruszyli w stronę biblioteki. 
Po godzinie i ulgą wymalowaną na twarzach wyszli na korytarz szkolny. 
- Jak jeszcze zobaczę jakąś książkę to nie wytrzymam. - Jęknął Miller.
- Pójdę jeszcze tylko do mojej szafki i możemy iść do domu Anubisa. - Powiedziała Patricia i poszła w kierunku swojej szafki. Wsadziła tam niepotrzebne książki i wróciła do swojego przyjaciela. Ten objął ją ramieniem a ona objęła go w pasie i ruszyli w kierunku wyjścia. 



***


Każdy człowiek miewa w życiu takie chwile w których chciałby zniknąć, zapaść się pod ziemię. Czy to ze wstydu, czy ze strachu. Na pewno każdy w was chciał kiedyś zniknąć z danego miejsca. Jeśli nie, no cóż też tak bywa. Jednak Lydia Hudson, która w piątek zmierzała do kawiarenki położonej dość spory kawałek od akademików chciała zniknąć lub po prostu ucieknąć, gdzie pieprz rośnie. Wolałaby już by już być na znienawidzonej przez nią matematyce niż iść na spotkanie ze starym znajomym. No, ale zgodziła się. Jej duma nie pozwalała na ucieknięcie. Obawiała się tego spotkania. Miała jakieś złe przeczucie. Dziewczyna dochodzila już do nie dużej kawiarenki. Bardzo często przychodziła tu po szkole, by odpocząć od ''kolegów i koleżanek'' z akademika. W tym miejscu panowała cisza i spokój. Weszła powoli do środka i rozejrzała się dokoła. Dylana jeszcze nie było. To dobrze. - Pomyślała zadowolona. Usiadła przy wolnym stoliku przy oknie. Po chwili podszedł do niej młody chłopak.
- Co podać? - Zapytał.
- Jesteś nowy. - Szepnęła dziewczyna. Zaczęła się zastanawiać gdzie podziała się Melody, kobieta w średnim wieku która zwykle tu obsługiwała.
- Słucham?
- Co? Nic, nic. Gdzie Melody? - Zapytała speszona. Już spaprała całą sprawę. Mimo, że miała tylko zamówić coś do picia.
- Ma wolne. - Odpowiedział zdziwiony pytaniem chłopak. Zaciekawiła go ta drobna ruda dziewczyna. - No to co podać?
- Poproszę cappuccino.
- Już się robi. - Hudson posłała mu słaby uśmiech, który nastolatek odwzajemnił. Nagle Lydia doznała olśnienia. Nawet nie spojrzała jak ma na imię. Geniusz nie ma co. - Warknęła na siebie w myślach. Zresztą i tak, po co jej chłopak? Znając takich nawet nie zwróciłby na nią uwagi. Na pewno za nim chodziły tłumy dziewczyn. Był wysoki, miał blond włosy, był szczupły. Ogólnie przystojny. A ona? Niewysoka dziewczyna z nie wiadomo jakim kolorem włosów. Czy to brąz? Czy rudy? Oczy nie ''hipnotyzujące''. Lydia miała kompleksy odkąd się tu przeprowadziła. Nie była nikim wyjątkowym. Nie wyróżniała się z tłumu. W sumie to nikt jej nie zauważał.
- Oto zamówienie. - Powiedział chłopak kładąc napój na stolik jednocześnie wyrywając dziewczynę z zamyślenia.
- Dzięki. - Odpowiedziała cicho Hudson.
- A tak w ogóle to jestem Cory.
- Lydia. - Przedstawiła się nastolatka po czym uścisnęli sobie ręce. Evans spojrzał jeszcze na dziewczynę po czym wrócił z powrotem do pracy. Dziewczyna patrzyła chwilę na pracującego nowego znajomego, a potem zaczęła patrzeć przez okno. Parker spóźniał się już 10 min. Rudowłosa wiedziała, że tak będzie. W sumie z jakiej racji chciałby się z nią spotkać. Pewnie ktoś go zatrzymał i stwierdził, że nie przyjdzie. Hudson zamyśliła się. I nie zauważyła jak do kawiarenki wszedł chłopak.
- Hej. - Odezwał się niepewnie brunet. Dziewczyna podskoczyła na krześle, nie zauważyła obecności swojego kolegi.
- Hej. - Odpowiedziała.
- Sorki za spóźnienie, ale nie umiałem trafić. - Dylan uśmiechnął się i wyciągnął zza pleców białego tulipana.
- Dziękuje. Mój ulubiony kwiat.
- Wiem. - Chłopak zamówił sobie colę i od tego czasu siedzieli w milczeniu. Nie wiedzieli jak zachować się w swoim towarzystwie. - Ładnie tu. - Stwierdził Parker rozglądając się po pomieszczeniu.
- Zawsze przychodzę tu popołudniu. Tylko tu mogę posiedzieć w spokoju i ... - Dziewczyna urwała. Nie chciała od razu zdradzać wszystkiego przypadkowemu chłopakowi. Nie wiedziała, czy może mu zaufać. Nie chciała by potem okazało się, że wszystko o sobie wygada. Parker nie zamierzał z kolei naciskać na koleżankę. Wiedział , że jeśli Lydia będzie chciała to powie.
- Masz rację tu jest spokojnie. Przychodzisz tu sama czy z przyjaciółkami? - Zapytał z ciekawości chłopak.
Na te pytanie Hudson tylko spuściła głowę, i zaczęła patrzeć się tępo w blat stołu. Brunet zauważył to. - Nie chciałem, żeby cię to jakoś dotknęło. Czy coś. Przepraszam.
- W porządku. Nic się nie stało. - Dziewczyna nadal nie podniosła wzroku. Przed oczami miała wszystkie sceny z akademiku z udziałem swoich współlokatorek.
- Hej. No rozchmurz się. Co się stało z tą przebojową Lydią Hudson, która nie pozwoliła sobą pomiatać? - Zapytał chłopak starając się przykuć na sobie uwagę dziewczyny.
- Przeprowadziła się. - Szepnęła cicho rudowłosa.
- I po prostu znikła?
-Tak. - Lydia postanowiła w końcu spojrzeć na Parkera. Ten patrzył na nią z zaciekawieniem. Postanowił zmienić temat.
- W jakim akademiku mieszkasz?
- W domu Hathor.
- I jak jest?
- Do dupy. A ty?
- W Anubisie. - Odpowiedział z uśmiechem na ustach Dylan.
- Zazdroszczę Ci. Widziałam w szkole mieszkańców tego akademika. Wszyscy są ze sobą na prawdę blisko co?
- Tak. Ale ja chyba jestem jedynym wyjątkiem. Mam wrażenie, że tam dzieje się coś niezwykłego, ale tylko ja o tym nie wiem.... Ej no nie patrz na mnie jak na jakiegoś pomyleńca. - Oboje zaśmiali się.
- Nie zapominaj co się działo w Ameryce. Przecież tam nic nie było normalne. - Stwierdziła już w lepszym humorze Lydia.
- Coś jak Paranormal Activity. Brakowało ciebie tam, wiesz?
- Nie kłam. Niby kto za mną tęsknił? - Zapytała z nadzieją, że odpowie jej jedno imię należące do jej byłego chłopaka. Ja - Pomyślał Dylan.
- Jo. - Hudson przypomniała sobie o byłej przyjaciółce.
- O matko, co u niej?
- Dobrze się ma. Wiesz, że za bardzo z nią nie gadałem. W sumie z tobą też nie.
- Teraz możemy to zmienić. - Uśmiechnęła się Lydia. W środku poczuła jakieś ukłucie. Zaczynała mieć nadzieję. Dawno nie czuła tego uczucia. Zaczynała wierzyć, że może wszystko się ułoży. Miała nadzieję, że dzięki temu tu siedzącemu naprzeciw chłopakowi jej życie się zmieni na lepsze.


                                                                                    

Szczerze, bez bicia przyznam się, że zawaliłam ten rozdział. Nie należy do najgorszych w porównaniu z moimi pierwszymi rozdziałami. Ale nie wyszedł tak jak chciałam. Mam nadzieję, że ilość Peddie w opowiadaniu wystarczy. Wiem, że chcecie by byli już parą, ale wszystko w swoim czasie. Jak widzicie ich relacja jest na dobrej drodze do tego ^^ Ogólnie blog o tej jednej parze, a wprowadzam tu jeszcze innych. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. Ale cóż, inni też są ciekawi. Mam takie plany, ale wątpię czy ktoś ze mną wytrzyma do samego końca. Póki co nie poddaję się i piszę. Dla siebie, dla was. Dzięki wam to wszystko jest. Tyle wyświetleń, tyle
komentarzy pod postami. No przebiło mi już 40 tys. wyświetleń *.* Strasznie dziękuję. Nigdy nie pomyślałabym, że do tylu dojdę. Jestem wam ogromnie za to wdzięczna. 
Jak widzicie są dwie nowe postacie. Stydia ♥ Mój paring ever. W serialu nie są parą, ale cii... xd Jeszcze będą. Dodałam ich, ponieważ póki co nie chce zakładać nowego bloga, a do tej historii mi pasują, mam nadzieję, że ich polubicie. Mój kochany Dylan. Teraz mu włoski urosły i wygląda przeuroczo. Kiedyś za niego wyjdę ^,~ Zobaczycie. No cóż, nauki strasznie dużo, więc najwcześniej nowy rozdział pojawi się w weekend, jeśli nie to za 2 tygodnie. 
Następny rozdział za 20 komentarzy. Nie mam pojęcia dlaczego cały czas to piszę xd Po prostu po przeczytaniu napiszcie parę słów w komentarzu. To daje motywację. ^^
Do następnej notki 

Stevie 

P.S  Kocham was wszystkich ♥ Dzięki wam piszę.