niedziela, 18 maja 2014

Rozdział 37

Nie chcę śnić bez Ciebie
Nie chcę krwawić bez Ciebie
Zrobię wszystko co tylko chcesz
Bo wiem, że ty spłoniesz ze mną
{Burn with you}


Głowa bolała ją niemiłosiernie. Ledwie wytrzymywała te tortury. Przecież teraz miało być wszystko dobrze. Nic już ją nie łączyło z Wybraną i Obrońcą. Ona ją zapewniała. Mówiła, że teraz będzie już dobrze. Chyba, że kłamała. Wściekła zbliżyła się do niej. 
- Musimy pogadać. - Warknęła i pociągła ją w ustronniejsza miejsce. 
- Czego chcesz? Nie możemy wyglądać podejrzanie. - Syknęła, przeszywając rozmówczynię spojrzeniem. 
- Obiecałaś, że teraz będzie po wszystkim. 
- A nie jest? 
- Nie. Głowa mi pęka. To nie jest normalne, od tego wieczoru nie przestaje. - Mimowolnie w oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Teraz nie była pewna czy zrobiła dobrze ufając jej. 
- Przejdzie. Weź aspirynę, apap, ibuprom. Co tam chcesz. Nie wiesz, że istnieje coś takiego, jak tabletki przeciwbólowe? - Warknęła rozglądając się dookoła czy nikt się nie zbliża. 
-  Zaczynam żałować, że dołączyłam. - Szepnęła, czekając na jej reakcję. Oczy rozmówczyni z ciemniały, a źrenice zwężyły się. 
- Nie masz wyjścia. Pomogłam ci. Zrzuciłam z ciebie twoje żałosne przeznaczenie. 
- Wiem. Po prostu nie potrafię się skupić przez tą cholerną głowę.
- Nie mój problem. - Warknęła Ona po czym zauważyła przechodzącą niedaleko rudowłosą dziewczynę. - Za niedługo pozbędziesz się jej. Czy nie warto trochę pocierpieć? 


***

Tydzień później 


Była już końcówka listopada i dwa dni wcześniej nadeszło gwałtowne ochłodzenie. Wychodzenie bez ciepłej kurtki, szalika i rękawiczek było prawie niemożliwe. Chyba, że chciało się nabawić jakiejś choroby. Przez cały ten tydzień Sibuna dała sobie spokój z tajemnicami i poszukiwaniami krzyża. Nikt nie miał ochoty niepotrzebnie zawracać sobie tym głowę. Każdy chciał się odprężyć. Można powiedzieć, że mieszkańcy domu Anubisa oddalili się trochę od siebie. Każdy trzymał z kimś. Potworzyły się grupki dwu-trzyosobowe. Mieszkańcy domu Anubisa, którzy zawsze trzymali się razem, zaczęli się od siebie odsuwać. Oni tego chyba nie widzieli, ale Dylan który przebywał krócej w akademiku niż reszta widział równicę. Gdy trafił do domu Anubisa wszyscy się wspierali i można powiedzieć, że tylko Joy troszeczkę była wtedy na uboczu. Pamiętał jaka była dla niego wtedy miła. Zauroczyła go. Gdzie to się podziało? Jedne imię mimowolnie nasunęło mu się na myśl. Lydia. Obiecał, że zapomni o tej dziewczynie. Joy mu pomaga. Musi się postarać. Inaczej wiecznie będzie cierpiał.
- Dylan! - Usłyszał wołanie za sobą. Przystanął i poczekał. Od początku jego obecności w akademiku wydawało mu się, że coś się tam dzieje. Coś nie do końca normalnego. Szóstka z jego współmieszkańców cały czas coś ukrywała. Wymykali się gdzieś, robili jakieś tajemne spotkania. Czasami miał wrażenie, co prawda głupie, ale tak mu się wydawało, że ten dom żyje i skrywa wiele tajemnic. Zauważył, że Fabian doszedł już do niego.
- Chciałeś coś? - Zapytał Parker nadal rozmyślając.
- Tak. Mogę z tobą się przejść do szkoły? - Zapytał trochę niepewnie Rutter.
- Skoro na ciebie poczekałem, to raczej tak. Stało się coś?
- Nie... Znaczy, może... - Brunet zaczął plątać się w odpowiedzi. Chciał się najpierw wygadać komuś, a Dylan nadawał się do tego, ponieważ sam miał problemy z dziewczyną, ale teraz nie był już tego pewien czy powinien zdradzać komuś swoje przemyślenia.
- Coś z Niną?
- Tak. - Odetchnął z ulgą. - Jakoś wydaje mi się, że między nami nie jest ostatnio najlepiej. Unika mnie, jest tajemnicza, czasami mnie zbywa.
- Przykro mi stary. Niestety wiem jak się czujesz. Sam mam problemy z dziewczynami. - Westchnął ciężko Parker. Przynajmniej nie był jedyny.
- Wiem. Właśnie dlatego postanowiłem z tobą pogadać. Lydia wydawała się naprawdę spoko.
- Rzeczywistość potrafi ranić.
- Aż za dobrze o tym wiem. - Uśmiechnął się smutno Fabian.
- No to jak to z Niną jest? Od kiedy wam się nie układa? - Dylan postanowił zmienić temat. Nadal bolało go to co zrobiła Hudson.
- No cóż, po Halloween było wręcz idealnie, jakieś dwa, trzy tygodnie temu zaczęło być coś nie tak.
- Może spróbuj dać jej trochę czasu? - Zasugerował Parker. Jakaś myśl zaczęła mu świtać w głowie, ale nie umiał sobie jej przypomnieć. Halloween. Co takiego wydarzyło się w Halloween?
- No właśnie próbuje, ale boję się, że ją stracę.
- Nie stracisz. A tak z innej beczki. Mogę się ciebie o coś spytać?
- Wal śmiało. - Zapewnił Rutter.
- Tobie też ten dom wydaje się taki dziwny? - Dylan zauważył jak twarz kolegi stężała i stał się spięty.
- Co masz na myśli?
- Ten dom, nie jest ogromny jednak odnoszę wrażenie, że dzieje w nim się coś złego. Skrywa niejedną tajemnicę.
- Wydaje ci się. To przez to, że wspomniałem o Halloween? Słyszałeś pewnie wtedy o tym jak Patt narzekała, że napadł ją jakiś zamaskowany mężczyzna w domu strachu? Ona nie potrafi po cichu rozmawiać. - Chłopak próbował zmienić temat. Nie mogła kolejna osoba dowiedzieć się o Sibunie. Dylan miał już zaprzeczyć, że to nie przez to. Ale przypomniał sobie, że faktycznie słyszał tą rozmowę. Jeszcze wcześniej umówili się na jakieś spotkanie. Jak to brzmiało? Jakby nie był wtedy z Joy, to może by pamiętał. Sabuna? Siebuna? Olśniło go. Gdyby był w kreskówce pewnie nad jego głową zapaliła by się żarówka. Zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy.
- Zamaskowany mężczyzna? - Powtórzył aby się upewnić.
- Tak.
- Joy w parku wtedy też ktoś zamaskowany zaatakował. - Fakty powoli zaczynały się łączyć ze sobą. Dylan wiedział, że powoli dochodził do jakiegoś rozwiązania.
- Naprawdę? Ten sam? - Fabian wydawał się również zainteresowany nowymi informacjami.
- Nie wiem. Facet odbiegł zanim się pojawiłem. - Chłopakowi przypomniało się co Joy wtedy powiedziała. Pamiętał co powiedziała mu, przekazując słowa mężczyzny. ,,Jesteś mi potrzebna. Jest jeszcze jedna. Znajdź ją. Jesteście ważne.'' Doskonale to zapamiętał. Elementy układanki wreszcie zaczęły wyglądać jak jakiś obraz. Wydawało mu się to trochę niemożliwe zważywszy na to, że u Joy nie widział żadnych objaw, ale jeśli dobrze kombinował, to...
- Dylan, co się dzieje? - Zapytał Fabian, Parker wracając na ziemię odpowiedział również pytaniem.
- Czym jest Sibuna? - Szok wymalowany na twarzy Ruttera był nie mały. W jego głowie krążyło pytanie Jak się o tym dowiedział? 
- Nie wiem o co ci chodzi.
- Nie udawaj. Jak wtedy po Halloween Patricia opowiadała o tym facecie, słyszałem jak umawiacie się na spotkanie Sibuny. - Fabian przeklął na siebie i przyjaciół w myślach, że są tak nieostrożni z tą tajemnicą. Kolejna osoba się o tym dowiedziała. Za niedługo pewnie cała szkoła się dowie! - Warknął na siebie w myślach. Właśnie zamierzał koledze odpowiedzieć, ale dochodzili do szkoły, jeszcze ktoś by usłyszał.
- Przyjdź dziś o dwudziestej trzeciej na strych. Wszystkiego się dowiesz. - Westchnął zły Rutter i udał się w poszukiwaniu przyjaciół.


***


- Gotowa na dzisiejszy wieczór? - Patricia usłyszał głos tak dobrze jej znany przy swoim uchu. Postanowiła go zignorować i dalej próbować się uczyć. Po raz pierwszy była zestresowana jakimkolwiek wieczorem. Nie miała pojęcia co się podczas niego wydarzy, ani jakie jego skutki będą.
- Jaki wieczór? Idziecie na randkę? - Mimo starań aby randka Williamson i Eddiego została tajemnicą nie udało się to. Jedak Amber się dowie.
- Tak Ambs. Idziemy dzisiaj na randkę. - Dziwnie to słowo brzmiało w jej ustach i to jeszcze w stosunku do niej i Miller'a.
- Mogę iść z wami? - Zapytała blondynka robiąc słodką minę. Gdyby nie to, że ten wieczór miał należeć tylko do niej i blondyna, Patt pewnie zgodziła by się.
- Nie, nie możesz. To będzie randka. Dla dwóch osób. Dwóch. Mnie i Gaduły. Nikt więcej. - Zaczął powoli tłumaczyć przyjaciółce, że jest niemile widziana podczas ich randki. Tak ze smutkiem pokiwała głową.
- No trudno, ale i tak się cieszę, że w końcu idziecie na randkę! - Pisnęła szczęśliwa. Williamson musiała przyznać. Ona też była szczęśliwa. Z Eddiem. Wieczór zapowiadał się idealnie.
- Też się cieszę. - Przyznała się po cichu brunetka.
- Wreszcie to przyznałaś, że się cieszysz. - Miller uśmiechnął się triumfująco.
- Nigdy nie pytałeś, czy się cieszę.
- No racja, ale i tak wreszcie przyznałaś, że się cieszysz. A co się z tym wiąże? To, że lecisz na mnie. - Patricia przewróciła tylko oczami.
 - Zaraz to ty możesz wylecieć przez okno i na naszą randkę przyjdziesz połamany. - Odpowiedziała chłopakowi, dając kuksańca w bok.
- To chyba ten humor mi się w tobie najbardziej podoba. Zawsze jesteś taka upierdliwa.
- Dzięki. - Uśmiechnęła się złośliwie. - Za dużo czasu z tobą spędzam, udzieliło mi się. - Dodała po czym zamknęła szafkę i odeszła gdzieś indziej pouczyć się na następną lekcję. Ostatnio wszystko układało się w jej życiu. Była szczęśliwa, miała wspaniałych przyjaciół, póki co nie musiała się niczego obawiać. Nie mogła narzekać. Gdyby tylko nie ta cała sprawa z Wybraną, Obdarzoną czy czymkolwiek była, to było by idealnie. Cała ta sprawa wydawała się dziwna. Dziewczyna doszła do sali, w której zawsze odbywały się przedstawienia teatralne. Tylko tam mogła posiedzieć w ciszy i spokoju. Rozsiadła się na stojącej w rogu kanapie i zamknęła oczy. Wreszcie była sama. Ale nie na długo. Zaraz bowiem otworzyły się drzwi i do sali wszedł poddenerwowany Fabian. I można powiedzieć, że to był już koniec tego pięknego spokoju.
- Co się dzieje Fabs? - Zapytała brunetka podnosząc się do pozycji siedzącej i klepiąc miejsce obok siebie, nakazując chłopakowi usiąść. Ten jednak nie zwrócił na to uwagi i przechodził się po sali.
- Znowu nawalamy, Patt. Miał się już nikt nie dowiedzieć! - Warknął.
- Kto się dowiedział? Jak? - Zapytała zaskoczona dziewczyna.
- Dylan. Usłyszał jak po Halloween, kiedyś rozmawialiśmy o Sibunie. Poskładał sobie fakty i doszedł do tego, że w akademiku dzieje się coś złego.
- Powiedziałeś mu wszystko?
- Oczywiście, że nie! - Krzyknął Rutter.
- To co zrobiłeś?
- Powiedziałem mu, żeby o dwudziestejtrzeciej przyszedł na strych. Na spotkanie Sibuny.
- Przecież nie ma spotkania. - Poprawiła przyjaciela Williamson, zastanawiając się do czego Dylan doszedł w swoich poszukiwaniach.
- No to teraz jest! Nie mogą wszyscy wiedzieć! - Fabian tracił panowanie nad sobą.
- Spokojnie. Przecież nikomu nic się nie stanie. Panujemy nad sytuacją. - Próbowała uspokoić bruneta Patricia. Jednak z marnym efektem.
- A jeśli nie?! Ktoś może zginąć!
- Nikt nie zginie. Spokojnie. Pójdę poszukać reszty i przekazać o spotkaniu, a ty tymczasem posiedź tu sobie i ochłoń. - Rozkazała Williamson po czym ruszyła w kierunku drzwi. Jeszcze tego brakowało, aby najmądrzejszy z ich grupy przechodził teraz załamanie nerwowe.


***


Czym jest śmierć? Co się za nią kryje? Czy jest coś później, czy masz świadomość, co się z tobą dzieje? Czy nie ma już nic? Koniec, nie masz pojęcia co się dzieje? Tylko ciemność? Tak jakbyś śnił, ale bez snów? Te różne pytania krążyły Lydii odkąd się obudziła. Tyle pytań na temat śmierci i ani jednej odpowiedzi. Tak zawzięcie nie zastanawiała się na znaczeniem słowa ''śmierć'' i tym co za sobą kryje, nawet po śmierci taty. W sumie to było chyba przez to, że była wtedy mała. Ale teraz myśl o tym przerażała ją. Myśl o tym, że za niedługo może ją to spotkać. Wtedy gdy zamknie swoje oczy już na zawsze. Nie ucieknie od tego. Jak każdy. Ale jej los już był przesądzony. Chociaż może nie. Przecież tylko śniła, prawda? To był tylko koszmar senny, którego nie powinna nawet pamiętać. Powinna zapomnieć, ale nie potrafiła. To było za straszne. Ta niepewność, co się z tobą stanie po śmierci. Czy istnieje jakiś Eden, do którego trafisz? Czy twoja dusza trafi do innego ciała? Czy będąc w potencjalnym niebie będziesz ''żył'' jak teraz na ziemi? Zatrzęsła się na myśl o tym. Nie powinna. Tylko dlaczego ten koszmar do niej wracał i cały czas odtwarzał się jej w głowie?

Nie miała pojęcia gdzie jest. Wszędzie było ciemno. Jedyne co czuła to okropny ból w ramieniu oraz chłód bijący od ziemi. Leżała, tylko gdzie? Spróbowała się podnieść. Przysporzyło to tylko kolejną falę bólu. Znowu było coś nie tak. Była przerażona. Ona, nie ta osoba z którą była połączona. Wytężyła słuch starając się dosłyszeć jakieś rozmowy. I usłyszała nie rozmowy. Szepty. Szepty tysiąca ludzi. 
- Nie słyszę nic. Mówcie głośniej. - Jęknęła cicho. Szybko zamilkła, gdyż jej głos brzmiał jakoś nienaturalnie. Postarała się wyłapać jakikolwiek sens słów. Nic jednak nie rozumiała. Ani tego co ci ludzie szepczą, ani tego skąd ona to słyszy. W pomieszczeniu zrobiło się jasno. Lydia zmrużyła swoje oczy. Zamrugała parę razy i spostrzegła, że w pomieszczeniu znajduje się jakiś mężczyzna, a ona jest prawdopodobnie w piwnicy. 
- Jakież to żałosne. Obrońca już pogodził się ze śmiercią. - Zaśmiał się mężczyzna. Biła od niego siła i potęga, którą również usłyszała w jego głosie. Ostatkami sił podniosła się do pozycji stojącej. 
- Jaki Obrońca? 
- Jeszcze nie wiesz? W sumie się nie dziwię, te bachory również. Poinformuj je kim jesteś. 
- Nie rozumiem. Kim ty jesteś? - Jęknęła. Szepty które słyszała powróciły ze zdwojoną siłą lecz nadal sens ich słów pozostawał tajemnicą. 
- Jestem bóg Set. - Dziewczyna mimowolnie zadrżała. - Widzę, że się mnie boisz. I słusznie. Przekaż reszcie zanim twoje przeznaczenie cię dopadnie, że jedna osoba z nich została opanowana. Ona jest zdrajcą i nie można jej ufać. 
- Komu? - Hudson chwyciła się za głowę, głosy były nie do zniesienia. Set zaśmiał się z satysfakcją. 
- Doprawdy nie wiesz co się z tobą dzieje? - Rudowłosa pokręciła przecząco głową, na co mężczyzna znowu się zaśmiał. - Jesteś Obrońcą. To wszystko to są znaki. Twoim przeznaczeniem jest chronienie Jej, do momentu w którym zginiesz. A to nadejdzie niebawem. 
- Zginę? - Te słowo ledwo przeszło jej przez usta. 
- Owszem. Szykuj się na to. Dzięki zdrajcy przyjdzie to szybciej niż by się można spodziewać. - Po tych słowach bóg zniknął. Lydia stała jeszcze nadal będąc w szoku. Nagle poczuła potworny ból w brzuchu. Spojrzała w dół i dostrzegła wystający z niego sztylet. Zamarła i padła na ziemię. Ostatnim co dane jej było usłyszeć, był sens słów szeptanych przez ludzi "Śmierć jest blisko". A potem była już tylko ciemność. Umarła. 



Rano obudziła się niewyspana i cała spocona. Ręce jej się trzęsły i mogła by przysiąc, że boli ją brzuch w miejscu, które w jej śnie przebił sztylet. Nerwowo uniosła bluzkę i nie wierzyła w to co zobaczyła. Znajdowała tam się rana, którą na pewno przebił sztylet. Obok łóżka zauważyła wtedy tabletki przeciwbólowe. Czyżby zrobiła sobie coś wczoraj i nie pamiętała, bo zażyła tabletki?
Chodząc po szkole nadal nie potrafiła sobie przypomnieć co mogło jej się przytrafić. Chyba, że... Przecież to było niemożliwe, aby to był ślad po tym sztylecie ze snu. Przechodząc korytarzem zauważyła Dylana stojącego z roześmianą Joy. Poczuła ukłucie w środku. Jednak dziewczynie się udało. Prawie go zdobyła. Parker spojrzał w tym samym momencie w kierunku Lydii i ich spojrzenia się spotkały. Dziewczyna szybko odwróciła wzrok, a po jej ciele przeszedł dreszcz. Zapewniła go, że da mu spokój. Nie miała już mieć z nim wspólnego. Oprócz tego, że zdała sobie sprawę, że się zakochała. Sam tego chciał. Nic ich już nie łączy, a ona musi to po prostu przeboleć. Spojrzała ostatni raz w ich kierunku i to co zobaczyła mimowolnie
podłamało ją. Mercer jakby przeczuwając, że Hudson ponownie spojrzy w ich stronę przybliżyła się do Dylana i pocałowała go, nie zapominając o czułościach. Rudowłosa szybko odwróciła się na pięcie i pobiegła do wyjścia. Nie zdążyła zauważyć, jak brunet szybko odpycha od siebie Joy zapominając na chwilę o swojej złości na Lydię i chcąc za nią pobiec. Jedak Mercer skutecznie mu to utrudniła.
- Naprawdę chcesz za nią pobiec? - Znudzona oparła się o szafki.
- Tak. Chcę jej wytłumaczyć, że... - Chłopak zorientował się, że nie miałby co powiedzieć.
- Że co? Miałam ci pomóc o niej zapomnieć, czyż nie? A to już pierwszy krok. Widziała cię z kimś innym, więc teraz da sobie już spokój. - Do chłopaka słowa dziewczyny jakoś nie przemawiały, ale nie miał ochoty się z nią kłócić. I tak by mu to nic nie dało. A przecież chciał zapomnieć o Lydii, prawda? Czy może jednak pod wpływem emocji podjął złą decyzję? Nawet jeśli, duma jego nie pozwalała mu iść do dziewczyny po tym jak ją potraktował. Z resztą ona też nie była bez winy. To przez nią wszystko tak się potoczyło. Czasami jest tak, że chłopcy potrafią być mocno ograniczeni w zauważaniu szczegółów, takich jak triumfalne błyski w oczach Joy, czy może śmiejące się niedaleko nich dziewczyny z akademika Lydii, które beztrosko rozmawiały sobie o ostatnich wydarzeniach.


***


Lydia wypadła ze szkoły ze łzami w oczach. Chciała spełnić życzenie chłopaka. Zapomnieć, ale nie potrafiła. Pomógł jej i ona obdarzyła go tym wyjątkowym uczuciem. Tym które jest dla tej najważniejszej osoby. Tym, którym kiedyś darzyła kogoś innego, a kto zostawił ją bez słowa wyjaśnienia i złamał jej serce. Teraz jej posklejane serce znowu zaczynało się rozpadać na kawałeczki. Blizn na nim było już za dużo. A każda przykra rzecz przeszywała jej serce jeszcze bardziej. Dylan całujący się z Joy. Nie potrafiła przestać o tym myśleć, łzy mimowolnie płynęły jej z oczu. Bolało, bardzo bolało. Czym sobie na to zasłużyła? Czuła się jak porcelanowa lalka, która rozbiła się już na drobne kawałeczki, a niedawno została poskładana i sklejona. Jednak klej słabo trzymał. Znowu się rozpadała. I miała wrażenie, że już nie da rady się jej naprawić, a każda próba będzie się kończyła kolejnymi odpadającymi kawałeczkami. Przysiadała na jednej z ławek stojących niedaleko szkoły i usiadła na niej. Jej ciało przebiegły dreszcze pod napływem wiatru. Nawet nie wzięła kurtki. Siedziała płacząc i nie przejmując się tym, że marznie i może się rozchorować. Po chwili poczuła dłoń na swoim ramieniu. Podniosła głowę do góry. Musiała zamrugać parę razy, aby wyostrzyć sobie wzrok. Zobaczyła niebiesko-zielone tęczówki Amber. Popatrzyła na nią zdziwiona.
- Masz, załóż bo się przeziębisz. - Blondynka podała Hudson kurtkę, którą wzięła widząc wybiegającą ze szkoły dziewczynę.
- Dziękuję. - Rudowłosa postarała się uśmiechnąć, ale zamiast tego wyszedł jej grymas.
- Nie martw się. To ty będziesz z Dylanem. - Millington objęła ramieniem koleżankę i usiadła koło niej.
- Dlaczego? - Wychrypiała dziewczyna.
- Co dlaczego?
- Dlaczego jesteś dla mnie miła?
- Patt wytłumaczyła mi wszystko. Trochę to trwało, ale w końcu zrozumiałam i postanowiłam cię też przeprosić. - Blondynka uśmiechnęła się pocieszająco.
- Nie masz za co. Miałaś prawo mnie też osądzać.
- Ale też mam serce. Widzisz? Pomimo rozmazanego makijażu i spuchniętej twarzy nadal sądzę, że jesteś śliczna i będziesz szczęśliwa. A Joy po prostu lubi niszczyć czyjeś związki, starczy, że spytasz się Niny.
- Dzięki. Ale raczej wątpię, abym była szczęśliwa.
- Jeśli chcesz to możesz się do nas przeprowadzić. Ja, Patt, Eddie i Alfie cię popieramy. Resztę też przekonamy. I nie będziesz już musiała cierpieć.
- Nie. Nie przekonujcie. Nie chcę się przenosić. Obiecałam Dylanowi, że dam mu spokój. - Mimo swojej decyzji Lydia była bardzo wdzięczna Amber za to, że przyszła ją pocieszyć i pokazać, że popiera i wierzy w nią. Wszyscy sądzili, że ta blondynka nie jest mądra. Mylili się. Właśnie to udowodniła. Okazuje się, że potrafi być mądrzejsza niż większość, która wierzy w oskarżenia i opinie innych ludzi, a nie stara się poznać prawdy.
- Nie rozumiem cię. No ale nic. Pomożemy ci. Nie zostaniesz sama. A teraz chodź, doprowadzimy się do ładu i sprawimy, że Dylanowi szczena opadnie.
- Nie, nie mam ochoty. - Zaczęła wykręcać się Hudosn. Perspektywa powrotu do szkoły odpychała ją.
- Owszem masz ochotę. I na dodatek powiem ci, że od dziś jesteś moją nową, najlepszą przyjaciółką. - Millington dopięła swego i pociągnęła rudowłosą w kierunku szkoły. W sercu Lydii lekka iskierka nadziei błysnęła. Czyżby to właśnie Amber i Patricia były jej nadzieją. Czyżby mimo przeciwności losu, one nie pozwolą aby zatraciła się w sobie? Bolało ją to, jak Dylan ją potraktował, jak nie chciał słuchać jej żadnych wyjaśnień. Ale wraz z rozmową z Amber błysła mała iskierka. Iskierka nadziei, że mimo to jak ludzie ranią, ona jeszcze nie złamała się, nie poddała. Chociaż koniec wydawał jej się tak bliski. A w końcu jedna iskra wznieca już płonień.


***

Nadeszła godzina osiemnasta. Patricia z wyjątkowo drobną pomocą Amber zeszła po schodach prowadzących do holu domu Anubisa. Po raz pierwszy musiała przyznać, że się stresowała. Ubrana była w czarne spodnie i w miarę elegancką bluzkę. Oczy delikatnie przejechane eyelinerem, usta podkreślone za pomocą arbuzowego błyszczyka, włosy za namową blondynki przy końcach lekko podkręciła. Przy tej czynności nie obyło się bez kłótni, gdyż Williamson twierdziła, że brzydko jej w kręconych włosach, ale wreszcie obie dziewczyny poszły na ugodę. Efekt był zadowalający. Nie wystroiła się do przesady, czuła się pewnie w tych ubraniach. Dziewczyna stanęła koło Millera. Ten spojrzał na nią oszołomiony. 
- Mam coś na twarzy? - Zapytała, zwracając na siebie uwagę chłopaka. 
- Ty masz błyszczyk? - Odpowiedział pytaniem blondyn. 
- Pomysł Amber. - Mruknęła bez entuzjazmu. Ten wieczór w ciągu dnia zapowiadał się cudownie, a teraz? Coś nie za dobrze widziała najbliższe godziny. 
- Wyglądasz ślicznie. - Odpowiedział chłopak po czym wyciągnął zza siebie czerwoną róże. 
- Na co mi ten badyl? 
- Chciałem żeby było romantycznie. Nie jest? - Dziewczyna lekko pokręciła przecząco głową. - Trudno. Masz, zachwycaj się jak każda normalna dziewczyna. 
- Jeszcze nigdzie nie poszliśmy, a już mnie denerwujesz. - Westchnęła zagryzając wargę. - Idziemy? 
- Tak. - Chłopak otworzył przed dziewczyną drzwi i oboje ruszyli w kierunku stojącej przed domem taksówki. Samochodem jechali w ciszy, aż końcu dotarli co centrum. Na randkę poszli do wykwintnej restauracji. Oboje usiedli przy stoliku zamówili jedzenie i siedzieli w ciszy. 
- Ładny wystrój tu jest. - Zagadnął chłopak lekko spięty. Brunetka w duchu uśmiechnęła się. Przynajmniej nie tylko ona była spięta. Na około nich siedzieli ludzie elegancko poubierani, zachowujący się co najmniej dziwnie. Tak oficjalnie. Nie okazywali żadnych emocji. 
- Podoba mi się tamten obraz. Działa na wyobraźnie. - Williamson nie wierzyła, że to powiedziała. Zachowywali się nienaturalnie. Chyba udzielił im się ten nastrój panujący w tym miejscu. Nie potrafili zachowywać się jak zawsze. Nie dość, że atmosfera przytłaczająca, to jeszcze oboje skrycie pragnęli aby ten wieczór był idealny. Zamienili ze sobą jeszcze parę sztywnych uwag dotyczących wyglądu restauracji i pogody, a potem już w ciszy siedzieli czekając aż przyniosą im zamówione dania. I wreszcie się doczekali. Co prawda w smaku nie było to najgorsze jedzenie, ale oboje chyba oczekiwali czegoś innego. 
- Smakuje mi te jedzenie, a tobie?
- Mi też. - I tam tym się skończyło. Jedli w ciszy. Nie potrafili swobodnie ze sobą porozmawiać. Wreszcie Eddie postanowił przerwać tę drętwom randkę. 
- Wychodzimy? 
- Zdecydowanie. - Patricia z ulgą pomyślała o wyjściu z tego miejsca.  Miller zamówił rachunek, po czym oboje wyszli z restauracji. 
- Co to było? - Zapytał chłopak odwracając się do przyjaciółki. 
- Nie mam pojęcia, ale tak to my się chyba jeszcze nie zachowywaliśmy. Tak sztywno. 
- Nigdy więcej na randkę do restauracji. 
- Potwierdzam. - Zapewniała blondyna Patt
- O czyli przyznałaś, że nie jest to nasza ostatnia randka. - Uśmiechnął się usatysfakcjonowany Miller. 
- No raczej nie. Chyba, że chcesz. 
- Nie, nie chcę. No to może przejdziemy się do parku? - Zaproponował blondyn i podał rękę Williamson. 
- Z wielką przyjemnością. - Dziewczyna uśmiechnęła się i ruszyła z przyjacielem. Nigdy nie czuła, że tak
potrzebuje kogokolwiek do szczęścia, ale w tej chwili nie potrafiła sobiewyobrazić, że Eddiego mogło by zabraknąć. Potrzebowała go. Zakochała się w nim. 
- Wiesz, że jesteś wyjątkowa? - Zagadnął dziewczynę Miller.
- Wiem. Stwierdziłeś, że nie ma bardziej upierdliwej dziewczyny ode mnie. 
- Fakt. Ale nie tylko dla tego. Sama przyznasz, że łączy nas coś. 
- Łączy nas coś. Spokojnie nie mam zamiaru zaprzeczać. Ale ja nie jestem wylewna, nie okazuję czułości tak jak Amber. - Patricia chciała rozwiać wątpliwości Millera, nie dawać mu nadziei, że będzie taką słodką dziewczyną klejącą się na każdym kroku do chłopaka. 
- Ja także. Przecież nie musimy tego robić. Jesteśmy idealni razem, ale na swój sposób. Nikt nas nie zmieni. - Eddie uśmiechnął się dodając otuchy brunetce. Tak na prawdę Patricia nigdy nie miała chłopaka. Nie wiedziała jak to jest. Ale chciała się dowiedzieć. 
- Wiesz, że byłeś pierwszym chłopakiem z którym się całowałam? - Wyszeptała Patricia zagryzając spierzchnięte wargi. Chłopak przystanął i spojrzał na przyjaciółkę. W tej chwili mimo tej swojej pewności siebie i zadziornego charakteru, chłopak widział w niej małą, delikatną dziewczynkę odsłoniętą na całe zło świata. Musiał ją ochronić, dbać o nią. Chciał z nią być, chciał być jej obrońcą. Chociaż nigdy nie przyznał by się do tego na głos. Blondyn przybliżył się do Patrici, chwycił w swoje dłonie jej twarz i szepnął. 
- Chciałbym być też ostatnim. - Dziewczyna widziała w oczach Millera taką czułość, troskę i chyba miłość, że aż zrobiło jej się ciepło na sercu. Czuła się szczęśliwa. 
- Jeśli to oświadczyny, to nie zgadzam się. - Uśmiechnęła się, odsunęła lekko od chłopaka. 
- Jasne. Byłabyś wniebowzięta gdybym ci się oświadczył. 
- Chciałbyś. 
- Ano chciałbym. No to jak, teraz będziemy oficjalnie parą? - Zapytał patrząc z nadzieją na brunetkę. 
- Będziemy. Po takiej sztywnej randce w restauracji nie potrafiłabyś odmówić. 
- Urok oficjalnych randek. Na następny raz zostajemy w akademiku i zamawiamy pizze. 
- Zgadzam się. - Para skierowała swoje kroki w kierunku wyjścia z parku. Przechodzili koło różnych budynków, aż usłyszeli muzykę płynącą z jednego z lokali. Popatrzyli na siebie po czym bez słów ruszyli z kierunku z którego płynęła muzyka. Niedaleko nich była knajpka w stylu lat 50 a muzyka płynęła z szafy grającej. 
- Wejdziemy? - Zaproponował Miller, na co Patt skinęła głową i przekroczyli próg lokalu. Usiedli przy ladzie i zamówili po koktajlu. Siedzieli razem rozmawiając, drocząc się i śmieją. Oboje byli szczęśliwi. Lepszego wieczoru nie mogli sobie wyobrazić. Nagle brunetka zauważyła stojącą w rogu fotobudkę. Pokazała ją blondynowi. 
- W latach 50 były fotobudki? 
- Nie mam pojęcia. Ale chodź robimy sobie zdjęcie. Będziemy mieć pamiątkę. - Williamson pociągnęła chłopaka za rękę i po chwili oboje znajdowali się w środku. Wrzucili monetę i zaczęli robić różne miny. Kiedy miało już wyjść ostatnie zdjęcie Eddie przyciągnął do siebie dziewczynę i namiętnie pocałował. Patricia była zaskoczona, ale postanowiła odwzajemnić pocałunek. Błysło światło, a oni jeszcze przez parę sekund byli złączeni. Brunetka postanowiła już przerwać ten moment i odsunęła się. W tym momencie z automatu wyszły gotowe zdjęcia. 
- I jak wyszliśmy? - Zapytał blondyn, po czy spojrzał dziewczynie przez ramię. - Wydaje mi się, że ostatnie wyszło najlepiej. 
- Dlatego ja je zatrzymam - Patricia uśmiechnęła się przebiegle i schowała do torebki ich pasek ich wspólnych fotek. 
- To niesprawiedliwe. Nie można tak. 
- Można. - Williamson dała całusa w policzek chłopakowi po czym wyszła z budki. - Chyba powinniśmy się zbierać, spotkanie Sibuny później jest. Chodź. - Pociągła swojego chłopaka za rękę i ruszyli w kierunku wyjścia. Nie wyobrażała sobie, że stać ją na takie publiczne okazywanie uczuć. Pokazała co naprawdę czuje. Pokazała, że jest szczęśliwa, zakochana. Ale chyba o to chodziło prawda? Być szczęśliwym, póki można i pokazywać to otoczeniu. 


***


Patricia z Eddiem wrócili na dziesięć minut przed dwudziestą drugą. Weszli do akademika i ściągnęli kurtki. Wiedzieli, że zaraz zaczną się przesłuchania jak było i czy są już parą. W gabinetu wyszedł Victor. 
- Panna Williamson i pan Miller. Jak to dobrze, że zaszczyciliście nas swoją obecnością przed ciszą nocną. - Potężny głos woźnego rozgrzmiał po korytarzu. 
- Też się cieszę. Vik, nie mogliśmy przegapić upadania szpilki. - Uśmiechnął się zawadiacko blondyn. Twarz mężczyzny stężała. 
- Do pokoi. Natychmiast! - Krzyknął woźny po czym zszedł po schodach. 
- Już, już. Branoc Gaduło. - Powiedział chłopak po czym przytulił brunetkę i szepnął do ucha. - I dziękuję za dzisiejszy wieczór. 
- No już! Jazda do pokoi. 
- Branoc Eddie. - Odpowiedziała Williamson ignorując woźnego. Weszła po schodach i zaraz była przesłuchiwana przez Amber. Niestety musiała zdać jej relację z całej randki. 


***


Spotkanie Sibuny opóźniło się o półgodziny i dopiero o dwudziestej trzeciej wszyscy znaleźli się na strychu. Wszyscy członkowie Sibuny wpatrywali się w Dylana i czekali na jego reakcję. Opowiedzieli już mu o wszystkim. Teraz jego kolej. On niech coś powie. 
- Czyli Sibuna, to Anubis wspak? Tak? - Palnął bez zastanowienia chłopak. Przyjaciele wytrzeszczyli tylko na niego oczy. Dowiedział się tylu rzeczy, a on się pyta tylko o to? 
- Tak. I tyle, o nic więcej nie pytasz? - Zapytała Amber. 
- Chwilę, muszę sobie wszystko uporządkować. Nie jest tego mało. - Westchnął Parker przeciągając się. - Czyli ty Patt jesteś drugą Wybraną, bo pierwszą jest Nina? - Dziewczyny pokiwały głową. Dylanowi nie umknęło to, że Martin patrzy na niego z nieufnością. Nie chciał wnikać głębiej w jej relacje z Fabianem, ale chyba nie tylko ona była nie w porządku. 
- Gaduła jest także Obdarzoną. - Dodał Eddie. 
- Okey. Rozumiem. I musicie odnaleźć jakiś krzyż...
- Krzyż Ankh - Wtrącił Fabian. 
- Dokładnie, bo inaczej wszyscy umrzecie. Ja też? - Skoro dowiedział się o sekrecie to chyba też go to sięga. 
- Raczej tak. Dowiedziałeś się wszystkiego. - Odpowiedział Alfie. 
- I tego całego krzyża szuka Victor, Sweet i ta nauczycielka, jeszcze jakiś nauczyciel, jakiś Rufus i bóg egipski Set? Wiecie, że brzmi to abstrakcyjnie? - Zapytał. Spodziewał się wszystkiego, ale chyba nie aż tylu informacji. 
- Wiemy, nie nasza wina. - Odrzekła Williamson. 
- No dobrze. W piwnicy są jakieś korytarze? - Przyjaciele znowu pokiwali głowami. - Jest jakaś biblioteka na wzgórzu? - Znowu pokiwali. - Bogowie egipscy istnieją? - To to chyba było najbardziej nierealne. - No dobra, jest jeszcze coś? 
- Obdarzona na dwóch Obrońców. - Powiedział Eddie. 
- Dwóch? Na czym ich rola polega? - Zapytał, podejrzewając już coś. Odpowiedziała mu cisza. Nie wiedzieli. 
- Jak myślicie może Obrońca odczuwać emocje Obdarzonej? - Zapytał Parker modląc się w duchu by nie. 
- Nie wiem. Może, może nie. Trzeba poszukać informacji. A wiesz kto może być Obrońcą? - Umysł Fabiana jak i Dylana pracował na najwyższych obrotach. 
- Mam pewne podejrzenia. Ale muszę się najpierw upewnić, zanim te osoby w to wciągniemy. - Jeśli Dylan miał racje to wiedział już kim są Obrońcy. Nie chciał aby ta druga osoba nim się okazała. Chociaż powinno mu być to obojętne. W teorii powinno, ale naprawdę było? 


                                                                                                 

Palce mi już z tego pisania odpadają. Teraz przez najbliższe parę godzin pisałam ten rozdział. Nie jest najgorszy, ale mógł być lepszy. 
Najgorsze jest to, że podczas randki Patt i Eddiego nie oddałam ich charakteru. Obydwoje słodcy, mili i kochani, a przecież ta ich miłość nie na tym polega ;c Oni są tak idealni, bo nie pokazują tak sobie uczuć tych pozytywnych, oni okazują siebie uczucie poprzez kłótnie i inne. Zawaliłam to ;c Za to pomysł na randkę w połowie zawdzięczam Megi (Ambri). Masz ciesz się. Siedzisz przy mnie i mi marudzisz. 
Rozdział miałam napisać wcześniej, ale nie umiałam się za niego zabrać, a zbliża się koniec roku więc trzeba poprawić oceny. Fizyko, przybywam ;c 
Będę bardzo ordżinal i znowu zaproszę was na mojego drugiego bloga
Dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem myślałam, że was mniej zostało.