niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział 39

Miej serce kochanie
Jesteśmy zobowiązani się bać 
Nawet jeżeli, przez kilka dni
Będziemy sprzątać ten bałagan
{Run}


     Drzwi pobliskiego szpitala otworzyły się z głośnym hukiem. Do środka wpadło pięć zaaferowanych osób. Wszyscy szybko skierowali się do recepcji z nadzieją, że dostaną wszystkie informacje o stanie Lydii.
      - Poczekajcie tu chwilę. Pójdę dowiedzieć w której sali leży wasza przyjaciółka. - oznajmiła Trudy po czym podeszła do recepcjonistki.
      - Nie mogę uwierzyć, że ona jest tu. Wycierpiała się już wystarczająco. - Patricia mocno zacisnęła pięści i odetchnęła głęboko w celu opanowania się.
  - Mówię wam, to było straszne. Najpierw próbowałam ją pocieszyć, bo te wredne małpy znowu się do niej przyczepiły. Przytuliłam ją, a już w następnej chwili czułam jak się osuwa na mnie. Potem odwróciłam ją twarzą do siebie i widziałam jak po jej policzkach spływa krew. Tak jakby nią płakała. - opowiedziała Amber i po chwili sama zaczęła cicho pochlipywać. Alfie widząc to przyciągnął swoją dziewczynę do siebie i objął ją ramieniem.
  - To nie jest przypadkowe. Dlaczego akurat ona? - Eddie też tego nie rozumiał.
  Nie mieli pojęcia, co mogło się wydarzyć. I akurat on i Patricia chyba najbardziej martwili się o przyjaciółkę mimo, że starali się tego nie okazywać. Dla Millera rudowłosa była jak siostra, a siostry się chroni, przed złem tego świata.
  - Cóż musimy się tego dowiedzieć. - odpowiedziała Williamson po dość długiej chwili milczenia.
  - Dobra dzieciaki, już wiem w której sali jest Lydia. Chodźcie. - przyjaciele wstali z krzeseł, gdy tylko podeszła do nich opiekunka, po czym ruszyli wzdłuż korytarza.
  - Dylan! I co z nią? - brunet spojrzał jakby wyrwany z transu na Eddiego.
  - Nie wiem! Nikt nie chce mi nic powiedzieć! Nawet nie chcą mnie wpuścić! - krzyknął, a w jego oczach zalśniły łzy. - Trudy zrób coś. Błagam.
  - Spokojnie, gwiazdko. Zaraz porozmawiam z lekarzem. - odpowiedziała Rehman.
  - Nie powiedzą ci nic. Nie jesteś jej opiekunem. Nawet nie mieszka u nas w akademiku. - mruknął załamany chłopak.
  - No to teraz cię zaskoczę, gwiazdko. Jestem jej opiekunem. - wszystkie zdumione twarze zwróciły się w kierunku Trudy. - Gdy tylko Lydia wyjdzie ze szpitala, wprowadza się do naszego akademika. Już wszystko jest załatwione. Przekonałam Victora. - gospodyni uśmiechnęła się po czym zauważyła wychodzącego z gabinetu lekarza i poszła z nim porozmawiać.
  - Nie wierzę! Wreszcie się udało. - powiedziała Patricia.
  - Mam nadzieję, że będzie z nami w pokoju, pójdziemy razem na zakupy. - zaczęła piszczeć szczęśliwa Amber, jednak zaraz zamilkła widząc groźne spojrzenie przechodzącej obok pielęgniarki.
  - Tak w ogóle, to gdzie jest Fabian? Powiedział, że przyjedzie. - zapytał Parker przyglądając się przyjaciołom.
    - Coś go zatrzymało. Obiecał, że ci wytłumaczy jak wrócisz. A teraz idź zobacz co z nią. My będziemy cię kryć. - Eddie spojrzał porozumiewawczo na przyjaciela i popchał go w stronę drzwi od sali.
    Dylanowi nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Od razu wpadł do sali.  Jego przyjaciółkę otaczały różne urządzenia monitorujące jej stan zdrowia. Na łóżku zauważył leżącą małą, kruchą postać, która okazała się być Hudson. Brunet podsunął sobie krzesło koło łóżka i usiadł koło śpiącej dziewczyny.
     Była taka delikatna. Był zły na siebie, że pozwolił na to, aby jej stało się coś złego. Był zły na siebie, że nie dał jej się do końca wytłumaczyć. Zacisnął nerwowo pięści, jednak po chwili odetchnął i wziął w swoją dłoń, dłoń Lydii. Miał nadzieję, że się obudzi jednak po półtorej godzinie zdał sobie sprawę, że raczej już dziś z nią nie porozmawia. Musiał poczekać, lecz chciał aby dziewczyna wiedziała, że był tu. Zauważył na oknie jakiś zeszyt i długopis. Wyrwał z niego kartkę i nabazgrał na niej parę słówek, po czym położył kartkę na stoliku i wyszedł.

***

   Zaraz po tym gdy do domu Anubisa wpadła rozhisteryzowana Amber i oznajmiła, że Lydię zabrała karetka i, że Dylan pojechał do szpitala, brunet chwycił telefon przy okazji zauważając jak Nina i Joy wymieniają ze sobą porozumiewawcze spojrzenia. Szybko wybrał numer i po chwili usłyszał głos po drugiej stronie. 
  - Halo? 
  - Dylan, nie martw się zaraz z Trudy przyjedziemy do szpitala. Co z nią? 
  - Nie mam pojęcia, jest nieprzytomna. 
  - Słyszałem, że z oczu płynęła jej krew. - Powiedział nie za głośno Rutter. 
  - Tak. To raczej nie jest normalne. Fabian coś czuję, że ona też ma związek z tą sprawą. Jej nie może nic się stać! Rozumiesz?! - Zaczął krzyczeć po drugiej stronie Parker. 
  - Spokojnie stary, będzie z nią wszystko w porządku. Za chwilę przyjedziemy. Trzymaj się. - Zakończył rozmowę brunet, po czym odłożył telefon i zauważył wychodzącą z domu Ninę. A ta gdzie się wybiera? - Pomyślał, a po chwili zauważył, że Mercer aż nogi świerzbią, aby iść za Martin. Coś tu nie pasowało. I Fabian miał zamiar dowiedzieć się co. 
  - Fabs, stary. Zbierasz się?! - Krzyknął z przedpokoju Alfie. 
  - Nie jadę z wami. Powiedzcie Dylanowi, że później wszystko mu wyjaśnię. - Odpowiedział chłopak cicho podchodząc do przyjaciół, po czym na głos odpowiedział. - Nie jadę. Nogi mi odpadają. Chyba położę się spać. 
  - Nina też poszła się położyć. - Oznajmiła Joy przechodzącej obok Trudy. Czyli tylko chłopak widział jak jego dziewczyna wymyka się z akademika. Tylko dlaczego Joy ją kryła. 
  - Dobranoc. - Powiedział na odchodne po czym udał, że idzie do pokoju. Tak na prawdę Fabian skrył się za stojącym obok sarkofagiem. Poczekał aż wszyscy wyjdą, a teraz czekał aż wreszcie Mercer ruszy w kierunku drzwi. Po niecałych pięciu minutach zauważył dziewczynę skradającą się w stronę wyjścia a już po chwili zniknęła na zewnątrz. Chłopak niczym cień ruszył za koleżanką.
  Starał się iść za nią jakieś dwa, trzy metry aby go nie zauważyła, ale widać było, że nastolatka jest czymś tak zaaferowana, że nie zauważyłaby kogoś jakby był parę centymetrów od niej. Dziewczyna poszła w kierunku lasu, a brunet niczym cień podążył za nią.
    Tam szli jeszcze dość spory kawałek, aż wreszcie zauważyli postać opierającą się o drzewo. Ninę.
    - Oszukałaś mnie! - krzyknęła Mercer.
    - Nie bulwersuj się. - zaczęła spokojnie Nina. Wyglądała na znudzoną?
    - Nie powiedziałaś mi, że te całe przekazanie mocy tak na nią zadziała. - dziewczyna jęknęła żałośnie.
    Martin oderwała się od pnia i ruszyła w jej kierunku. Joy obleciał strach.
    - Czy nie tego przypadkiem chciałaś? Jej śmierci? Proszę masz to. Ona odrzuca tą moc. Nie przeżyje. - warknęła ledwo słyszalnie szatynka.
     Fabian kryjący się za pobliskim drzewem, z bólem wymalowanym na twarzy i z sercem łamiącym się na drobne kawałki, wszystko słyszał. Jak ona mogła? Jak mogła postępować tak osoba, którą kochał ponad życie?
    - Ja nie chciałam umrzeć!
    - A co to ma do rzeczy? Za niedługo cała ta sprawa się rozwiąże i nikt nie będzie o niczym pamiętał. Tym bardziej o niej. Daj spokój i ciesz się swoim Dylankiem. Na pewno przestał by cię lubić, gdyby się dowiedział o tym co jej zrobiłaś. - na usta nastolatki wkradł się drwiący uśmiech.
    Triumfowała. Teraz mogła patrzeć jak dziewczyna stojąca naprzeciwko niej powoli się rozpada.
   - Ty szmato! - krzyknęła Mercer i w przypływie odwagi rzuciła się na Ninę z pięściami. Żałowała tego wszystkiego, bo zawarła pakt z diabłem.
   Martin lekko odepchnęła dziewczynę od siebie, która upadła na ziemię. Nachyliła się nad nią.
   - Uważaj co mówisz.- warknęła i odeszła w stronę akademika.

***

   Dziewczyna powoli otworzyła ociężałe powieki. Uderzyło ją jasne światło. Z powrotem przymknęła oczy, po czym spróbowała jeszcze raz i jeszcze raz, przyzwyczajając swój wzrok do oświetlenia.
   Nie pamiętała co się stało, ani gdzie się znajduje. Obróciła głowę rozglądając się po pomieszczeniu. Całe urządzone na biało z irytująco brzęczącą lampą. Czyli wszystko wskazywało na szpital, tylko co ona tutaj robiła? Nagle wspomnienia uderzyły ją. Wyjście z Amber, kłótnia z dziewczynami z akademika i zasłabnięcie. Jej przemyślenia zostały przerwane, wraz z wejściem pulchnej pielęgniarki. Na pierwszy rzut oka nieprzyjemnej.
   - Widzę, że już się obudziłaś. - Stwierdziła melodyjnym głosem, który kontrastował z jej wyglądem zewnętrznym. - Jak się czujesz?
   - Trochę osłabiona. Ile tutaj leżę? - Zapytała Hudson głosem, który wcale nie przypominał jej głosu.
   - Od wczoraj popołudnia. Zemdlałaś i co dziwne z oczu płynęła ci krew. Badania już ci porobiliśmy i wszystkie wyszły bardzo dobrze. Omdlenie może być spowodowane małą ilością energii w ciele. Kiedy ostatnio jadłaś?
   - Nie wiem. - Przyznała się po cichu i niechętnie Lydia.
   - Od teraz masz regularnie jeść, chyba, że będziesz chciała z powrotem tutaj wrócić. Jutro, góra pojutrze powinnaś zostać wypisana.
   - Został ktoś poinformowany o tym, że tutaj jestem?
   - Tak. Twoja opiekunka Trudy, była tu przedtem z bandą dzieciaków. Szczerze mówiąc, jednego chłopaka musieliśmy odciągać od ciebie siłą. Chciał tu siedzieć. Jeśli nie w twojej sali to na korytarzu. - pielęgniarka uśmiechnęła się przyjaźnie na te wspomnienie.
    Za to rudowłosa nie wiedziała na której informacji powinna najpierw się skupić.
   - Moją opiekunką nie jest Trudy.
   - Z tego co mi wiadomo to jest. Wyjaśnisz sobie z nią to jutro. Teraz powinnaś odpoczywać. Nieźle wszystkich wystraszyłaś. - zanim dziewczyna zdążyła odpowiedzieć, kobiety już nie było.
   Głowa bolała ją mocno, czuła się wykończona i przestraszona? Co z nią było nie tak?
   Kątem oka zauważyła jakiś skrawek papieru na stoliku, który stał zaraz obok łóżka. Drżącą ręką chwyciła papierek i rozwinęła. Dzięki tym słowom, na jej bladą twarz wpłynął uśmiech.
Byłem dupkiem. Przepraszam.
                                   ~ Dylan 
***

    - Boże, Jerome dasz w końcu spokój? Co mi się może stać? - Mara wyrzuciła ręce w powietrze, odwróciła się na pięcie i starała się odejść od chłopaka.
    Tak bardzo pragnęła teraz spokoju.
    - Jaffray ty nie masz pojęcia co w tym domu się wyrabia! - krzyknął za nią Clarke.
    Przystanęła. Przecież oboje nie wiedzieli.
    - Że co proszę? - warknęła, wciąż odwrócona do niego plecami.
    - Nie wiemy co się w tym domu wyrabia.
    Nie wierzyła własnym uszom. Okłamał ją. On od początku wiedział.
    - Ty kłamco! - odwróciła się na pięcie.
    Brunetka wlepiła w chłopka swoje spojrzenie. Jeszcze chwila i wybuchnie.
    - Nie kłamię. - na dodatek, dalej brnął w to kłamstwo.
    - Przecież nie jestem głucha! Wiesz o wszystkim! Wiedziałeś od początku! - warknęła w stronę chłopaka i rzuciła się na niego, bijąc swoimi małymi piąstkami.
    - Przepraszam. Wiem o paru sprawach, ale nie o wszystkim. - tłumaczył Clarke, w międzyczasie kiedy dziewczyna go nie biła.
    Wiedząc, że Jaffray nie zamierzała przestać chwycił ją za nadgarstki. Jakaż ona zawsze była uparta! Dziewczyna cała czerwona na twarzy, oddychała ciężko.
    - Dlaczego mi nie powiedziałeś? - zapytała z wyrzutem.
    Byli w końcu parą. Czuła do niego coś więcej. Miłość. A związek pomiędzy dwojgiem ludzi,
oznaczał wzajemne zaufanie. Więc, czemu on jej nie ufał?
    - Bo jest coś jeszcze! Jaffray, do jasnej cholery! Ta cała sprawa nie kończy się na Sibunie. - powiedział za ostrym tonem. Nie chciał. 
     Orzechowe tęczówki dziewczyny, rozszerzyły się z zaskoczenia.
    - Jaka Sibuna?
    - Ten klub czy coś do czego należą Fabian i reszta. Jest jeszcze Stowarzyszenie i zły człowiek, z którym zawarłem nieprzyjemną kiedyś umowę. - nie chciał, aby znała prawdę.
    To mogło okazać się dla niej niebezpieczne.
    - Jerome, coś ty narobił?
    - To było dawno, ale on powrócił. I czegoś chce. Nie mogę cię na to narażać.
    Stali patrząc sobie prosto w oczy. U obojga widać było ogromna determinację. Ale czy dążyli do tego samego?
    - Mogłeś o tym wcześniej pomyśleć, bo ja nie mam zamiaru dać sobie z tą sprawą spokoju. Dowiem się o co chodzi w tym wszystkim. - jej głos brzmiał pewnie, choć ona sama tak się nie czuła.
    Była słaba i jedyne czego w tej chwili najbardziej pragnęła to przytulić się to tego imbecyla, lecz mimo to wyrwała się z jego uścisku, zdając sobie jednocześnie sprawę, że nadal ją trzymał, po czym obróciła się na pięcie i odeszła.

***

    Czy to możliwe, że właśnie teraz kiedy jej przyjaciółka, leżała w szpitalu z niewyjaśnionych przyczyn, ona czuła się tak bezpieczna? Ten cały dom, te wspaniałe osoby z które tu poznała. To wszystko. Czuła się spełniona i szczęśliwa. Dzięki jednej osobie czuła się także bezpieczna. Był tu. Cały czas przy niej. Nie opuścił jej. Za to coraz bardziej go kochała. Tak kochała, dzisiaj w szpitalu zdała sobie z tego sprawę. Nie wiedziała jak potoczą się ich losy. Jak wyjdzie ta cała sprawa z Set'em. Czy wyjdą w ogóle z tego cało. Ale wiedziała, że jak im się uda to chce być przy tym chłopaku. Ona ta twarda na zewnątrz dziewczyna. 
    - O czym myślisz? - usłyszała jego dźwięczny głos, przez co jej ciało przebiegł przyjemy dreszcz. 
    - O nas. - jej głos brzmiał słabo. 
    Miller wziął ją za dłoń, a ona opierała się o jego ramię. Mieli teraz chwilę czasu dla siebie. Siedzieli na łóżku dziewczyny i jak dotąd milczeli. 
     - A konkretniej? - spytał chłopak z charakterystyczną dla niego zadziornością w głosie. 
     - Myślę, że coraz bardziej się w tobie zakochuję. - te słowa nie pasują do niej. Więc dlaczego są najbardziej idealne właśnie w tym momencie? 
     - To już nie byłaś we mnie szaleńczo zakochana? - udaje rozczarowanie. 
     - Przykro mi. Najpierw nie byłeś w moim typie. W sumie dalej nie jesteś. - za tę uwagę dostaje jego łokieć między żebra. 
     Na pewno nie pozostanie mu dłużna i już po paru sekundach, blondyn się krzywi. 
     Obracają się do siebie. Ich twarze dzieli parę centymetrów. Świat powoli zanika. Zostają tylko oni. I gdy ich usta prawie się stykają, coś przerywa tę wspaniałą chwilę. 
     - Przepraszam, że przeszkadzamy. Chociaż w sumie to nie przepraszam. - do pokoju wszedł Dylan z cwaniackim uśmiechem, a za nim z mniej wesołą miną wkracza Rutter. 
     - Zapamiętam to sobie, gdy tylko będziesz całował się z Lydią. - odpowiada Eddie. 
     - Mamy do was sprawę. Chodzi o Sibunę. - głos Fabiana jest nieco spięty. 
     - Wołać resztę? - zapytała Patricia.
     - Nie. Wolimy to na razie omówić tylko z wami. - pospiesznie wytłumaczył Fabian,
     Był przygnębiony, widać to było na pierwszy rzut oka.
     - Znaczy Fabian woli. Ja w ogóle nie mam pojęcia o co chodzi. - dodał Parker.
     Eddie z Trixie spojrzeli na siebie. O co mogło chodzić?
     - Siadajcie i mówcie, co jest grane. - zgodnie z poleceniem Miller'a, tak zrobili.
     - Dziś kiedy wpadła Amber do domu, mówiąc nam o Lydii... - zaczął niepewnie Rutter. - widziałem jak Joy z Niną wymieniają ze sobą spojrzenia. Po chwili Nina wyszła, za niedługo po niej Joy. Więc postanowiłem je śledzić. - głos chłopaka lekko się załamał, a ręce zaczęły mu się trząść. - Poszły do lasu. Joy zaczęła mieć pretensje do Niny o to, że Lydia wylądowała w szpitalu. Nina na to, że przecież tak planowały, że się jej pozbędą, w końcu dla tego Joy przekazała swoją moc Lydii, a ona nie przyjmuje jej. Jej organizm odrzuca tę moc. - gdy chłopak dokończył, w pokoju zapadła cisza.
     Wszyscy przetwarzali nowe informacje. Na twarzy Dylana malowała się wściekłość, zmieszana z dezorientacją. Bo o jaką moc chodziło? Chłopak, byłby w stanie zerwać się w łóżka i polecieć do tych dziewczyn, by je ukatrupić.
      - Nadal nie mogę zrozumieć dlaczego chciałaby coś takiego zrobić. - odezwała się cicho Williamson.
      - Może to wcale nie ona? Jedyne wytłumaczenie jakie mi do głowy przychodzi to takie, że ktoś ją opanował czy coś. - Eddie nadal zastanawiał się nad tą sprawą.
      - A o jaką moc może chodzić? - zapytał Dylan.
      - Obrońca. - wyrwało się Patrici.
      I wreszcie większość z nich pojęła o co chodzi w całej tej sprawie.
      - Wybrana będzie miała dwóch Obrońców. Mercer musiała jakoś oddać jej swoją część mocy, a teraz jej ciało to odrzuca. - wytłumaczył dokładniej blondyn.
      - To ma senes i wyjaśniałoby, dlaczego Lydia czuła czyjeś emocje. Ona czuła twoje. -  wreszcie ta sprawa się wyjaśniła dla Parkera.
      - Tylko dlaczego one mówiły, że Obrońca zginie? - odezwał się Fabian.
      W pokoju ponownie zapadła cisza.


                                                                                                            

Przepraszam. 

Nie mam zamiaru się tłumaczyć, bo to nie ma sensu. Powiem tylko tyle. Jest mi przykro, że tak nawaliłam. Mam nadzieję, że wszyscy nie opuścili tego bloga i mnie. Chociaż sama bym tak zrobiła. 

Stevie 

PS. Za wszystkie błędy również przepraszam ;c 


poniedziałek, 30 czerwca 2014

Rozdział 38

Nie odtrącaj mnie od wszystkiego, czego potrzebuję
Uczyń moje serce lepszym miejscem
Daj mi coś, w co mogę uwierzyć
Nie odtrącaj mnie
Otworzyłeś właśnie drzwi, nie pozwól im się zamknąć
{All i need}    




 Miała wrażenie, że jest najbardziej żałosną osobą we wszechświecie. No bo, któż inny tak użala się nad sobą? Tak marnuje swoje życie? Wszystko na czym jej zależało zniknęło. Wszystko. Nie pozostało nic. Kompletnie nic. Tata zmarł, mama ma ją w głębokim poważaniu ujmując to trochę przyjemniej niż to jak sytuacja na prawdę wyglądała, wraz z przeprowadzką nowi znajomi jej nie zaakceptowali i stała się pośmiewiskiem, straciła chłopaka, na którym jej zależało. Ciągłe docinki, szepty, wyzwiska. Miała już dość. Czuła, że się rozpada. Ale jestem tylko człowiekiem, i krwawię, gdy się przewrócę. Kiedyś miała wszystko, była bogatą, rozpuszczoną, królową szkoły, gdy znalazła się a Anglii wszystko zniknęło, pomijając fakt, że nadal była bogata, tylko nikt o tym nie wiedział. Była głupia, kiedyś liczyły się tylko pieniądze, teraz zauważała swoje błędy. Żałowała, że traktowała niektórych po chamsku, ale cóż wtedy była rozpuszczoną gówniarą i teraz przyszło jej za swoje uczynki płacić. Tutejsze dziewczyny też były bogate, i nie mając zielonego pojęcia o niej przyczepiły jej etykietę. Etykietę osoby, którą można pomiatać. A ona zanim zdążyła wyjść z szoku, to było już za późno.
      Jeszcze ta cała sprawa z Dylanem. Nie chciał jej słuchać. Tak jakby nagle straciła głos. Nie mogła nic zrobić. Czuła się jakby podcięto jej skrzydła. Jakby była upadłym aniołem wygnanym z nieba brutalnie wygnanym z nieba i mocno zderzonym z ziemią. Łamię się i zapadam. 
     'Chcę, żebyś dała mi spokój' 'Nie chcę mieć z tobą nic do czynienia' Twoje słowa w mej głowie, noże w sercu. 
      Musiała skończyć przeżywać na nowo ciągle tego samego. Nic to i tak nie daje. Dziewczyna wróciła myślami do czegoś innego. Od swojego ostatniego snu, na prawdę zaczęła słyszeć szepty. Nic kompletnie nie rozumiała. Słyszała je w najmniej oczekiwanych momentach. Czasami nasilały się, ale mimo to nadal nie potrafiła wyłapać słów. Na dodatek nagromadzone uczucia dały też o sobie znać. Czuła natłok własnych nieciekawych uczuć i innych, które wciąż pozostawały dla niej zagadką. To wszystko wydawało się niemożliwe, skomplikowane. Jedyną osobą, która mogła jej pomóc i która ją rozumiała...Dylan.
     - Hej i jak ci idzie wkuwanie do sprawdzianu z historii? - Zapytała Patricia wchodząc do kawiarnii razem z Amber, Eddie'm i Alfie'm. Rudowłosa spojrzała na nią nieprzytomnym wzrokiem. Po chwili dotarł do niej sens słów i odpowiedziała.
     - Nie za dobrze. Jakoś nie potrafię nic zapamiętać, a tym bardziej się skupić. - Wysiliła się na uśmiech, ale wyszedł z niego tylko grymas. Przygnębiona dodatkowo brzydką pogodą, widziała świat tylko w szarych barwach, nie zauważając, że dopiero co przybyłej czwórce na niej zależy. Dla niej świat był tylko złem.
     - Możesz później przyjść do nas i pouczymy się razem. - Zaproponowała Patt.
     - Zobaczę, co lepsze. Możliwość spotkania Dylana, czy pobyt w domu który mnie nienawidzi. - Mruknęła do siebie Lydia.
     - Musisz do nas przyjść. Byłam dziś na zakupach i chcę ci pokazać co ci kupiłam. - Amber chyba u każdego wywoła szczery uśmiech.
     - Ja wiem co ci poprawi humor. - Alfie wydawał się promienieć. - Jedzenie. Jedzenie poprawia każdemu humor.
     - Zdecydowanie tobie. Amber powinna zrobić się zazdrosna. - Wszyscy się zaśmiali z wypowiedzi Millera. Ostatnimi czasy wszyscy chodzili jacyś przygaszeni. Lydia ze znanych powodów, Sibuna  łącznie z Dylanem męczyła się nad zadaniem, próbowali się połapać o co we wszystkim chodzi, kim są Obrońcy. Jedynymi osobami, które wydawały się mieć dobre humory była Mara z Jerome'm. Chociaż może nie do końca, bo Clarke znowu zaczął planować ślub. Co zdecydowanie nie podobało się Jaffray.
     - Myślę, że Alfie ma rację. Powinniśmy coś zamówić. Z resztą zobaczcie jakie ciemne chmury idą. Będzie padać. - Lydia wpatrywała się na krajobraz za oknem. Zanosiło się na większą ulewę. Z resztą na dworze było za zimno, by teraz wracać. Dziewczyna odwróciła wzrok i przeniosła go na kartę. Po chwili wszyscy zamówili jedzenie i pogrążyli się w rozmowie. O dziwo nawet Hudson. Niestety sielanka nie trawała długo, ponieważ po chwili usłyszała dźwięk swojego telefonu. Dostała sms'a. Odblokowała ekran i spojrzała na wiadomość.

Od: nieznany 
Dziwię się, że jeszcze żyjesz. Nie chciałabyś tego ukrócić? Przecież nikogo nie obchodzisz. 





    Dziewczyna przyglądała się wiadomości przestraszona. Czy ktoś proponował jej aby się zabiła? Przecież nie była taka durna. Mimo wszystko nie mogłaby. To prawda, że nikogo nie obchodziła, ale to nie znaczyło, że nie chciała żyć. A może? Parę razy w tym tygodniu już dostała takie wiadomości wszystkie o podobnej
treści. Na początku je ignorowała, ale później zaczęła się bać. Oderwała wzrok od ekranu i spojrzała na znajomych, którzy przypatrywali się jej z troską.
   - Wszystko w porządku? - Zapytał Eddie. Kto by pomyślał, że chłopak poza buntowniczą brunetką dostrzega też inne dziewczyny.
   - Tak. Ktoś robi sobie ze mnie żarty. - Rudowłosa przybrała na twarz maskę i nakleiła na niej wymuszony uśmiech.
   - Pokaż. - Zaproponowała Williamson.
   - Nie, to nic takiego. - Mieszkańcy domu Anubisa nadal przypatrywali jej się. - Naprawdę. - Powtórzyła trochę pewniej.
   - Na pewno? - Znowu odezwał się Miller.
   - Tak. Spokojnie. - Uśmiechnęła się. Chłopak był miły, tak ja pozostali, ale już się zraziła do ludzi i nie potrafiła zaufać w pełni. Do stolika podeszła kelnerka i podała im zamówienia.
   Wszyscy jedli w ciszy zastanawiając się nad różnymi sprawami. Hudosn zobaczyła, że do kawiarni wchodzi dziewczynka. Wyglądała na około osiem lat. Jednak nikt nie zwrócił na nią uwagi, chociaż wydawało się dziwne, że mała dziewczynka chodzi sama. Dziewczynka podeszła do ich stolika i patrzyła się prosto na Lydię. Jednak nikt nie zwrócił na nią uwagi. Jakby jej nie widzieli. Nagle Patricia podniosła wzrok i spojrzała na dziewczynkę. Nastolatka zesztywniała. Williamson ją widziała. Obydwie ją widziały. Dlaczego?
   - Patt stało się coś? - Zapytał Miller podążając za jej wzrokiem.
   - Nie widzicie? - Zapytała, Lydia mogłaby przysiąc, że słabym głosem.
   - Czego? - Teraz ona postanowiła się zapytać.
   - No... Tej przeceny. Za jedną rurkę z bitą śmietaną dodają drugą gratis. - Powiedziała brunetka na
jednym wydechu, posyłając Eddie'mu zaniepokojone spojrzenie. Ten chwycił ją za rękę.
   - Naprawdę? Czemu tego wcześniej nie zauważyłem? - Lewis wstał z miejsca i podszedł do kontuaru. Lecz za nim tam doszedł, przeszedł przez tą dziewczynkę. Hudson miała wrażenie, że oczy jej zaraz wyjdą z orbit. Jedak szybko się uspokoiła, Patt myślała, że tylko ona ją widzi. Musiała się zachowywać naturalnie. Póki nie wie co się z nią dzieje. Szepty, uczucia teraz duchy. Co z nią do cholery było nie tak?
   - Macie mniej czasu. On was obserwuje. Nie macie czasu do końca roku szkolnego. - Ośmiolatka zwracała się do Patricii, a ta słuchała ją. Nie tylko jedna. Lydia także słyszała każde słowo. Po chwili dziewczynka znowu zaczęła mówić. Tylko nie na głos, później rudowłosa uświadomiła sobie, że ona słyszała głos w jej głowie, co równało się z tym, że Patt jej nie słyszała, mimo, że nadal dziecko wpatrywało się w nią.
   - Wiem, że możesz być przerażona, ale to minie. Jestem bogini Nyks. Nie słyszałaś o mnie nigdy, tak jak cała reszta, nie ma mnie uznanej jako boginię egipską, ale nie ważne. Jesteś Obrońcą. Tylko ty, twoja pomocnica zawiodła. Stchórzyła. Jestem tutaj by cię obronić, ale za wiele osób chce twojej śmierci. Jesteś jedyną przeszkodą do umysłu Wybranej. Uważaj na siebie. - Skończyła swoją przemowę po czym obróciła głowę i spojrzała Lydii prosto w oczy. Jak dotąd te rzeczy co przydarzyły się dziewczynie były dziwne, to było chyba najdziwniejsze. A rudowłosa była po raz kolejny samotna i zagubiona.


***


  - Potrafisz wyczuć kiedy ktoś kłamie? - Zapytał Dylan siadając na swoim łóżku. Wiedział, że ten dom skrywa wiele tajemnic, ale tego co się dowiedział tak niedawno, nie potrafił sobie nawet wyobrazić. To było niesamowite. 
    - Tak mniej więcej. A co? - Fabian odłożył gitarę na swoje miejsce po czym spojrzał na przyjaciela. Od ich rozmowy na temat związku Fabiana bardziej się zaprzyjaźnili. Dało się to wyczuć. W końcu Eddie, póki co był trochę zajęty zajmowaniem się swoją dziewczyną.
    - To bardzo dobrze się składa, bo mam pewną sprawę. - Parker wstał z łóżka i zaczął iść w kierunku drzwi. - Idziesz? - Rutter niechętnie powłóczył się za nim. Tak na prawdę wolał zostać i poużalać się nad sobą. Nie miał pojęcia co robił źle. Nie wiedział w czym tkwi problem tego, że Nina zaczęła go olewać. Jakby był powietrzem. Jakby go nie widziała. A do niedawna byli tacy szczęśliwi. Zakochani. On wciąż był, tylko czy jego ukochana była?
     - Powiesz mi o co chodzi? - Dopytywał się brunet, doganiając przyjaciela.
     - Dowiesz się za chwilę. Sądzę, że mamy trop. - Uśmiechnął się tajemniczo i zapukał do pokoju. Fabian dopiero po chwili zdał sobie sprawę przed czyim pokojem stoją. Przed pokojem Martin. Drzwi otworzyła wspomniana dziewczyna i szczęśliwa rzuciła się na szyję brunetowi. Ten zaskoczony stał jak kłoda, dopiero po chwili oprzytomniał i oddał uścisk.
     - Fabian... Ja... Ostatnio nie jestem w humorze, nie bądź zły. - Mruknęła cicho w jego ramię. Po paru sekundach ruszyła się gwałtownie. Z Dylana strony wyglądało to tak jakby dostała czymś po twarzy. Natychmiast szatynka się od niego odsunęła i lodowatym tonem zapytała. - Tak w ogóle to po co tu przyszliście? Jestem zajęta.
    - Przyszliśmy do Joy. - Wytłumaczył Parker po czym wszedł do pokoju dziewczyn. Mercer gdy tylko go zauważyła rzuciła się na niego.
    - Dylan! Stęskniłam się za tobą. - Uśmiechnięta od ucha przycisnęła swoje usta do ust chłopaka, ten lekko zdziwiony postanowił odwzajemnić pocałunek.
   - Widzieliśmy się przecież po lekcjach. - Powiedział gdy odsunął się trochę od dziewczyny. Nakazał jej
gestem by usiadła. On sam też uczynił to i poczekał, aż dołączy do nich Fabian. Nina zrozumiawszy, że jest średnio mile widziana wyszła.
   - Kochanie o co chodzi? - Zapytała do przesady słodkim głosem dziewczyna.
   - Jest pewna sprawa. Pamiętasz może Halloween?
   - Jak mogłabym zapomnieć, wtedy zrozumiałam, że jesteśmy sobie przeznaczeni. - Parker spróbował
puścić tę uwagę mimo uszy, co niestety się nie udało ponieważ Fabian parsknął śmiechem, na co dostał zabójcze spojrzenie od Joy.
   - A pamiętasz jak zaatakował cię jakiś facet? - Spróbował jeszcze raz Dylan.
   - Jak mogłabym zapomnieć. Byłam strasznie przerażona.
  - Pamiętasz co mówił? Że jesteś ty i jeszcze jedna, że jesteście ważne.
  - Pamiętam i co z związku z tym? - Zapytała Mercer będąc teraz podejrzliwą.
  - Myślimy, że chodziło o to, że jesteś Obrońcą. - Oczy dziewczyny rozszerzyły się i wydała się poddenerwowana, co próbowała skutecznie ukryć, mimo to Fabian zauważył te szczegóły.
  - Obrońcą? Chłopaki, co wyście znowu wymyślili?
  - Czujesz może uczucia nie należące do ciebie? - Kontynuował Parker.
  - Nie.
  - Jakieś inne przeczucia?
  - Nie.
  - W ogóle coś co ci się nie zgadza? Widzisz coś niezwykłego?
  - Nie... Czekaj... Chociaż tak. - Chłopaki wytężyli słuch. - Widzę dwóch debili robiących sobie ze mnie żarty.
  - To nie tak.
  - Daj spokój. Skończyłam temat.
  - Ale...
  - Nie. Możecie iść. - Joy wstała z łóżka i lekko czerwona na twarzy, wskazała chłopcom, że mają iść. Rutter szybko opuścił pokój z ulgą, a za nim lekko niezadowolony podążył Dylan, gdy tylko znaleźli się u siebie zapytał przyjaciela.
  - I co myślisz, że nie ma pojęcia?
  - Myślę, że coś wie, bo gdy wspomniałeś o Obrońcy zrobiła się poddenerwowana.
  - Trzeba wyciągnąć z niej co wie. Myślisz, że wie, kto jest drugim Obrońcą?
  - Nie wiem, ale musimy się dowiedzieć, Joy zawsze była nieprzewidywalna. - Brunet zastanowił się przez chwilę a potem rzucając poduszką w przyjaciela zmienił temat. - A tak poza tym ty i Joy?
   - Ona sobie coś ubzdurała. Nagle zaczęła mnie całować i mówić, że jestem jej chłopakiem, co prawda byliśmy na niby randce ostatnio, ale wydawało mi się, że nie jesteśmy parą, dopóki ta nie zaczęła świrować. - Dylan zaczął rozmyślać nad uczuciami do dziewczyny. Lubił ją, ale raczej na tym się kończyło. Czasami była spoko, słodka a za chwilę jej odwalało. Nie chciał być z tak nieprzewidywalna dziewczyną. Dlatego zawsze Lydia wydawała mu się odpowiednia. Słodka, delikatna, bezbronna. Ale tylko wydawała. - Miała mi podobno pomóc zapomnieć o kimś.
  - Domyślam się o kim.
  - Tyle, że to nie pomaga. - Uśmiechnął się smutno i razem zaczęli przetwarzać wszystkie informacje, które dotąd zdobyli.


***


    Zawsze wydawała się tą twardą. Chciała się taką wydawać, wtedy ludzie brali ją na poważne, ale odkąd trafił do domu Anubisa coś się zmieniło. A raczej ktoś ją zmienił. Przez swoją przyjaźń z Eddie'm z powrotem stała się miękką dziewczyną. Może jeszcze nie do końca się nią stała, ale te wszystkie uczucia, którymi obdarzyła Millera, te wszystkie które sama czuła przebywając z nim, to było dla niej coś całkiem nowego. Coś czego jeszcze nigdy nie przeżyła. Wiedziała, że z każdym dniem zakochiwała się w chłopaku coraz bardziej. Nie potrafiła wyobrazić sobie teraz jej życia bez tego durnia.
     Czy to była miłość? Tego nie wiedziała, ale jej uczucie do niego było silniejsze. Czy go kochała? To było chyba jeszcze za wcześnie by o tym myśleć. Zawsze słowa 'kocham cię' kojarzyły jej się z prawdziwą, wieczną miłością. Te słowa miały dla niej ogromne znaczenie, nie chciała powiedzieć ich od tak. Z resztą z Miller'em znała się parę miesięcy, to było za wcześnie, aby myśleć o miłości. Więc dlaczego o tym teraz myślała? Dlaczego myślała teraz o tym, zamiast rozkoszować się chwilą spokoju ze swoim chłopakiem.
   - Nad czym tak rozmyślasz, kochanie? - Zapytał blondyn Patricie wyrywając ją z rozmyśleń. Gdyby wiedział o czym myślała, pewnie zaczął by się śmiać. Dziewczyna oblała się rumieńcem.
  - Czy ty nazwałeś mnie ''kochanie''?
  - Nie pochlebiaj sobie tak. - Miller uśmiechnął się zawadiacko, na co brunetka przewróciła oczami.
  - Wiesz, że cię nie lubię? - Przerwała, po czym dodała. - Nawet bardzo cię nie lubię.
  - Wiem, ja też cię wprost nie cierpię. Jesteś męcząca, irytująca, masz brzydkie włosy, często mnie obrażasz, jesteś nie do zniesienia. - Eddie patrzył się Patt w oczy z łobuzerskim uśmiechem, wyliczając na palcach.
  - Mogłabym powiedzieć to samo o tobie, chociaż jeszcze musiałabym dodać, że jesteś głupi. - Ich relacja była co najmniej dziwna. Droczyli się, ale mimo to nadal byli razem. Nie potrafili z siebie zrezygnować. Co z tego, że byli w związku od niedawna. Oni czuli jakby znali się od najmłodszych lat.
  - Czy ty powątpiewasz w moją inteligencję?
  - Tak. Przyznajmy szczerze, nie należysz do najmądrzejszych osób. - Miller udał obrażonego, pokazał Patricii język, po czym obrócił się do niej plecami. - Jak dziecko. - Mruknęła rozbawiona.
  - Co powiedziałaś? - Odwrócił się z powrotem chłopak.
  - Że zachowujesz się jak dziecko.
  - Tak? A czy dziecko zrobiło by to? - Zapytał po czym przyciągnął brunetkę do siebie i połączył ich usta
razem. Williamson poczuła jak przyjemne dreszcze przechodzą przez jej ciało, po czym oddała pocałunek. Zaczęli go pogłębiać i już po chwili dziewczyna czuła język chłopaka w swojej buzi. Ich języki walczyły o dominację.
  - Nie całujemy się w salonie. - Usłyszeli rozbawiony głos Dylana, po czym jak oparzeni oderwali się od siebie. Obydwoje wyglądali jak dojrzały pomidor.
  - Coś konkretnego chciałeś Parker? - Zapytała Patt szorstkim głosem.
  - Spokojnie. Muszę porwać na chwilę twojego faceta. Wiesz sprawy kumpli i takie tam.
  - Bierz go. Nie będę tęsknić.
  - Jasne, będziesz umierać z tęsknoty. - Mruknął koło ucha dziewczyny Eddie po czym udał się za przyjacielem. Williamson rozsiadła się wygodniej na kanapie. Co ten chłopak z nią robił? Była taka miękka. Zachowywała się jak nie ona, ale chyba każdy może się zakochać, prawda? Trochę dziwnie się czuła z tą sytuacją, ale była szczęśliwa i to się liczyło. Nagle usłyszała dźwięk przychodzącego sms'a. Wyciągnęła swoją komórkę, jednak to nie jej przyszło. Na stoliku leżał telefon Miller'a. Dziewczyna zastanowiła się po czym  sięgnęła po niego. Cóż powiedzieć? Zawsze miała ciekawską naturę. Odblokowała ekran po czym wcisnęła na ikonkę wiadomości i wyświetliła najnowszą.

Od: nieznany 
Za niedługo się spotkamy, najpierw musisz coś dla mnie zrobić, ale nie będziesz sam. W końcu coś za coś, prawda? 

Patricia próbowała przyswoić sobie wiadomość. Jakie za niedługo się spotkamy? Co to miało być? Chciała przejrzeć wcześniejsze sms'y ale były usunięte. Blondyn najwyraźniej coś kombinował. Nie mogła pozwolić by się wplątał w jakieś gówno. Odłożyła telefon na stół, gdy usłyszała zbliżające się kroki.
  - Już jestem skarbie. Bardzo tęskniłaś? - Brunetka puściła słowo 'skarbie' pomimo uszu i powiedziała.
  - Dostałeś sms'a. - Chłopak sięgnął po komórkę i odczytał wiadomość. Patricia przypatrywała się jego reakcji jednak jego mina, nie wyrażała kompletnie nic.
  - Przeczytałaś, prawda? - Eddie nie patrzył na nią.
  - Masz zamiar mi to wytłumaczyć? - Warknęła lodowatym tonem. Cisza. - Czekam.
  - Nie ma co tłumaczyć, widziałaś wiadomość. - Nadal na nią nie patrzył.
  - Miller, o co chodzi do jasnej cholery?! W coś ty się wpakował?
  - W nic.
  - Dobrze. W takim razie nie odzywam się do ciebie, na pewno to też nic nie znaczy. - Brunetka wstała i chciała wyjść z salonu, ale chłopak chwycił ją za nadgarstek.
  - Naprawdę o nic nie chodzi.
  - Mi też, po prostu straciłam ochotę z tobą rozmawiać. - Popatrzyła na blondyna ciskając piorunami po czym jednym zgrabnym ruchem uwolniła swój nadgarstek z uścisku i wyszła z pomieszczenia.


***


   - Myślę, że powinniśmy zejść dziś do piwnicy i dowiedzieć się jakie jest następne zadanie. - Powiedział Fabian do Eddie'go gdy ten zły wszedł do ich pokoju. Blondyn nawet go nie usłyszał, tylko wściekły rzucił się na łóżko. - Halo? Ziemia do Miller'a!
   - Czego chcesz? - Warknął Eddie, patrząc w sufit.
   - Problemy w raju? - Zapytał Rutter po czym został spiorunowany spojrzeniem przyjaciela. - Wracając. Powiedziałem, że moglibyśmy dziś zejść do piwnicy zobaczyć jakie jest następne zadanie.
   - Jak se chcesz, ale ja do tych bab nie mam zamiaru iść. - Ktoś tu dostał chyba okresu. - Pomyślał brunet, lecz nie wypowiedział tego na głos.
   - Spokojnie, ja albo Dylan możemy iść.
   - Co ja? - Zapytał chłopak wchodząc do pokoju.
   - Robimy spotkanie Sibuny o dwudziestej trzeciej. Ty i ja pójdziemy poinformować dziewczyny.
   - Tyle, że ja nie idę do Niny, tam mieszka Sam-Wiesz-Kto. - Chłopacy zachichotali.
   - W sensie? - Eddie jako jedyny był nie poinformowany.
   - Joy.
   - Zamienia się w Voldemorta? Wiedziałem, że jest straszna, ale żeby aż tak. No, no...
   - Ona myśli, że jesteśmy razem.
   - A tobie to przeszkadza, bo...?
   - Nie zapomniałem o pewnej osobie. - Warknął poirytowany Parker.
   - Ach no tak. Lydia. - Uśmiechnął się usatysfakcjonowany Miller. Przynajmniej nie tylko on miał problemy.
   - Siedź cicho, stary. Ty chyba też masz problemy z dziewczyną, no nie?
   - Skąd wiesz?
   - Krzyki Patt można chyba w całym domu usłyszeć.
   - Dobra czas się zbierać. My idziemy poinformować dziewczyny, a ty Alfie'go. - Zarządził Rutter po czym wyszedł z pokoju. Ostatnio chyba im wszystkim sprawy miłosne się pokomplikowały.


***


Godzina dwudziesta trzecia nadeszła w mgnieniu oka i cała Sibuna po cichu udała się do piwnicy. Między przyjaciółmi panowała niezręczna cisza. Chyba tylko Dylan był podekscytowany, gdy weszli do sekretnego gabinetu, a potem do tuneli. Chłopakowi w oczach świeciły się iskierki ekscytacji i rozglądał się po wszystkich pomieszczeniach zaciekawiony. 
   - To jest niesamowite, jak to wszystko się tutaj pomieściło. - Mruknął zdziwiony. 
   - W tym domu od dawna nie dzieje się nic normalnego, tym bardziej chyba sam Robert był nienormalny. - Odpowiedział Nina, która usłyszała chłopaka. Resztę drogi spędzili w milczeniu. Martin nadal trzymała Fabiana na dystans, a Patricia nadal była wściekła na Eddie'go, co również odwracało się w drugą stronę. Blondyn był zirytowany faktem, że okłamał swoją dziewczynę. No, ale co innego miał niby jej powiedzieć? Zawarłem umowę z Nie-Wiadomo-Kim, że wykonam jego jakieś chore polecenie, by sprawić, że będziesz bezpieczna? No, ale poza tym to wszystko jest w jak najlepszym porządku. - Taka odpowiedź na pewno nie wchodziła w grę. Musiał jakoś bezpiecznie się z tego wyplątać. Tylko jak? Póki co musiał sprawdzić na ile Williamson jest jeszcze wściekła. Dogonił swoją dziewczynę i zrównał się z nią krokiem. Nie widział dokładnie jej twarzy, ponieważ w korytarzach panował półmrok, ale mógłby przysiąc, że brunetka gdy tylko go zauważyła przewróciła oczami. 
   - Dalej się wściekasz, Gaduło? - Zapytał specjalnie używając przezwiska. 
   - Nie. Nie widzisz, że wprost kipię radością? - Warknęła, po czym przyśpieszyła kroku. Mimo, że dziewczyna szła szybko nadal pozostawali w tyle w porównaniu z resztą. 
   - Cieszę się, że chociaż humor ci dopisuje. 
   - Jeszcze czegoś chcesz? - Zapytała głosem wypranym z uczuć. Była wściekła, że chłopak ją okłamywał i ukuło ją to w sercu, że nadal jej nie powiedział prawdy. 
   - Poczekaj. - Eddie chwycił Williamson za rękę tak, że przystanęli po czym spojrzał jej w oczy. Brunetkę przeszedł dreszcz pod wpływem dotyku i spojrzenia blondyna. Na całe szczęście, że przez panujące ciemności nie mógł zobaczyć pojawiającego się u niej rumieńca. Co się z nią działo? Nigdy tak jej się nie zdarzało. Odpowiedź była prosta. Zakochała się. 
   - Czegoś chcesz? - Powtórzyła pytanie. 
   - Nie wściekaj się. Naprawdę o nic nie chodziło. Ktoś przysłał mi wiadomość i tyle. Nigdy wcześniej nie dostałem takich wiadomości. - Okłamał ją. Kłamał jej prosto w oczy. Czuł już wyrzuty sumienia, ale wiedział co zrobi, gdy dowie się prawdy. Będzie kazała odpuścić, ponieważ przyjaciele są dla niej ważniejsi. Znał ja doskonale i wiedział, że tak by było. 
  - Naprawdę? Nie okłamujesz mnie, Miller? - Zapytała po czym wbiła w niego swoje spojrzenie. Ten nie wahając się skinął głową. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Uwierzyła mu. - Proszę, nie pakuj się w kłopoty, i tak już w niezłych siedzimy. 
  - Tak jest, Złośnico. - Odpowiedział zaczepnie, za co dostał kuksańca w bok. Objął brunetkę ramieniem, a to go w pasie po czy ruszyli w kierunku reszty. Okazywanie uczuć nie leżało w ich naturze, ale nie mogli się oprzeć. Obydwoje tego potrzebowali. 
  - Co wy tak długo? - Zaraz zaczęły się pytania. 
  - Nie mówcie, że tęskniliście. 
  - Nie, spokojnie. Za tymi drzwiami znajduje się kolejne zadanie. Gotowi by zobaczyć co to za zadanie? - Zapytał Rutter. 
  - No chyba bardziej już nie będziemy. - Zadrwił Dylan. Chłopacy pchnęli drzwi, po czym weszli do niewielkiego, kamiennego pomieszczenia. Po środku pomieszczenia stał drążek do którego przyczepione były cztery a'la trąbki czy coś w tym stylu. Alfie podszedł do jednej z nich, po czym przycisnął swoje usta do instrumentu i wypuścił powietrze. Dało się usłyszeć pisk, przez który wszyscy musieli zatkać sobie uszy. Po chwili podłoga zatrzęsła się. 
  - Alfie, nawet nie próbuj jeszcze raz! - Skarciła go Amber odciągając ciemnoskórego od instrumentów. 
  - No, ale jak dowiemy się jak to działa? 
  - W sumie on ma rację. Myślę, że czwórka z nas powinna spróbować. - Poparł Lewisa Dylan po czym podszedł z innej strony i ustawił się. - Kto próbuje razem ze mną? 
  - Nie wiemy jak to działa. - Zaoponował Fabian. Nie lubił działać, gdy nie było konkretnego planu. 
  - No to zaraz się dowiemy. - Eddie i Patricia podeszli do kolejnych dwóch. Za ostatnim ponownie ustawił się Alfie. 
  - No to na trzy. - Powiedział zrezygnowany Rutter. - Raz, dwa, trzy. - Przyjaciele dmuchnęli ponownie w instrumenty i ponownie pomieszczenie się zatrzęsło. Tylko tym razem dwa razy mocniej, tak, że wszyscy upadli na ziemię. 
  - Tak, spróbujmy we czwórkę, przecież co się może stać? - Warknął Fabian. 
  - Wcale tak nie mówiłem. - Nie zgodził się z przyjacielem Parker. 
  - No to musimy się dowiedzieć o co chodzi. A teraz możemy iść? Jestem zmęczona. - Nina podniosła się z ziemi, po czym spojrzała wyczekująco na pozostałą część grupy. 
  - Chyba już nic tu po nas. - Zgodził się Eddie, po czym udali się z powrotem. 


***


Na następny dzień Dylan był nie wyspany. Jednak nocne wędrówki nie są jego mocną stroną. Na drugi dzień wyglądać jak zombie. No to on podziękuje. Chociaż musiał przyznać, że ten akademik coraz bardziej go intrygował. Tyle tajemnic skrywał w środku, a niektórzy żyli w nim, kompletnie nie wiedząc co się w nim wyprawia. On przedtem też nie wiedział. 
  - Dylan! - Usłyszał za sobą piskliwy głos Joy, po czym przystaną i poczekał na dziewczynę. Ta dogoniła go i na środku korytarza pocałowała. Prawdopodobnie nie chciał tego. A może tylko tak mu się wydawało? Może to właśnie to było mu potrzebne? Sam nie wiedział czego chciał, ale chyba jednak nie pragnął Mercer. Bardzo często zachowywała się jak zdesperowana dziewczyna, szukająca na siłę miłości. A on chciał czuć tą chemię między nim a jakąś dziewczyną. Pomiędzy nim a Mercer niczego nie czuł, taka była prawda. 
  - Jak mniemam ty masz bardzo udany dzień, co? - Zapytał, gdy w końcu brunetka odczepiła się od niego. 
  - Nawet nie wiesz jak bardzo. - Uśmiechnęła się zalotnie. - Ale coś mi się wydaje, że ty nie masz udanego dnia.
  - Po prostu się nie wyspałem i od rana jestem nieprzytomny. - Mruknął brunet. 
  - No to już w akademiku postaram się, abyś był rozbudzony. - Zaśmiali się oboje, po czym ruszyli w kierunku drzwi frontowych. Wyszli na dziedziniec i Dylan zauważył niedaleko rudą czuprynę, która niewątpliwie należała do Lydii. Koło Hudson niedaleko stała Amber, a zaraz koło rudowłosej jakieś dziewczyny, niewątpliwie to były te które zaczepiły ich pod kinem. 
   - Twój chłopak nadal się do ciebie nie odzywa? A może raczej były chłopak. - Zapytała blondynka, bodajże Emily, stojąca najbliżej Hudosn. 
  - A tobie co do tego? - Warknęła dziewczyna łamiącym się głosem. 
  - Dylan, idziemy? - Zapytała Joy ciągnąc chłopaka za ramie. 
  - Idź, za chwilę cię dogonię. - Mruknął po czym zszedł po schodach i stanął w pewnej odległości od dziewczyn. Jeszcze go nie zauważyły. 
  - Och proszę cię, wiemy, że ci na nim zależało. Mu chyba też do póki nie uwierzył w te nasze małe kłamstewko. - Emily razem z resztą dziewczyna zaśmiały się. Jakie kłamstewko, o co do cholery chodziło? - Przeszło chłopakowi przez myśl. 
  - To, że wtedy podłożyłyście mi rzeczy i oskarżyłyście mnie o kradzież, nie robi ze mnie złodziejki. - Rudowłosa stała tam, blada, niepewna, krucha, jakby zaraz miała się rozsypać. 
  - Oczywiście, że robi. Wszyscy w to uwierzyli. W szczególność ten twój chłoptaś, gdy podrzuciłyśmy ci ten wisiorek. Jesteś żałosna. Przygotuj się, bo za niedługo możesz zniknąć z akademika. W końcu nikt nie chce mieszkać ze złodziejką. - Blondynka zaśmiała się, odwróciła i wraz z przyjaciółkami odeszła. Amber zauważyła Parkera, ale wolała nic nie mówić, wolała poczekać na rozwój wydarzeń. Podeszła do przyjaciółki po czym przytuliła ją do siebie. 
  - Wszystko będzie dobrze. - Powiedziała głaszcząc ją po włosach. 
  - Nic nie będzie dobrze. One robią mi piekło w akademiku.  -Szlochała Lydia. Brunet w końcu zrozumiał, że to nie dziewczyna na której mu zależało popełniła kradzieże, tylko została wrobiona. Ona próbowała mu to wytłumaczyć, a on nie dopuszczał jej do głosu. Powiedział, że ma się odczepić. Był teraz wściekły na siebie. Jak mógł pozwolić, by ktoś zmienił jego zdanie o Lydii. Jak mógł uwierzyć w to kłamstwo. Teraz musiał to naprawić. Błagać o wybaczenie. Rudowłosa nie zasługiwała, by tak cierpieć. Obiecał sobie, że nie pozwoli jej nikomu skrzywdzić. Zawiódł. Cały czas ludzie ją krzywdzili, a najgorsze było to, że sam na pewno zadał jej największy cios. 
  - Dylan! - Usłyszał przerażony krzyk Amber. Spojrzał w stronę dziewczyn. Blondynka klęczała na ziemi
trzymając w rękach rudowłosą. Szybko tam podbiegł. 
  - Co się stało? - Zapytał sztywniejąc. 
  - Nie mam pojęcia. Płakała, a potem zaczęła coś bredzić i zemdlała. - Dziewczyna obróciła bezwładne ciało przyjaciółki, twarzą do góry. Dylan jak i Amber przerazili się. 
  - O mój Boże. - Szepnęli oboje, gdy zobaczyli że po bladej twarzy dziewczyny spływały łzy. Czerwone łzy. Lydia płakała krwią. 




                                                                                                        

Hmmm... Czy tylko mi się wydaje, że wyszedł beznadziejny? ;c Mówi się trudno... 
Wiem, znowu była dłuższa przerwa. Miesięczna. Może trochę więcej. Przepraszam i tak niczego nie zmieni, ale przepraszam ;c 
Prawda jest taka, że pomysł na rozdział miałam, ale brakło motywacji by zebrać się w sobie i zacząć pisać. Nie zostało nas dużo, ale mam nadzieję, że parę osób chociaż doceni mój wysiłek. 
Rozdziały co prawda dodaję rzadziej, ale zdecydowanie są dłuższe. Jeśli chcecie, mogę z powrotem pisać krótkie, ale częściej, chociaż moim zdaniem warto poczekać na więcej. Ostatnio w rozdziałach dużo Lydii i Dylana, mam nadzieję, że wam to nie przeszkadza, ponieważ teraz odgrywają jedne z ważniejszych ról c; Swoją drogą rozdział dziś pojawiłby się wcześniej, ale podczas pisania popełniałam tyle błędów ortograficznych, których wyszło więcej niż przez całe moje życie ;c 

No to teraz tak chciałabym Was prosić o dłuższe komentarze. Poprzednie rozdziały pojawiły się szybciej ze względu na to, że miałam motywację dzięki waszym komentarzom. Naprawdę w tą historię wkładam dużo serca i pracy i chciałabym przeczytać szczere opinie na temat rozdziałów. Wam to zajmuje chwilę, a ja mam naprawdę dużą motywację by dalej pisać. Parę zdań to nie tak dużo, a na prawdę pomagają. Czytać tylko komentarz typu 'Super' 'Kiedy next?' to nie za dużo. Możecie nawet mnie krytykować, chętnie się dowiem co robię źle c; Ale piszcie, pokażcie, że czytacie. Pokażcie ile was zostało. Będę naprawdę wdzięczna ♥

Pozdrawiam wam
Stevie ;*

niedziela, 18 maja 2014

Rozdział 37

Nie chcę śnić bez Ciebie
Nie chcę krwawić bez Ciebie
Zrobię wszystko co tylko chcesz
Bo wiem, że ty spłoniesz ze mną
{Burn with you}


Głowa bolała ją niemiłosiernie. Ledwie wytrzymywała te tortury. Przecież teraz miało być wszystko dobrze. Nic już ją nie łączyło z Wybraną i Obrońcą. Ona ją zapewniała. Mówiła, że teraz będzie już dobrze. Chyba, że kłamała. Wściekła zbliżyła się do niej. 
- Musimy pogadać. - Warknęła i pociągła ją w ustronniejsza miejsce. 
- Czego chcesz? Nie możemy wyglądać podejrzanie. - Syknęła, przeszywając rozmówczynię spojrzeniem. 
- Obiecałaś, że teraz będzie po wszystkim. 
- A nie jest? 
- Nie. Głowa mi pęka. To nie jest normalne, od tego wieczoru nie przestaje. - Mimowolnie w oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Teraz nie była pewna czy zrobiła dobrze ufając jej. 
- Przejdzie. Weź aspirynę, apap, ibuprom. Co tam chcesz. Nie wiesz, że istnieje coś takiego, jak tabletki przeciwbólowe? - Warknęła rozglądając się dookoła czy nikt się nie zbliża. 
-  Zaczynam żałować, że dołączyłam. - Szepnęła, czekając na jej reakcję. Oczy rozmówczyni z ciemniały, a źrenice zwężyły się. 
- Nie masz wyjścia. Pomogłam ci. Zrzuciłam z ciebie twoje żałosne przeznaczenie. 
- Wiem. Po prostu nie potrafię się skupić przez tą cholerną głowę.
- Nie mój problem. - Warknęła Ona po czym zauważyła przechodzącą niedaleko rudowłosą dziewczynę. - Za niedługo pozbędziesz się jej. Czy nie warto trochę pocierpieć? 


***

Tydzień później 


Była już końcówka listopada i dwa dni wcześniej nadeszło gwałtowne ochłodzenie. Wychodzenie bez ciepłej kurtki, szalika i rękawiczek było prawie niemożliwe. Chyba, że chciało się nabawić jakiejś choroby. Przez cały ten tydzień Sibuna dała sobie spokój z tajemnicami i poszukiwaniami krzyża. Nikt nie miał ochoty niepotrzebnie zawracać sobie tym głowę. Każdy chciał się odprężyć. Można powiedzieć, że mieszkańcy domu Anubisa oddalili się trochę od siebie. Każdy trzymał z kimś. Potworzyły się grupki dwu-trzyosobowe. Mieszkańcy domu Anubisa, którzy zawsze trzymali się razem, zaczęli się od siebie odsuwać. Oni tego chyba nie widzieli, ale Dylan który przebywał krócej w akademiku niż reszta widział równicę. Gdy trafił do domu Anubisa wszyscy się wspierali i można powiedzieć, że tylko Joy troszeczkę była wtedy na uboczu. Pamiętał jaka była dla niego wtedy miła. Zauroczyła go. Gdzie to się podziało? Jedne imię mimowolnie nasunęło mu się na myśl. Lydia. Obiecał, że zapomni o tej dziewczynie. Joy mu pomaga. Musi się postarać. Inaczej wiecznie będzie cierpiał.
- Dylan! - Usłyszał wołanie za sobą. Przystanął i poczekał. Od początku jego obecności w akademiku wydawało mu się, że coś się tam dzieje. Coś nie do końca normalnego. Szóstka z jego współmieszkańców cały czas coś ukrywała. Wymykali się gdzieś, robili jakieś tajemne spotkania. Czasami miał wrażenie, co prawda głupie, ale tak mu się wydawało, że ten dom żyje i skrywa wiele tajemnic. Zauważył, że Fabian doszedł już do niego.
- Chciałeś coś? - Zapytał Parker nadal rozmyślając.
- Tak. Mogę z tobą się przejść do szkoły? - Zapytał trochę niepewnie Rutter.
- Skoro na ciebie poczekałem, to raczej tak. Stało się coś?
- Nie... Znaczy, może... - Brunet zaczął plątać się w odpowiedzi. Chciał się najpierw wygadać komuś, a Dylan nadawał się do tego, ponieważ sam miał problemy z dziewczyną, ale teraz nie był już tego pewien czy powinien zdradzać komuś swoje przemyślenia.
- Coś z Niną?
- Tak. - Odetchnął z ulgą. - Jakoś wydaje mi się, że między nami nie jest ostatnio najlepiej. Unika mnie, jest tajemnicza, czasami mnie zbywa.
- Przykro mi stary. Niestety wiem jak się czujesz. Sam mam problemy z dziewczynami. - Westchnął ciężko Parker. Przynajmniej nie był jedyny.
- Wiem. Właśnie dlatego postanowiłem z tobą pogadać. Lydia wydawała się naprawdę spoko.
- Rzeczywistość potrafi ranić.
- Aż za dobrze o tym wiem. - Uśmiechnął się smutno Fabian.
- No to jak to z Niną jest? Od kiedy wam się nie układa? - Dylan postanowił zmienić temat. Nadal bolało go to co zrobiła Hudson.
- No cóż, po Halloween było wręcz idealnie, jakieś dwa, trzy tygodnie temu zaczęło być coś nie tak.
- Może spróbuj dać jej trochę czasu? - Zasugerował Parker. Jakaś myśl zaczęła mu świtać w głowie, ale nie umiał sobie jej przypomnieć. Halloween. Co takiego wydarzyło się w Halloween?
- No właśnie próbuje, ale boję się, że ją stracę.
- Nie stracisz. A tak z innej beczki. Mogę się ciebie o coś spytać?
- Wal śmiało. - Zapewnił Rutter.
- Tobie też ten dom wydaje się taki dziwny? - Dylan zauważył jak twarz kolegi stężała i stał się spięty.
- Co masz na myśli?
- Ten dom, nie jest ogromny jednak odnoszę wrażenie, że dzieje w nim się coś złego. Skrywa niejedną tajemnicę.
- Wydaje ci się. To przez to, że wspomniałem o Halloween? Słyszałeś pewnie wtedy o tym jak Patt narzekała, że napadł ją jakiś zamaskowany mężczyzna w domu strachu? Ona nie potrafi po cichu rozmawiać. - Chłopak próbował zmienić temat. Nie mogła kolejna osoba dowiedzieć się o Sibunie. Dylan miał już zaprzeczyć, że to nie przez to. Ale przypomniał sobie, że faktycznie słyszał tą rozmowę. Jeszcze wcześniej umówili się na jakieś spotkanie. Jak to brzmiało? Jakby nie był wtedy z Joy, to może by pamiętał. Sabuna? Siebuna? Olśniło go. Gdyby był w kreskówce pewnie nad jego głową zapaliła by się żarówka. Zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy.
- Zamaskowany mężczyzna? - Powtórzył aby się upewnić.
- Tak.
- Joy w parku wtedy też ktoś zamaskowany zaatakował. - Fakty powoli zaczynały się łączyć ze sobą. Dylan wiedział, że powoli dochodził do jakiegoś rozwiązania.
- Naprawdę? Ten sam? - Fabian wydawał się również zainteresowany nowymi informacjami.
- Nie wiem. Facet odbiegł zanim się pojawiłem. - Chłopakowi przypomniało się co Joy wtedy powiedziała. Pamiętał co powiedziała mu, przekazując słowa mężczyzny. ,,Jesteś mi potrzebna. Jest jeszcze jedna. Znajdź ją. Jesteście ważne.'' Doskonale to zapamiętał. Elementy układanki wreszcie zaczęły wyglądać jak jakiś obraz. Wydawało mu się to trochę niemożliwe zważywszy na to, że u Joy nie widział żadnych objaw, ale jeśli dobrze kombinował, to...
- Dylan, co się dzieje? - Zapytał Fabian, Parker wracając na ziemię odpowiedział również pytaniem.
- Czym jest Sibuna? - Szok wymalowany na twarzy Ruttera był nie mały. W jego głowie krążyło pytanie Jak się o tym dowiedział? 
- Nie wiem o co ci chodzi.
- Nie udawaj. Jak wtedy po Halloween Patricia opowiadała o tym facecie, słyszałem jak umawiacie się na spotkanie Sibuny. - Fabian przeklął na siebie i przyjaciół w myślach, że są tak nieostrożni z tą tajemnicą. Kolejna osoba się o tym dowiedziała. Za niedługo pewnie cała szkoła się dowie! - Warknął na siebie w myślach. Właśnie zamierzał koledze odpowiedzieć, ale dochodzili do szkoły, jeszcze ktoś by usłyszał.
- Przyjdź dziś o dwudziestej trzeciej na strych. Wszystkiego się dowiesz. - Westchnął zły Rutter i udał się w poszukiwaniu przyjaciół.


***


- Gotowa na dzisiejszy wieczór? - Patricia usłyszał głos tak dobrze jej znany przy swoim uchu. Postanowiła go zignorować i dalej próbować się uczyć. Po raz pierwszy była zestresowana jakimkolwiek wieczorem. Nie miała pojęcia co się podczas niego wydarzy, ani jakie jego skutki będą.
- Jaki wieczór? Idziecie na randkę? - Mimo starań aby randka Williamson i Eddiego została tajemnicą nie udało się to. Jedak Amber się dowie.
- Tak Ambs. Idziemy dzisiaj na randkę. - Dziwnie to słowo brzmiało w jej ustach i to jeszcze w stosunku do niej i Miller'a.
- Mogę iść z wami? - Zapytała blondynka robiąc słodką minę. Gdyby nie to, że ten wieczór miał należeć tylko do niej i blondyna, Patt pewnie zgodziła by się.
- Nie, nie możesz. To będzie randka. Dla dwóch osób. Dwóch. Mnie i Gaduły. Nikt więcej. - Zaczął powoli tłumaczyć przyjaciółce, że jest niemile widziana podczas ich randki. Tak ze smutkiem pokiwała głową.
- No trudno, ale i tak się cieszę, że w końcu idziecie na randkę! - Pisnęła szczęśliwa. Williamson musiała przyznać. Ona też była szczęśliwa. Z Eddiem. Wieczór zapowiadał się idealnie.
- Też się cieszę. - Przyznała się po cichu brunetka.
- Wreszcie to przyznałaś, że się cieszysz. - Miller uśmiechnął się triumfująco.
- Nigdy nie pytałeś, czy się cieszę.
- No racja, ale i tak wreszcie przyznałaś, że się cieszysz. A co się z tym wiąże? To, że lecisz na mnie. - Patricia przewróciła tylko oczami.
 - Zaraz to ty możesz wylecieć przez okno i na naszą randkę przyjdziesz połamany. - Odpowiedziała chłopakowi, dając kuksańca w bok.
- To chyba ten humor mi się w tobie najbardziej podoba. Zawsze jesteś taka upierdliwa.
- Dzięki. - Uśmiechnęła się złośliwie. - Za dużo czasu z tobą spędzam, udzieliło mi się. - Dodała po czym zamknęła szafkę i odeszła gdzieś indziej pouczyć się na następną lekcję. Ostatnio wszystko układało się w jej życiu. Była szczęśliwa, miała wspaniałych przyjaciół, póki co nie musiała się niczego obawiać. Nie mogła narzekać. Gdyby tylko nie ta cała sprawa z Wybraną, Obdarzoną czy czymkolwiek była, to było by idealnie. Cała ta sprawa wydawała się dziwna. Dziewczyna doszła do sali, w której zawsze odbywały się przedstawienia teatralne. Tylko tam mogła posiedzieć w ciszy i spokoju. Rozsiadła się na stojącej w rogu kanapie i zamknęła oczy. Wreszcie była sama. Ale nie na długo. Zaraz bowiem otworzyły się drzwi i do sali wszedł poddenerwowany Fabian. I można powiedzieć, że to był już koniec tego pięknego spokoju.
- Co się dzieje Fabs? - Zapytała brunetka podnosząc się do pozycji siedzącej i klepiąc miejsce obok siebie, nakazując chłopakowi usiąść. Ten jednak nie zwrócił na to uwagi i przechodził się po sali.
- Znowu nawalamy, Patt. Miał się już nikt nie dowiedzieć! - Warknął.
- Kto się dowiedział? Jak? - Zapytała zaskoczona dziewczyna.
- Dylan. Usłyszał jak po Halloween, kiedyś rozmawialiśmy o Sibunie. Poskładał sobie fakty i doszedł do tego, że w akademiku dzieje się coś złego.
- Powiedziałeś mu wszystko?
- Oczywiście, że nie! - Krzyknął Rutter.
- To co zrobiłeś?
- Powiedziałem mu, żeby o dwudziestejtrzeciej przyszedł na strych. Na spotkanie Sibuny.
- Przecież nie ma spotkania. - Poprawiła przyjaciela Williamson, zastanawiając się do czego Dylan doszedł w swoich poszukiwaniach.
- No to teraz jest! Nie mogą wszyscy wiedzieć! - Fabian tracił panowanie nad sobą.
- Spokojnie. Przecież nikomu nic się nie stanie. Panujemy nad sytuacją. - Próbowała uspokoić bruneta Patricia. Jednak z marnym efektem.
- A jeśli nie?! Ktoś może zginąć!
- Nikt nie zginie. Spokojnie. Pójdę poszukać reszty i przekazać o spotkaniu, a ty tymczasem posiedź tu sobie i ochłoń. - Rozkazała Williamson po czym ruszyła w kierunku drzwi. Jeszcze tego brakowało, aby najmądrzejszy z ich grupy przechodził teraz załamanie nerwowe.


***


Czym jest śmierć? Co się za nią kryje? Czy jest coś później, czy masz świadomość, co się z tobą dzieje? Czy nie ma już nic? Koniec, nie masz pojęcia co się dzieje? Tylko ciemność? Tak jakbyś śnił, ale bez snów? Te różne pytania krążyły Lydii odkąd się obudziła. Tyle pytań na temat śmierci i ani jednej odpowiedzi. Tak zawzięcie nie zastanawiała się na znaczeniem słowa ''śmierć'' i tym co za sobą kryje, nawet po śmierci taty. W sumie to było chyba przez to, że była wtedy mała. Ale teraz myśl o tym przerażała ją. Myśl o tym, że za niedługo może ją to spotkać. Wtedy gdy zamknie swoje oczy już na zawsze. Nie ucieknie od tego. Jak każdy. Ale jej los już był przesądzony. Chociaż może nie. Przecież tylko śniła, prawda? To był tylko koszmar senny, którego nie powinna nawet pamiętać. Powinna zapomnieć, ale nie potrafiła. To było za straszne. Ta niepewność, co się z tobą stanie po śmierci. Czy istnieje jakiś Eden, do którego trafisz? Czy twoja dusza trafi do innego ciała? Czy będąc w potencjalnym niebie będziesz ''żył'' jak teraz na ziemi? Zatrzęsła się na myśl o tym. Nie powinna. Tylko dlaczego ten koszmar do niej wracał i cały czas odtwarzał się jej w głowie?

Nie miała pojęcia gdzie jest. Wszędzie było ciemno. Jedyne co czuła to okropny ból w ramieniu oraz chłód bijący od ziemi. Leżała, tylko gdzie? Spróbowała się podnieść. Przysporzyło to tylko kolejną falę bólu. Znowu było coś nie tak. Była przerażona. Ona, nie ta osoba z którą była połączona. Wytężyła słuch starając się dosłyszeć jakieś rozmowy. I usłyszała nie rozmowy. Szepty. Szepty tysiąca ludzi. 
- Nie słyszę nic. Mówcie głośniej. - Jęknęła cicho. Szybko zamilkła, gdyż jej głos brzmiał jakoś nienaturalnie. Postarała się wyłapać jakikolwiek sens słów. Nic jednak nie rozumiała. Ani tego co ci ludzie szepczą, ani tego skąd ona to słyszy. W pomieszczeniu zrobiło się jasno. Lydia zmrużyła swoje oczy. Zamrugała parę razy i spostrzegła, że w pomieszczeniu znajduje się jakiś mężczyzna, a ona jest prawdopodobnie w piwnicy. 
- Jakież to żałosne. Obrońca już pogodził się ze śmiercią. - Zaśmiał się mężczyzna. Biła od niego siła i potęga, którą również usłyszała w jego głosie. Ostatkami sił podniosła się do pozycji stojącej. 
- Jaki Obrońca? 
- Jeszcze nie wiesz? W sumie się nie dziwię, te bachory również. Poinformuj je kim jesteś. 
- Nie rozumiem. Kim ty jesteś? - Jęknęła. Szepty które słyszała powróciły ze zdwojoną siłą lecz nadal sens ich słów pozostawał tajemnicą. 
- Jestem bóg Set. - Dziewczyna mimowolnie zadrżała. - Widzę, że się mnie boisz. I słusznie. Przekaż reszcie zanim twoje przeznaczenie cię dopadnie, że jedna osoba z nich została opanowana. Ona jest zdrajcą i nie można jej ufać. 
- Komu? - Hudson chwyciła się za głowę, głosy były nie do zniesienia. Set zaśmiał się z satysfakcją. 
- Doprawdy nie wiesz co się z tobą dzieje? - Rudowłosa pokręciła przecząco głową, na co mężczyzna znowu się zaśmiał. - Jesteś Obrońcą. To wszystko to są znaki. Twoim przeznaczeniem jest chronienie Jej, do momentu w którym zginiesz. A to nadejdzie niebawem. 
- Zginę? - Te słowo ledwo przeszło jej przez usta. 
- Owszem. Szykuj się na to. Dzięki zdrajcy przyjdzie to szybciej niż by się można spodziewać. - Po tych słowach bóg zniknął. Lydia stała jeszcze nadal będąc w szoku. Nagle poczuła potworny ból w brzuchu. Spojrzała w dół i dostrzegła wystający z niego sztylet. Zamarła i padła na ziemię. Ostatnim co dane jej było usłyszeć, był sens słów szeptanych przez ludzi "Śmierć jest blisko". A potem była już tylko ciemność. Umarła. 



Rano obudziła się niewyspana i cała spocona. Ręce jej się trzęsły i mogła by przysiąc, że boli ją brzuch w miejscu, które w jej śnie przebił sztylet. Nerwowo uniosła bluzkę i nie wierzyła w to co zobaczyła. Znajdowała tam się rana, którą na pewno przebił sztylet. Obok łóżka zauważyła wtedy tabletki przeciwbólowe. Czyżby zrobiła sobie coś wczoraj i nie pamiętała, bo zażyła tabletki?
Chodząc po szkole nadal nie potrafiła sobie przypomnieć co mogło jej się przytrafić. Chyba, że... Przecież to było niemożliwe, aby to był ślad po tym sztylecie ze snu. Przechodząc korytarzem zauważyła Dylana stojącego z roześmianą Joy. Poczuła ukłucie w środku. Jednak dziewczynie się udało. Prawie go zdobyła. Parker spojrzał w tym samym momencie w kierunku Lydii i ich spojrzenia się spotkały. Dziewczyna szybko odwróciła wzrok, a po jej ciele przeszedł dreszcz. Zapewniła go, że da mu spokój. Nie miała już mieć z nim wspólnego. Oprócz tego, że zdała sobie sprawę, że się zakochała. Sam tego chciał. Nic ich już nie łączy, a ona musi to po prostu przeboleć. Spojrzała ostatni raz w ich kierunku i to co zobaczyła mimowolnie
podłamało ją. Mercer jakby przeczuwając, że Hudson ponownie spojrzy w ich stronę przybliżyła się do Dylana i pocałowała go, nie zapominając o czułościach. Rudowłosa szybko odwróciła się na pięcie i pobiegła do wyjścia. Nie zdążyła zauważyć, jak brunet szybko odpycha od siebie Joy zapominając na chwilę o swojej złości na Lydię i chcąc za nią pobiec. Jedak Mercer skutecznie mu to utrudniła.
- Naprawdę chcesz za nią pobiec? - Znudzona oparła się o szafki.
- Tak. Chcę jej wytłumaczyć, że... - Chłopak zorientował się, że nie miałby co powiedzieć.
- Że co? Miałam ci pomóc o niej zapomnieć, czyż nie? A to już pierwszy krok. Widziała cię z kimś innym, więc teraz da sobie już spokój. - Do chłopaka słowa dziewczyny jakoś nie przemawiały, ale nie miał ochoty się z nią kłócić. I tak by mu to nic nie dało. A przecież chciał zapomnieć o Lydii, prawda? Czy może jednak pod wpływem emocji podjął złą decyzję? Nawet jeśli, duma jego nie pozwalała mu iść do dziewczyny po tym jak ją potraktował. Z resztą ona też nie była bez winy. To przez nią wszystko tak się potoczyło. Czasami jest tak, że chłopcy potrafią być mocno ograniczeni w zauważaniu szczegółów, takich jak triumfalne błyski w oczach Joy, czy może śmiejące się niedaleko nich dziewczyny z akademika Lydii, które beztrosko rozmawiały sobie o ostatnich wydarzeniach.


***


Lydia wypadła ze szkoły ze łzami w oczach. Chciała spełnić życzenie chłopaka. Zapomnieć, ale nie potrafiła. Pomógł jej i ona obdarzyła go tym wyjątkowym uczuciem. Tym które jest dla tej najważniejszej osoby. Tym, którym kiedyś darzyła kogoś innego, a kto zostawił ją bez słowa wyjaśnienia i złamał jej serce. Teraz jej posklejane serce znowu zaczynało się rozpadać na kawałeczki. Blizn na nim było już za dużo. A każda przykra rzecz przeszywała jej serce jeszcze bardziej. Dylan całujący się z Joy. Nie potrafiła przestać o tym myśleć, łzy mimowolnie płynęły jej z oczu. Bolało, bardzo bolało. Czym sobie na to zasłużyła? Czuła się jak porcelanowa lalka, która rozbiła się już na drobne kawałeczki, a niedawno została poskładana i sklejona. Jednak klej słabo trzymał. Znowu się rozpadała. I miała wrażenie, że już nie da rady się jej naprawić, a każda próba będzie się kończyła kolejnymi odpadającymi kawałeczkami. Przysiadała na jednej z ławek stojących niedaleko szkoły i usiadła na niej. Jej ciało przebiegły dreszcze pod napływem wiatru. Nawet nie wzięła kurtki. Siedziała płacząc i nie przejmując się tym, że marznie i może się rozchorować. Po chwili poczuła dłoń na swoim ramieniu. Podniosła głowę do góry. Musiała zamrugać parę razy, aby wyostrzyć sobie wzrok. Zobaczyła niebiesko-zielone tęczówki Amber. Popatrzyła na nią zdziwiona.
- Masz, załóż bo się przeziębisz. - Blondynka podała Hudson kurtkę, którą wzięła widząc wybiegającą ze szkoły dziewczynę.
- Dziękuję. - Rudowłosa postarała się uśmiechnąć, ale zamiast tego wyszedł jej grymas.
- Nie martw się. To ty będziesz z Dylanem. - Millington objęła ramieniem koleżankę i usiadła koło niej.
- Dlaczego? - Wychrypiała dziewczyna.
- Co dlaczego?
- Dlaczego jesteś dla mnie miła?
- Patt wytłumaczyła mi wszystko. Trochę to trwało, ale w końcu zrozumiałam i postanowiłam cię też przeprosić. - Blondynka uśmiechnęła się pocieszająco.
- Nie masz za co. Miałaś prawo mnie też osądzać.
- Ale też mam serce. Widzisz? Pomimo rozmazanego makijażu i spuchniętej twarzy nadal sądzę, że jesteś śliczna i będziesz szczęśliwa. A Joy po prostu lubi niszczyć czyjeś związki, starczy, że spytasz się Niny.
- Dzięki. Ale raczej wątpię, abym była szczęśliwa.
- Jeśli chcesz to możesz się do nas przeprowadzić. Ja, Patt, Eddie i Alfie cię popieramy. Resztę też przekonamy. I nie będziesz już musiała cierpieć.
- Nie. Nie przekonujcie. Nie chcę się przenosić. Obiecałam Dylanowi, że dam mu spokój. - Mimo swojej decyzji Lydia była bardzo wdzięczna Amber za to, że przyszła ją pocieszyć i pokazać, że popiera i wierzy w nią. Wszyscy sądzili, że ta blondynka nie jest mądra. Mylili się. Właśnie to udowodniła. Okazuje się, że potrafi być mądrzejsza niż większość, która wierzy w oskarżenia i opinie innych ludzi, a nie stara się poznać prawdy.
- Nie rozumiem cię. No ale nic. Pomożemy ci. Nie zostaniesz sama. A teraz chodź, doprowadzimy się do ładu i sprawimy, że Dylanowi szczena opadnie.
- Nie, nie mam ochoty. - Zaczęła wykręcać się Hudosn. Perspektywa powrotu do szkoły odpychała ją.
- Owszem masz ochotę. I na dodatek powiem ci, że od dziś jesteś moją nową, najlepszą przyjaciółką. - Millington dopięła swego i pociągnęła rudowłosą w kierunku szkoły. W sercu Lydii lekka iskierka nadziei błysnęła. Czyżby to właśnie Amber i Patricia były jej nadzieją. Czyżby mimo przeciwności losu, one nie pozwolą aby zatraciła się w sobie? Bolało ją to, jak Dylan ją potraktował, jak nie chciał słuchać jej żadnych wyjaśnień. Ale wraz z rozmową z Amber błysła mała iskierka. Iskierka nadziei, że mimo to jak ludzie ranią, ona jeszcze nie złamała się, nie poddała. Chociaż koniec wydawał jej się tak bliski. A w końcu jedna iskra wznieca już płonień.


***

Nadeszła godzina osiemnasta. Patricia z wyjątkowo drobną pomocą Amber zeszła po schodach prowadzących do holu domu Anubisa. Po raz pierwszy musiała przyznać, że się stresowała. Ubrana była w czarne spodnie i w miarę elegancką bluzkę. Oczy delikatnie przejechane eyelinerem, usta podkreślone za pomocą arbuzowego błyszczyka, włosy za namową blondynki przy końcach lekko podkręciła. Przy tej czynności nie obyło się bez kłótni, gdyż Williamson twierdziła, że brzydko jej w kręconych włosach, ale wreszcie obie dziewczyny poszły na ugodę. Efekt był zadowalający. Nie wystroiła się do przesady, czuła się pewnie w tych ubraniach. Dziewczyna stanęła koło Millera. Ten spojrzał na nią oszołomiony. 
- Mam coś na twarzy? - Zapytała, zwracając na siebie uwagę chłopaka. 
- Ty masz błyszczyk? - Odpowiedział pytaniem blondyn. 
- Pomysł Amber. - Mruknęła bez entuzjazmu. Ten wieczór w ciągu dnia zapowiadał się cudownie, a teraz? Coś nie za dobrze widziała najbliższe godziny. 
- Wyglądasz ślicznie. - Odpowiedział chłopak po czym wyciągnął zza siebie czerwoną róże. 
- Na co mi ten badyl? 
- Chciałem żeby było romantycznie. Nie jest? - Dziewczyna lekko pokręciła przecząco głową. - Trudno. Masz, zachwycaj się jak każda normalna dziewczyna. 
- Jeszcze nigdzie nie poszliśmy, a już mnie denerwujesz. - Westchnęła zagryzając wargę. - Idziemy? 
- Tak. - Chłopak otworzył przed dziewczyną drzwi i oboje ruszyli w kierunku stojącej przed domem taksówki. Samochodem jechali w ciszy, aż końcu dotarli co centrum. Na randkę poszli do wykwintnej restauracji. Oboje usiedli przy stoliku zamówili jedzenie i siedzieli w ciszy. 
- Ładny wystrój tu jest. - Zagadnął chłopak lekko spięty. Brunetka w duchu uśmiechnęła się. Przynajmniej nie tylko ona była spięta. Na około nich siedzieli ludzie elegancko poubierani, zachowujący się co najmniej dziwnie. Tak oficjalnie. Nie okazywali żadnych emocji. 
- Podoba mi się tamten obraz. Działa na wyobraźnie. - Williamson nie wierzyła, że to powiedziała. Zachowywali się nienaturalnie. Chyba udzielił im się ten nastrój panujący w tym miejscu. Nie potrafili zachowywać się jak zawsze. Nie dość, że atmosfera przytłaczająca, to jeszcze oboje skrycie pragnęli aby ten wieczór był idealny. Zamienili ze sobą jeszcze parę sztywnych uwag dotyczących wyglądu restauracji i pogody, a potem już w ciszy siedzieli czekając aż przyniosą im zamówione dania. I wreszcie się doczekali. Co prawda w smaku nie było to najgorsze jedzenie, ale oboje chyba oczekiwali czegoś innego. 
- Smakuje mi te jedzenie, a tobie?
- Mi też. - I tam tym się skończyło. Jedli w ciszy. Nie potrafili swobodnie ze sobą porozmawiać. Wreszcie Eddie postanowił przerwać tę drętwom randkę. 
- Wychodzimy? 
- Zdecydowanie. - Patricia z ulgą pomyślała o wyjściu z tego miejsca.  Miller zamówił rachunek, po czym oboje wyszli z restauracji. 
- Co to było? - Zapytał chłopak odwracając się do przyjaciółki. 
- Nie mam pojęcia, ale tak to my się chyba jeszcze nie zachowywaliśmy. Tak sztywno. 
- Nigdy więcej na randkę do restauracji. 
- Potwierdzam. - Zapewniała blondyna Patt
- O czyli przyznałaś, że nie jest to nasza ostatnia randka. - Uśmiechnął się usatysfakcjonowany Miller. 
- No raczej nie. Chyba, że chcesz. 
- Nie, nie chcę. No to może przejdziemy się do parku? - Zaproponował blondyn i podał rękę Williamson. 
- Z wielką przyjemnością. - Dziewczyna uśmiechnęła się i ruszyła z przyjacielem. Nigdy nie czuła, że tak
potrzebuje kogokolwiek do szczęścia, ale w tej chwili nie potrafiła sobiewyobrazić, że Eddiego mogło by zabraknąć. Potrzebowała go. Zakochała się w nim. 
- Wiesz, że jesteś wyjątkowa? - Zagadnął dziewczynę Miller.
- Wiem. Stwierdziłeś, że nie ma bardziej upierdliwej dziewczyny ode mnie. 
- Fakt. Ale nie tylko dla tego. Sama przyznasz, że łączy nas coś. 
- Łączy nas coś. Spokojnie nie mam zamiaru zaprzeczać. Ale ja nie jestem wylewna, nie okazuję czułości tak jak Amber. - Patricia chciała rozwiać wątpliwości Millera, nie dawać mu nadziei, że będzie taką słodką dziewczyną klejącą się na każdym kroku do chłopaka. 
- Ja także. Przecież nie musimy tego robić. Jesteśmy idealni razem, ale na swój sposób. Nikt nas nie zmieni. - Eddie uśmiechnął się dodając otuchy brunetce. Tak na prawdę Patricia nigdy nie miała chłopaka. Nie wiedziała jak to jest. Ale chciała się dowiedzieć. 
- Wiesz, że byłeś pierwszym chłopakiem z którym się całowałam? - Wyszeptała Patricia zagryzając spierzchnięte wargi. Chłopak przystanął i spojrzał na przyjaciółkę. W tej chwili mimo tej swojej pewności siebie i zadziornego charakteru, chłopak widział w niej małą, delikatną dziewczynkę odsłoniętą na całe zło świata. Musiał ją ochronić, dbać o nią. Chciał z nią być, chciał być jej obrońcą. Chociaż nigdy nie przyznał by się do tego na głos. Blondyn przybliżył się do Patrici, chwycił w swoje dłonie jej twarz i szepnął. 
- Chciałbym być też ostatnim. - Dziewczyna widziała w oczach Millera taką czułość, troskę i chyba miłość, że aż zrobiło jej się ciepło na sercu. Czuła się szczęśliwa. 
- Jeśli to oświadczyny, to nie zgadzam się. - Uśmiechnęła się, odsunęła lekko od chłopaka. 
- Jasne. Byłabyś wniebowzięta gdybym ci się oświadczył. 
- Chciałbyś. 
- Ano chciałbym. No to jak, teraz będziemy oficjalnie parą? - Zapytał patrząc z nadzieją na brunetkę. 
- Będziemy. Po takiej sztywnej randce w restauracji nie potrafiłabyś odmówić. 
- Urok oficjalnych randek. Na następny raz zostajemy w akademiku i zamawiamy pizze. 
- Zgadzam się. - Para skierowała swoje kroki w kierunku wyjścia z parku. Przechodzili koło różnych budynków, aż usłyszeli muzykę płynącą z jednego z lokali. Popatrzyli na siebie po czym bez słów ruszyli z kierunku z którego płynęła muzyka. Niedaleko nich była knajpka w stylu lat 50 a muzyka płynęła z szafy grającej. 
- Wejdziemy? - Zaproponował Miller, na co Patt skinęła głową i przekroczyli próg lokalu. Usiedli przy ladzie i zamówili po koktajlu. Siedzieli razem rozmawiając, drocząc się i śmieją. Oboje byli szczęśliwi. Lepszego wieczoru nie mogli sobie wyobrazić. Nagle brunetka zauważyła stojącą w rogu fotobudkę. Pokazała ją blondynowi. 
- W latach 50 były fotobudki? 
- Nie mam pojęcia. Ale chodź robimy sobie zdjęcie. Będziemy mieć pamiątkę. - Williamson pociągnęła chłopaka za rękę i po chwili oboje znajdowali się w środku. Wrzucili monetę i zaczęli robić różne miny. Kiedy miało już wyjść ostatnie zdjęcie Eddie przyciągnął do siebie dziewczynę i namiętnie pocałował. Patricia była zaskoczona, ale postanowiła odwzajemnić pocałunek. Błysło światło, a oni jeszcze przez parę sekund byli złączeni. Brunetka postanowiła już przerwać ten moment i odsunęła się. W tym momencie z automatu wyszły gotowe zdjęcia. 
- I jak wyszliśmy? - Zapytał blondyn, po czy spojrzał dziewczynie przez ramię. - Wydaje mi się, że ostatnie wyszło najlepiej. 
- Dlatego ja je zatrzymam - Patricia uśmiechnęła się przebiegle i schowała do torebki ich pasek ich wspólnych fotek. 
- To niesprawiedliwe. Nie można tak. 
- Można. - Williamson dała całusa w policzek chłopakowi po czym wyszła z budki. - Chyba powinniśmy się zbierać, spotkanie Sibuny później jest. Chodź. - Pociągła swojego chłopaka za rękę i ruszyli w kierunku wyjścia. Nie wyobrażała sobie, że stać ją na takie publiczne okazywanie uczuć. Pokazała co naprawdę czuje. Pokazała, że jest szczęśliwa, zakochana. Ale chyba o to chodziło prawda? Być szczęśliwym, póki można i pokazywać to otoczeniu. 


***


Patricia z Eddiem wrócili na dziesięć minut przed dwudziestą drugą. Weszli do akademika i ściągnęli kurtki. Wiedzieli, że zaraz zaczną się przesłuchania jak było i czy są już parą. W gabinetu wyszedł Victor. 
- Panna Williamson i pan Miller. Jak to dobrze, że zaszczyciliście nas swoją obecnością przed ciszą nocną. - Potężny głos woźnego rozgrzmiał po korytarzu. 
- Też się cieszę. Vik, nie mogliśmy przegapić upadania szpilki. - Uśmiechnął się zawadiacko blondyn. Twarz mężczyzny stężała. 
- Do pokoi. Natychmiast! - Krzyknął woźny po czym zszedł po schodach. 
- Już, już. Branoc Gaduło. - Powiedział chłopak po czym przytulił brunetkę i szepnął do ucha. - I dziękuję za dzisiejszy wieczór. 
- No już! Jazda do pokoi. 
- Branoc Eddie. - Odpowiedziała Williamson ignorując woźnego. Weszła po schodach i zaraz była przesłuchiwana przez Amber. Niestety musiała zdać jej relację z całej randki. 


***


Spotkanie Sibuny opóźniło się o półgodziny i dopiero o dwudziestej trzeciej wszyscy znaleźli się na strychu. Wszyscy członkowie Sibuny wpatrywali się w Dylana i czekali na jego reakcję. Opowiedzieli już mu o wszystkim. Teraz jego kolej. On niech coś powie. 
- Czyli Sibuna, to Anubis wspak? Tak? - Palnął bez zastanowienia chłopak. Przyjaciele wytrzeszczyli tylko na niego oczy. Dowiedział się tylu rzeczy, a on się pyta tylko o to? 
- Tak. I tyle, o nic więcej nie pytasz? - Zapytała Amber. 
- Chwilę, muszę sobie wszystko uporządkować. Nie jest tego mało. - Westchnął Parker przeciągając się. - Czyli ty Patt jesteś drugą Wybraną, bo pierwszą jest Nina? - Dziewczyny pokiwały głową. Dylanowi nie umknęło to, że Martin patrzy na niego z nieufnością. Nie chciał wnikać głębiej w jej relacje z Fabianem, ale chyba nie tylko ona była nie w porządku. 
- Gaduła jest także Obdarzoną. - Dodał Eddie. 
- Okey. Rozumiem. I musicie odnaleźć jakiś krzyż...
- Krzyż Ankh - Wtrącił Fabian. 
- Dokładnie, bo inaczej wszyscy umrzecie. Ja też? - Skoro dowiedział się o sekrecie to chyba też go to sięga. 
- Raczej tak. Dowiedziałeś się wszystkiego. - Odpowiedział Alfie. 
- I tego całego krzyża szuka Victor, Sweet i ta nauczycielka, jeszcze jakiś nauczyciel, jakiś Rufus i bóg egipski Set? Wiecie, że brzmi to abstrakcyjnie? - Zapytał. Spodziewał się wszystkiego, ale chyba nie aż tylu informacji. 
- Wiemy, nie nasza wina. - Odrzekła Williamson. 
- No dobrze. W piwnicy są jakieś korytarze? - Przyjaciele znowu pokiwali głowami. - Jest jakaś biblioteka na wzgórzu? - Znowu pokiwali. - Bogowie egipscy istnieją? - To to chyba było najbardziej nierealne. - No dobra, jest jeszcze coś? 
- Obdarzona na dwóch Obrońców. - Powiedział Eddie. 
- Dwóch? Na czym ich rola polega? - Zapytał, podejrzewając już coś. Odpowiedziała mu cisza. Nie wiedzieli. 
- Jak myślicie może Obrońca odczuwać emocje Obdarzonej? - Zapytał Parker modląc się w duchu by nie. 
- Nie wiem. Może, może nie. Trzeba poszukać informacji. A wiesz kto może być Obrońcą? - Umysł Fabiana jak i Dylana pracował na najwyższych obrotach. 
- Mam pewne podejrzenia. Ale muszę się najpierw upewnić, zanim te osoby w to wciągniemy. - Jeśli Dylan miał racje to wiedział już kim są Obrońcy. Nie chciał aby ta druga osoba nim się okazała. Chociaż powinno mu być to obojętne. W teorii powinno, ale naprawdę było? 


                                                                                                 

Palce mi już z tego pisania odpadają. Teraz przez najbliższe parę godzin pisałam ten rozdział. Nie jest najgorszy, ale mógł być lepszy. 
Najgorsze jest to, że podczas randki Patt i Eddiego nie oddałam ich charakteru. Obydwoje słodcy, mili i kochani, a przecież ta ich miłość nie na tym polega ;c Oni są tak idealni, bo nie pokazują tak sobie uczuć tych pozytywnych, oni okazują siebie uczucie poprzez kłótnie i inne. Zawaliłam to ;c Za to pomysł na randkę w połowie zawdzięczam Megi (Ambri). Masz ciesz się. Siedzisz przy mnie i mi marudzisz. 
Rozdział miałam napisać wcześniej, ale nie umiałam się za niego zabrać, a zbliża się koniec roku więc trzeba poprawić oceny. Fizyko, przybywam ;c 
Będę bardzo ordżinal i znowu zaproszę was na mojego drugiego bloga
Dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem myślałam, że was mniej zostało.